Emancypantka z warkoczami i szablą w ręku. Mściła się na Moskalach

Dodano:
Lucyna Żukowska z d. Skrzyńska Źródło: Archiwum prywatne
Długie blond włosy splecione w warkocze. W dłoni szabla. Na koniu siedzi 19-letnia Lucyna Skrzyńska. Za chwilę zacznie walkę. Musi dotrzymać słowa danego ojcu i zemścić się na Moskalach. To właśnie oni zabrali im majątek w Czajęcicach po powstaniu listopadowym.

Lublin. Połowa stycznia. Śniegu brak. Na termometrze około czterech stopni Celsjusza. Przy Bramie Krakowskiej – z racji, że to poniedziałkowy poranek – nie kręci się zbyt wiele osób. Podpułkownik Marcin Faliński – emerytowany oficer polskiego wywiadu – jak zawsze przychodzi punktualnie. Dziś spotykamy się, by porozmawiać o czymś innym niż zwykle. Bez geopolityki, wojen, analizowania rosyjskich wpływów. Chociaż?

Dziś zagłębimy się w historię Lucyny Żukowskiej, z domu Skrzyńskiej – praprababci (właściwie prapraciotki, ale w rodzinie Falińskich utarło się wspomniane słowo „babcia”) Marcina.

Dlaczego?

Dowiem się tego podczas naszego spaceru. Mój rozmówca wspomina o niej wiele razy, głównie w kontekście powstania styczniowego. Bo Lucyna (urodzona 18 lutego 1844 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim w rodzinie ziemiańskiej posiadającej majątek w Czajęcicach) – wtedy dziewiętnastoletnia – w nim walczy. Ale o tym później.

Będziemy trochę skakać w czasie, bo Lublin w życiu naszej bohaterki pojawia się na różnych jego etapach.

W warkoczach na koniu. W dłoni szabla

Choćby wspomniana wcześniej Brama Krakowska. Jedno ze wspomnień zebranych przez Falińskiego przywołuje Lucynę kierującą bryczką, pędzącą przez brukowaną ulicę Krakowskie Przedmieście. Na sobie ma czarną, długą suknię. Blond włosy rozpuszczone. Przypomnijmy, to lata 70. XIX wieku.

– Była silna i niezależna. Emancypantka. Nie brakowało jej odwagi oraz charyzmy – ocenia Marcin.

Ruszamy w kierunku budynku Centrum Kultury przy Peowiaków. To dawny zespół klasztorny wizytek (o tym za chwilę). Teraz mężczyzna obiecuje mi już poprawną chronologię zdarzeń.

W 1858 roku 14-letnia Lucyna traci ojca – hrabiego Antoniego Skrzyńskiego, uczestnika powstania listopadowego, walczącego w Krakusach – lekkiej formacji kawalerii. Po upadku walk Moskale (często używane przez Lucynę słowo – red.) konfiskują ich majątek. Wtedy też nastolatka przysięga ojcu pomścić krzywdy wyrządzone im przez carat, co daje wyraz w swoim swoistym, pisemnym testamencie patriotycznym zachowanym do dziś w Centralnym Archiwum Wojska.

Nie próżnuje. Trafia do szkoły prowadzonej przez wizytki w Lublinie. Kiedy dokładnie, nie wiadomo, choć pierwsze takie placówki w mieście – według informacji zawartych na stronie Teatru NN – powstały w 1860 roku.

Śmierć ojca zmienia ją na zawsze. Mając 16 lat, Skrzyńska rozpoczyna naukę walki bronią białą i palną u sąsiada z Czajęcic, byłego rotmistrza armii rosyjskiej Jana Jagnińskiego z Garbacza, który później u generała Langiewicza w powstaniu styczniowym jest instruktorem wojskowym i dowódcą oddziału kawalerii.

– To nietypowe zajęcie dla dziewcząt w tamtych czasach. Świadczy to o tym, jak bardzo niekonwencjonalna była.

Niedługo potem młoda Lucyna wstępuje do organizacji konspiracyjnych. Służy w nich jako tajna kurierka przewożąca rozkazy przygotowujące powstanie. Przyjmuje pseudonim konspiracyjny Fulgentyna. Gdy wybucha powstanie ma 19 lat. Dołącza do oddziału generała Mariana Langiewicza. Walczy pod Kunowem i Bodzentynem. Następnie zostaje kurierką w oddziale Jana Czerwińskiego. Walczy również jako żołnierz liniowy.

– Wyobraź sobie tę niewielką blondynkę na koniu, z rozpuszczonymi, długimi blond włosami. Czasem miała je też splecione w warkocz. Fenomen! Walczyła szablą, starając się dotrzymywać słowa danego ojcu… I te jej tajne misje to to, co nas łączy, poza więzami rodzinnymi.

