Atak na Wieluń był symboliczny dla rozpoczynającej się II wojny światowej. Niemcy bez wypowiedzenia działań wojennych, z zaskoczenia, zbombardowali bezbronne miasto. Do nalotu doszło 1 września 1939 roku nad ranem, według wielu historyków, 5 minut przed atakiem na Westerplatte.
Atak na bezbronne miasto
Wieluń w 1939 roku był spokojnym 15-tysięcznym miasteczkiem. Nie miał jakiegokolwiek znaczenia militarnego. Nie stacjonowało tam wojsko, nie było rozwiniętego przemysłu, a miasto nie było znaczącym węzłem komunikacyjnym. Wieluń nie miał także żadnej obrony przeciwlotniczej. Mimo to stał się celem kilkukrotnego bombardowania.
W chwili ataku większość mieszkańców spała lub powoli budziła się do swoich codziennych obowiązków. W piątek 1 września w Wieluniu miał odbyć się targ, co ściągnęło do miasta mieszkających w okolicy chłopów, którzy od samego rana zajmowali jak najlepsze miejsca na rynku.
Nagle zawyły alarmowe syreny. Na niebie pojawiły się niemieckie samoloty, które z głośnym świstem zanurkowały nad miastem i zrzuciły na nie pierwsze bomby. „Zobaczyłem jak samoloty zatoczyły rundę nad miastem, po czym obniżyły lot. Usłyszałem okropny świst i za chwilę szyby w naszym lokalu wyleciały na podłogę, futryna jednego z okien wpadła do środka, a brunatno-szary pył przesłonił wszystko” – opisywał nalot jeden ze świadków.
Jednymi z pierwszych ofiar II wojny światowej zostali ciężko chorzy pacjenci ze szpitala Wszystkich Świętych w Wieluniu. Lżej chorzy byli pod koniec sierpnia wypisywani do domów, ze względu na obawę przed wiszącym w powietrzu konfliktem. Szpital został zbombardowany, mimo wyraźnego oznaczenia rozpoznawanymi na całym świecie znakami Czerwonego Krzyża. Nie było możliwości, żeby piloci nie wiedzieli ma jaki obiekt zrzucają śmiertelny ładunek.
Niedługo nadszedł i drugi nalot. „Po drugim nalocie zniszczenie miasta było ogromne. Widziałem szpital doszczętnie zburzony. Obok szpitala na gałęziach drzewa widziałem zwisające zwłoki. Na ulicach leżało sporo zabitych i rannych. (…) Popłoch w mieście panował nie do opisania. Ludzie uciekali z miasta, wielu biegło tylko w bieliźnie. Zaskoczenie było tak wielkie, że niektórzy odchodzili od zmysłów” – opisywał inny ze świadków.
Nalotów dokonywały eskadry z kilku lotnisk zlokalizowanych na terenie Śląska Opolskiego, głównie z lotniska Nieder-Ellguth (obecnie Ligota Dolna). Od świtu do ok. godz. 14 odbyło się kilka nalotów, jednak to te pierwsze były najbardziej śmiercionośne. Ataki były przeprowadzone przez bombowce nurkujące typu Ju 87B zwane powszechnie sztukasami. Na miasto miało spaść łącznie 380 bomb o łącznej wadze 46 ton.
Już po pierwszym nalocie nad miastem pojawił się samolot rozpoznawczy pilotowany przez ppor. Dietricha Lehmanna, który później pisał:
„Określam mniej więcej kurs na Wieluń i chcę tam sprawdzić, jaki skutek odniósł nasz atak. Jest już 6.00, jednak dzień jakoś nie chce się rozjaśnić. Nie minęło wiele, a w szarości przed nami widać naraz ogromny pożar, z którego prawie pionowo wzbija się w górę ciemna, szeroka ściana dymu i miesza się z mgłą i wiszącymi nisko chmurami. Przerażająco piękny widok! W trzech różnych punktach palą się rogatki miasta, tam gdzie ulokowane były polskie wojska. Na dole widzę dziki chaos, wygląda na to, że ludzie kompletnie potracili głowy”.
Dlaczego Wieluń?
Według niemieckich raportów w mieście miała przebywać polska brygada kawalerii. Wiadomo jednak, że 1 września żadnych polskich wojsk w Wieluniu nie było. Umieszczenie w dokumentach informacji o kawalerzystach było prawdopodobnie działaniem propagandowym. A jeśli nawet Niemcy dysponowali nieaktualnymi już informacjami o obecności w mieście polskich wojsk, które mogłyby zagrozić późniejszemu przemarszowi ich armii, to zupełnie nie usprawiedliwia to bombardowania szpitala, czy innych obiektów cywilnych.
Dlatego atak bywa nazywany terrorystycznym, a wielu historyków skłania się do tezy, że był elementem wojny psychologicznej. Niemcy chcieli wzbudzić strach wśród ludności cywilnej już w pierwszych godzinach wojny. Szerzona przez uciekinierów panika miała wywołać chaos na drogach i utrudnić komunikację polskim wojskom, a dodatkowo pokazać potęgę niemieckiej armii. Prawdopodobnie, w Wieluniu Niemcy chcieli również w bezpieczny dla siebie sposób (brak obrony przeciwlotniczej) przetestować bombowce w warunkach bojowych.
Wieluń czy Westerplatte?
W ostatnich latach ponowną popularność zyskuje teza, że II wojna światowa wybuchła w Wieluniu, a nalot miał miejsce o 4:40, na 5 minut przed niemieckim atakiem na Westerplatte. Jednak dr Grzegorz Bębnik z katowickiego oddziału IPN w opublikowanym w 2008 roku artykule udowadnia, że bombardowanie Wielunia rozpoczęło się tak naprawdę o 5:40, czyli dokładnie tak jak podano w oficjalnych niemieckich dokumentach. Według niego, różnica wynika z błędnego przyjęcia, że w Niemczech obowiązywał tzw. czas letni, z godziną przesuniętą do przodu w stosunku do stosowanego w Polsce czasu środkowoeuropejskiego.
„Zdumiewające, że nigdzie ponadto - poza właśnie przypadkiem Wielunia - nie neguje się czasowej zgodności polskich oraz niemieckich relacji we wszystkich innych wrześniowych starciach” – podkreśla w swojej pracy dr. Bębnik. I rzeczywiście, w niemieckich źródłach atak na Westerplatte jest datowany na 4:45, a bombardowanie mostów tczewskich na 4:40. Jeśli zgodnie z tezą o przesunięciu czasu, przesunąć również w tych dokumentach, to atak na Westerplatte musiałby mieć miejsce o 3:45, co zupełnie nie jest zgodne z prawdą.