Zdaniem historyka, wieloletniego szefa krakowskiego IPN, osoba Wojtyły przerastała możliwości bezpieki.
– Efektów inwigilacji Wojtyły nie można było użyć przeciwko niemu. Informacje, które uzyskano na temat życia prywatnego i publicznego Wojtyły, niczego nie zmieniły, nie otworzyły możliwości działania operacyjnego, nie obniżyły jego pozycji. Można powiedzieć, że cały ten wysiłek agenturalny spełzł na niczym. Kiedy zorientowano się, że Wojtyłę trudno zwalczać prawdziwymi informacjami, zaczęto tworzyć kłamliwe historie, rozsiewać plotki – mówi prof. Lasota.
O jaką prowokację chodzi?
W lutym 1983 r. bezpieka podrzuciła do krakowskiego mieszkania ks. Adama Bardeckiego maszynopis. Był to sfabrykowany pamiętnik Ireny Kinaszewskiej, w którym zawarto fałszywe informacje o romansie rzekomej autorki z ks. Karolem Wojtyłą.
SB miała zaaranżować włamanie do mieszkania ks. Bardeckiego, a następnie – w trakcie oględzin – niby przypadkowo odnaleźć rzekomy pamiętnik. Miał on zostać przekazany Kurii Rzymskiej – po to, żeby osłabić autorytet papieża. Operacja się nie powiodła, bo milicjanci w trakcie rewizji w mieszkaniu księdza… niczego nie znaleźli. Wszystko wskazuje na to, że materiały znalazł sam ksiądz i je zniszczył.
Bezpieka jeszcze próbowała wydobyć od Kinaszewskiej jakieś kompromitujące materiały na temat papieża, ale im się nie udało. Ona sama pracowała jako sekretarka w „Tygodniku Powszechnym”. Podobno zafascynowała się Karolem Wojtyłą, niektórzy twierdzą nawet, że był to rodzaj zakochania. Z własnej inicjatywy nagrywała wszystkie wystąpienia Wojtyły, później je spisywano i archiwizowano.
Krakowscy znajomi trochę się jej dziwili, jednak gdy kardynał został papieżem, spisane przez nią teksty okazały się rarytasem i zostały wydane.
Plotki o rzekomym romansie Karola Wojtyły (a nawet jego nieślubnym dziecku) jeszcze przez długie lata były kolportowane przez wielu funkcjonariuszy. Dopiero śledztwo IPN wykazało niezbicie kulisy tej esbeckiej prowokacji.
Zdaniem prof. Lasoty, w czasach PRL-u najgorszy był strach. – Ale Wojtyła miał tę cechę, że się nie bał. Czuł się swobodnie. Był ponad tym wszystkim. Z machinerii agenturalnej potrafił robić sobie żarty. Jego kierowca wspomniał, że jadący za nimi samochód bezpieki biskup Krakowa pewnego razu pobłogosławił gestem krzyża – mówi profesor.
Czytaj też:
Na celowniku MoskwyCzytaj też:
Zanim wybuchła SolidarnośćCzytaj też:
Ojciec Solidarności
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.