Klasowa pomoc

Pod Tyszowcami Skrzyńska zostaje ranna w prawą łopatkę. Trafia do niewoli. Najpierw przebywa w szpitalu w Zamościu. Po czterech miesiącach przenoszą ją na siedem miesięcy do więzienia w tamtejszej twierdzy.

– Rosyjski generał okazał jej solidarność. Zamiast na Sybir – dzięki ziemiańskiemu pochodzeniu – zesłał ją właśnie do wspomnianego Zamościa. Postrzegał ją przez pryzmat klasowy, nie narodowościowy. Typowe dla tamtych czasów. Dzięki koneksjom klasowym uniknęła też ciężkich represji.

Po wyjściu na wolność Lucyna osiada w Lublinie lub okolicach (istnieją rozbieżności źródeł co do miejsca zamieszkania).

W Centrum Kultury bierzemy z Marcinem szybką herbatę na wynos i kierujemy się w stronę ulicy Niecałej. Fakt, mogliśmy tam pójść wcześniej, ale obiecał chronologię. Nie pada, nie wieje, możemy iść.

– Tam – w budynku numer osiem, który ucierpiał w bombardowaniach podczas wyzwalania Lublina w czasie II wojny światowej – Lucyna mieszka na pewno, choć nie jest jasne, przez ile. Wiadomo, że wraca też do Ostrowca. Lublin to jednak stały punkt w jej życiu.

Córka księdza?

– Teraz – mówi Marcin – zaskoczę cię jeszcze bardziej. – Część osób w rodzinie twierdzi, że Lucyna miała romans z księdzem Romanem Majewskim – proboszczem kościoła pod wezwaniem świętego Michała – i urodziła mu córkę Franciszkę. Duchowny ten miał kilkoro dzieci, ale… z jej siostrą. Każdemu zapisał ziemię, bo był dość majętny nie tylko jak na tamte czasy. Ciężko teraz dojść do prawdy.

Franciszka Paulina ze Skrzyńskich Falińska – praprababcia mojego rozmówcy – według jednej z rodzinnych przypowieści trafić ma na wychowanie do siostry Lucyny Antoniny ponieważ ta nie chce się nią zajmować. Kilka lat później wychodzi za mąż za urzędnika Henryka Żukowskiego. O jej małżeństwie słychać niewiele. Być może zawarła je z rozsądku?

– Za to relacje Lucyny z córką były… dziwne. O niej jednej jakby zapomniała, choć sama utrzymywała dobre kontakty z innymi członkami rodziny. Z Franciszką więzi zerwała. Ta przeniosła się do Częstochowy. Może po to, by odciąć się od przeszłości również po śmierci swojego męża? Nasza rodzina nie miała tam nic. Taka ucieczka w nieznane, bez żadnej pomocy od bliskich. Samotnej, z gromadką dzieci żyło jej się bardzo ciężko.

Podczas I wojny światowej Lucyna pracuje w szpitalu okręgowym w Lublinie. Po odzyskaniu niepodległości otrzymuje honorowy stopień podporucznika. Wprowadzają ją też do „Imiennego wykazu weteranów powstań narodowych 1831, 1848 i 1863 roku”. Na liście w 1924 roku znajduje się jako jedna z pięciu kobiet.

Lucyna otrzymująca odznaczenie

„Babcia”

Z ulicą Niecałą wiąże się jeszcze jedna interesująca historia. Będąc tam po latach, Marcin spotyka panią Wiesławę, starszą już kobietę. Jako jedyna pamięta Lucynę.

– Mówiliśmy na nią „babcia”, gdyż była seniorką. Jako mała dziewczynka przesiadywałam jej na kolanach. Wspominam ją jako życzliwą i ciepłą, z poczuciem humoru – relacjonuje mój rozmówca.

„Babcia” na Lucynę mówią nie tylko sąsiedzi, ale i rodzina. Nie każdy jednak ma z nią kontakt. Dopiero drugie pokolenie na nowo buduje tę relację.

Choć końcówkę życia – umiera niecałe dwa tygodnie przed setnymi urodzinami – Lucyna spędza w budynku przy ulicy Łopacińskiego 3 m.17 (powolnym krokiem zmierzamy właśnie tam), to przy Niecałej zostają elementy jej munduru, szable, medale. Wojenna rzeczywistość sprawia, że znikają.

Nie znika za to chęć Lucyny do utrzymywania kontaktów z rodziną. W 1940 roku – 96-latka do Karola Jarzębińskiego (potomek jednej z jej sióstr) koresponduje tak:

„Piszę do was już czwartą kartkę i żadnej odpowiedzi nie mam. Czy nie dochodzą, czy nie chcecie odpisywać? Tak się zastanawiam. Żyję w tym samym miejscu, ale jest mi bardzo smutno”.

