„Janek Wiśniewski padł”. Dziś rocznica Czarnego Czwartku, masakry w czasie protestów „Grudnia '70”

„Janek Wiśniewski padł”. Dziś rocznica Czarnego Czwartku, masakry w czasie protestów „Grudnia '70”

Dodano: 
Zbyszek Godlewski na fotografii umieszczonej na nagrobku
Zbyszek Godlewski na fotografii umieszczonej na nagrobku Źródło: Wikimedia Commons / domena publiczna
17 grudnia 1970, w czasie protestów Grudnia '70 na wybrzeżu doszło do masakry demonstrujących. Milicjanci i żołnierze zabili tego dnia kilkanaście osób. Jednym z zastrzelonych był pracownik Stoczni Gdyńskiej Zbyszek Godlewski, którego ciało protestujący ponieśli na drzwiach ulicami miasta. To o jego śmierci opowiada słynna „Ballada o Janku Wiśniewskim”.

Grudzień 1970 roku rozpoczynał się prawdziwym triumfem I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Władysława Gomułki. 7 grudnia w Sali Kolumnowej Prezydium Rady Ministrów w Warszawie doszło do podpisania układu między PRL a RFN. Tym samym Niemcy zachodni uznawali wspólną granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. Równolegle trwały ostatnie działania, których celem było wprowadzenie drastycznych podwyżek cen.

Operacja cenowa

Podwyżka była przygotowywana już co najmniej od 1969 roku. Biuro Polityczne KC PZPR przygotowało na tę okazję specjalny list, w którym informowano o charakterze i rozmiarach podwyżki. Odczytano go 12 i 13 grudnia 1970 roku na zebraniach organizacji partyjnych. Nowe regulacje miały obowiązywać już od niedzieli 13 grudnia. Dość wspomnieć, że ceny ryb wzrosły o 12 procent, mięsa i przetworów mięsnych o prawie 18 procent, mąka o 16 procent, kasza jęczmienna o 31 procent, dżemy, marmolady i powidła – o 37 procent, a ceny kawy – aż o 92 procent. Władze podniosły również między innymi ceny tkanin, węgla i artykułów budowlanych. Obniżono natomiast ceny lodówek, radioodbiorników i telewizorów. Zmiana ta bulwersowała tym bardziej, że została wprowadzona z dnia na dzień i to kilkanaście dni przed świętami Bożego Narodzenia.

Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że na pierwszych stronach „Dziennika Bałtyckiego” i „Głosu Wybrzeża” podawano jedynie wykaz produktów, na które ceny zostały obniżone. Dalsza część tekstu z wyszczególnieniem artykułów o podniesionych cenach znajdowała się w środku numeru. Co ciekawe, pełen komunikat na pierwszej stronie podała „Trybuna Ludu”.

Próbowano wykazać, jakoby skutkiem operacji cenowej było jedynie „przejściowe” obniżenie realnych dochodów na poziomie do 2 procent. Kuriozalnie brzmiało natomiast następujące tłumaczenie:

niski jest u nas poziom spożycia dzianin i wyrobów pończoszniczych oraz tkanin z nowoczesnych włókien syntetycznych. Niedostateczne jest wciąż wyposażenie naszych mieszkań w przedmioty trwałego użytku, które ułatwiają pracę w gospodarstwie domowym lub służą naszym potrzebom kulturalnym i wypoczynkowi po pracy. Większość rodzin nie posiada jeszcze lodówki, 60% rodzin nie posiada aparatu telewizyjnego, wiele rodzin nie korzysta nawet z aparatu radiowego. Tylko co czwarta gospodyni domowa ma maszynę do szycia a zaledwie dwie spośród pięciu gospodyń korzysta z pralek elektrycznych.

Czy podwyżka budziła wątpliwości decydentów z Biura Politycznego? Na jego posiedzeniu w piątek 11 grudnia żaden z obecnych członków nie zgłosił zastrzeżeń. Władze oczywiście liczyły się z możliwością wybuchu niezadowolenia społecznego, dlatego szeregowi członkowie partii otrzymali zadanie uspokajania nastrojów i wytłumaczenia decyzji rządu. W zebraniach na terenie największych zakładów uczestniczyli przedstawiciele władz. Dyskusje miały często burzliwy charakter.

Komuniści zdawali sobie sprawę z ryzyka wystąpień, dlatego jeszcze tego samego dnia, to jest 11 grudnia Służba Bezpieczeństwa rozpoczęła akcję o kryptonimie „Jesień 70”.

