Była pierwszą imiennie ekskomunikowaną kobietą. Co jeszcze kryje historia Mateczki?
Publikujemy fragment książki „Mateczka. Śledztwo w sprawie mariawitów":
„Golgota Mateczki”
Odmiennie – może nie radykalnie, ale jednak zasadniczo odmiennie – mogłyby się potoczyć dzieje mariawityzmu jako ruchu i wspólnoty, gdyby nie inne kluczowe w teologii i micie tego nurtu chrześcijaństwa wydarzenie, jakim było umieranie „mateczki”. Pięćdziesięcioośmioletnia Maria Franciszka, gdy zachorowała, mogła mieć przed sobą jeszcze wiele lat życia i jej objawienia, a z całą pewnością silna wola mogły korygować najbardziej radykalne pomysły biskupa Jana Marii Michała Kowalskiego, jak to bywało wielokrotnie wcześniej. To ona przecież, wspominał o tym sam Kowalski, ograniczała kult, jakim ją otaczano pod jego wpływem.
Jej wizja, zaangażowanie, a także – jeśli uznać, że jej objawienia były prawdziwe – bezpośrednia inspiracja od Boga mogły pchnąć mariawityzm na nowe, odmienne tory. Tak się jednak nie stało. W styczniu 1920 roku założycielka mariawityzmu zapadła najpierw na grypę „hiszpankę”, która uśmierciła po pierwszej wojnie światowej kilkadziesiąt milionów ludzi. Ubocznym skutkiem „hiszpanki” miały być choroby nerek, wątroby i układu trawienia, a ostatecznie Maria Franciszka zapadła – choć ta diagnoza nie została postawiona za jej życia – na nowotwór wątroby.
Jej cierpienie w ostatnich osiemnastu miesiącach życia, co do tego nie ma wątpliwości, było ogromne. Dla założonego przez nią wyznania stało się ono jednym z najważniejszych mitów założycielskich, a nawet przyczyną, dla której część mariawitów dokonała pośmiertnej deifikacji swojej założycielki. (…)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.