„Uporu jej nie brakowało”

Spacerujemy już dobre dwie godziny. Powoli zmierzamy do ostatniego punktu. Marcin trzyma się chronologii, muszę to przyznać.

Cmentarz przy ulicy Lipowej. To tam (odeszła 5 lutego 1944 roku) zostaje pochowana Lucyna.

– Wyemancypowana i niezależna – to wyróżniało ją wśród kobiet tamtych czasów. Wyobraź sobie młodą blondynkę z szablą w ręku i powiewającymi na wietrze długimi warkoczami, biorącą udział w bitwie pod Tyszowcami. Brzmi jak scena naprawdę dobrego filmu – śmieje się Marcin, zapalając świeczkę na grobie krewnej.

Lucyna Żukowska z d. Skrzyńska dożyła niemal stu lat

Złożona, tajemnicza, szczera, pełna kontrastów, ale też zdeterminowana, by dotrzymać danego ojcu słowa o odwecie na Moskalach.

– Myślę, że uporu jej nie brakowało. Ludzie dostrzegali w niej coś wyjątkowego. Nic zresztą dziwnego. Nie brakowało jej też klasy i godności. Ziemiańskie pochodzenie zrobiło swoje.

W 1938 roku prezydent Ignacy Mościcki odznacza Lucynę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Nadano go wszystkim 53. żyjącym weteranom powstania styczniowego.

Powrót po latach

Samochód zaparkowałam przed Zamkiem Lubelskim. Oznacza to, że czeka nas około 20-30 minut spaceru. Marcin przytacza już ostatnią historię, jednocześnie zwracając uwagę na wątek szpiegowski i rodzinne z nim powiązania. Ona – kurierka, on – oficer wywiadu.

– Niesamowite – zamyśla się.

Pewnego dnia, około 15 lat temu, Faliński wraz z kolegami z pracy, z agencji wywiadu, zajeżdżają do Czajęcic. To właśnie za tym miejscem tęskniła Lucyna. To tego majątku pozbawili hrabiego Skrzyńskiego rosyjscy zaborcy. Budynek już nie ten sam, ale układ parkowy, drzewa, stawy już tak. Podobnie jak widok na górę i klasztor na Świętym Krzyżu. Te same ścieżki, po których spacerowali pod rękę jej matka Zofia i ojciec Antonii.

– Wracaliśmy do Warszawy po kilku dniach, po jakiejś robocie. Mieliśmy do dyspozycji dość dobrego mercedesa, a w nim napoje, soki i inne przekąski. Zaproponowałem trochę z ciekawości, aby w Czajęcicach zrobić postój, by rozprostować nogi. Spacerując po okolicy, trafiliśmy na wspomniany dwór odbudowany pod koniec XIX wieku. To dawny budynek w PRL-u pełniący funkcję szkoły podstawowej. Teraz stał pusty, niszczał i czekał na nowych właścicieli. Zdecydowałem się wejść, zrobić kilka zdjęć, a także przejść po wnętrzu. Miejsce było w ruinie, ale pełne historii.

W pobliżu stoi budynek gospodarczy. Faliński – dość elegancko ubrany – otwiera drzwi.

– W środku, wraz z kolegami, zastaliśmy starszego mężczyznę. Miał ponad 90 lat. Towarzyszyli mu kobieta i drugi mężczyzna. W pokoju pełniącym rolę kuchni, jadalni oraz sypialni panowała bieda, ale nie „patologiczna”. Zwykła bieda. Przedstawiłem się, opowiedziałem, kim jestem – potomkiem hrabiego Skrzyńskiego będącego niegdyś właścicielem tego majątku. Ku mojemu zaskoczeniu ów stary człowiek pamiętał opowieści o nim. Przekazał mu je pradziadek. Bez wahania zostawiliśmy im całe zapasy. Mieszkańcy zapytali mnie, czy odzyskałem majątek i czy dalej będą mogli tutaj żyć. Zamurowało mnie. Mężczyzna chciał wstać, jakby mając zamiar pocałować mnie w rękę, co było wyrazem szacunku, ale także oznaką głębokiej więzi z tym miejscem i jego historią. Poprosiłem, żeby siedział. Byłem zaszokowany. Wtedy przypomniałem sobie, jak wielką wartość mają nasze korzenie oraz pamięć o przeszłości. Historia zatoczyła koło. Przez najbliższe pół godziny nie mówiliśmy w samochodzie nic. Koledzy też byli pod ogromnym wrażeniem – puentuje.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...