Grudzień 1970: wybuch

W poniedziałek 14 grudnia nerwowo było w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, największym zakładzie w mieście, gdy pracownicy porannej zmiany odmówili podjęcia pracy. Strajk rozpoczął się na wydziale S-4 i szybko rozlał się na pozostałe załogi. Zgromadzono się pod siedzibą dyrekcji zakładu i zażądano rozmowy z I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego oraz wycofania podwyżki. W zaimprowizowanym wiecu wzięło udział przeszło 2,5 tys. stoczniowców. Ponieważ nie udało im się uzyskać deklaracji spełnienia żądań, część robotników (głównie młodych) podjęła decyzję o opuszczeniu miejsc pracy i skierowaniu się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego. Na wieść o wyjściu setek pracowników stoczni komendant wojewódzki MO płk Roman Kolczyński zarządził mobilizację sił i środków MSW na terenie całego województwa.

Manifestacja miała początkowo niezwykle spokojny przebieg. Gdy około południa dotarła pod siedzibę KW, zwaną pogardliwie „Reichstagiem”, do zgromadzonych wyszedł II sekretarz Zenon Jundziłł i kilkunastu jego współpracowników. I sekretarz Alojzy Karkoszka był wówczas nieobecny z powodu udziału w VI plenum KC PZPR w Warszawie. Dialog odbywał się przy wykorzystaniu mikrofonów ze zradiofonizowanego samochodu z napisem „Łączność”, jednak rozmowy nie przyniosły rezultatów. Coraz bardziej poirytowani demonstranci, wraz ze „zdobycznym” samochodem, udali się w tej sytuacji pod gmach główny Politechniki Gdańskiej. Studenci, zaskoczeni wizytą robotników, nie zdecydowali się na spontaniczne przyłączenie się do protestu. Próbowano jeszcze nadać komunikat z siedziby znajdującego się nieopodal Polskiego Radia. Bez rezultatu.

Działaniom protestujących brakowało organizacji i zdecydowanego przywództwa. Na trasie przemarszu głos zabierali kolejni manifestanci, którzy skarżyli się na ciężką sytuację. Po kilku godzinach bezskutecznego pochodu napotkali oni na wysokości mostu Błędnik oddziały ZOMO, które wykorzystały pociski z gazem łzawiącym. Z tłumu posypały się żelazne śruby i kamienie. Rozgorzały walki.

Eskalacja

15 grudnia wybuchł strajk powszechny. Przyłączyły się do niego zakłady pracy między innymi w Gdyni, Szczecinie i Elblągu. Przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni Jan Mariański przyjął delegację stoczniowców i podjął rozmowy z uformowanym tam komitetem strajkowym. Pomimo tego jego członkowie zostali w nocy aresztowani. Również w Gdańsku powołano komitet strajkowy. Równocześnie w mieście trwały już regularne walki. Wobec demonstrantów użyto siły. Spłonął gmach znienawidzonego Komitetu Wojewódzkiego. Nazajutrz Stocznia Gdańska została zablokowana, a robotnicy opuszczający zakład zostali ostrzelani.

Czy komuś zależało na podsyceniu napięcia? Jeżeli tak, to komu? Czy eskalacja protestu była wyłącznie efektem chaosu decyzyjnego? Nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością, jednak istnieją pewne świadczące o tym poszlaki. Przedstawiciele władz nie chcieli podjąć rozmów ze strajkującymi, choć mieli po temu niejedną okazję. Zamiast tego na mocy ich decyzji demonstranci zostali zaatakowani przy użyciu pałek i gazów łzawiących, a następnie ostrej amunicji. W meldunku płk. Romana Kolczyńskiego z 14 grudnia mowa jest o dwóch plutonach grupy interwencyjnej w cywilu, które włączyły się do demonstracji. Czy funkcjonariusze mieli wpływ na zaostrzenie spokojnego protestu? Świadkowie wydarzeń w Gdańsku też wspominali o obecności snajpera (snajperów?) w okolicach Dworca Głównego w dniu następnym. Na terenie pogrążonego w chaosie miasta pojawili się pensjonariusze zakładu poprawczego, którzy rozkradali i niszczyli sklepy. I last but not least – blokada stoczni w Gdyni w nocy z 16 na 17 grudnia i ostrzelanie niewinnych ludzi idących do pracy.

Czarny czwartek

W wieczornym przemówieniu transmitowanym przez radio i telewizję wicepremier Stanisław Kociołek apelował o zakończenie strajku i powrót do pracy. W przeciwieństwie do Gdańska, protest w Gdyni miał spokojny przebieg. Nie toczyły się tam regularne walki, nie dochodziło do podpaleń i rabunków. Największy zakład Gdyni – Stocznia im. Komuny Paryskiej – został jednak zablokowany przez wojsko i milicję, a idący do pracy – ostrzelani przy użyciu ostrej amunicji. Zginęło 10 osób.