Tragiczny koniec amanta z Dzikich pól. Przedwczesna śmierć przerwała obiecującą karierę aktora

Tragiczny koniec amanta z Dzikich pól. Przedwczesna śmierć przerwała obiecującą karierę aktora

Dodano: 

W wywiadach dziennikarze bardzo często pytali Zbigniewa Staniewicza o jego życie osobiste. Pod koniec 1932 roku artysta rozwiódł się ze swoją żoną Melanią, a po kilku miesiącach związał się z aktorką Jagą Borytą (Jadwigą Nowakowską), z którą występował w filmie Przybłęda. „Nie kocham się [w nikim] i nie ożenię się, byłem zresztą przez pięć lat żonaty i nieprędko zrobię to po raz drugi, chyba że…” – mówił w maju 1933 roku w rozmowie z „Bellą”, sugerując, że w jego życiu pojawiła się nowa kobieta. Kiedy w kwietniu 1934 roku udzielał wywiadu Leonowi Brunowi, był już bardziej konkretny:

Przede wszystkim żenię się. Z kim. Z Jagą Borytą, moją partnerką z Przybłędy. Później wybieramy się razem do Norwegii, na fiordy, gdzie mamy grać w nowym filmie reż. Krzeptowskiego; podobno prócz nas wyjadą jeszcze Cybulski i Sielański… Następnie chcę występować w teatrze i w chwili obecnej studiuję poważnie grę sceniczną.

Staniewicz planował również wyjazd z narzeczoną do Kurytyby, aby zobaczyć z bliska życie brazylijskiej Polonii. Od dłuższego czasu wspominał o tym zresztą w wywiadach prasowych, lecz wcześniej chciał wieść w Brazylii życie samotnika. W kwietniu 1933 roku mówił w rozmowie z dziennikarką „Kina” Theą Weinberg:

Nie przesłyszała się pani – będę kwakrem. Na wiosnę, o, niedługo już wiosna. Pojadę do południowej Ameryki, kupię parcelę w lesie i będę karczował puszczę, będę żyć sam i tak, jak mi się będzie podobało. (…) Nie wierzę, by ta moja kariera stała się karierą. Zbyt wiele przeszedłem w życiu, zbyt wiele przecierpiałem, by chcieć się jeszcze łudzić. Wolę pojechać tam i żyć właśnie tak, jak marzę. Zapomnieć o Europie, żyć blisko natury, w sposób prosty i pewno piękny. Wszystko, co robię teraz, to tylko po to, by być bliżej celu.

Z wywiadu wynikało więc, że Staniewicz traktował aktorstwo jedynie jako przygodę, umożliwiającą mu zarobienie pieniędzy na upragniony wyjazd do Brazylii. Niestety tragiczna przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu na zrealizowanie życiowego celu.

Tajemnicza śmierć

6 maja 1934 roku Zbigniew Staniewicz wyszedł rankiem z mieszkania przy ulicy Marszałkowskiej 9, które wynajmował u urzędniczki Marii Jadwigi Zawadzkiej i nie wrócił na noc. Jak się później okazało, udał się do mieszkania swojego ojca Zygmunta przy Alejach Niepodległości na Mokotowie. Tam doszło do tragicznego zdarzenia, którego okoliczności do dziś budzą kontrowersje. W każdym razie następnego dnia rano Jaga Boryta udała się do mieszkania Zawadzkiej i powiedziała jej, że aktor uległ wypadkowi. Ranny Zbigniew trafił do szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie, gdzie oględziny lekarskie stwierdziły „ranę postrzałową piersi od kuli rewolwerowej, która przeszła na wylot, przebijając lewe płuco”. Aktor był przytomny, więc został przesłuchany przez policję. Oświadczył wówczas, że oglądając rewolwer służbowy spowodował przez nieostrożność wystrzał. W kwietniu 1934 roku aktor zatrudnił się bowiem jako technik przy budowie warszawskiego węzła kolejowego i posiadał broń z racji wykonywanego zawodu.

„Wobec takiego oświadczenia złożonego protokolarnie i zeznań personelu szpitalnego, któremu ranny przedstawiał całe zajście nie jako samobójstwo, a jako wypadek – dochodzenie policyjne umorzono”

– pisano między innymi na łamach „Głosu Porannego”. Chociaż aktor zaczynał dochodzić do siebie i wiele wskazywało na to, że wyzdrowieje, wywiązało się zastoinowe zapalenie płuc. 14 maja 1934 roku o godzinie czwartej nad ranem artysta zmarł w warszawskim szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie w wieku zaledwie 28 lat.

Po śmierci Staniewicza policja ponownie zajęła się sprawą domniemanego wypadku z bronią. Okazało się, że aktor napisał pożegnalny list do ojca, a zatem przyczyną zgonu było jednak samobójstwo. Tematem żywo interesowała się również przedwojenna prasa. Zaczęto mówić o tym, że aktor targnął się na życie z powodu „przewrażliwienia nerwowego na tle niepowodzeń artystycznych i ciężkiej sytuacji materialnej”. Rozprzestrzeniano plotkę, jakoby padł ofiarą porachunków osobistych, a nawet tak zwanego „pojedynku amerykańskiego” – makabrycznego zakładu, w którym ten, kto wyciągnie czarną kulkę, ma popełnić samobójstwo. W wywiadzie z 1986 roku Maria Malicka, która zatrudniała ojca Staniewicza jako dyrektora artystycznego swojego teatru, wspominała, że Zbigniew „zastrzelił się z powodów rodzinnych”.

Wyjaśnienie zagadki śmierci aktora można odnaleźć w artykule „Polski Zbrojnej” z 17 maja 1934 roku:

Dochodzenie policyjne w sprawie tajemniczej śmierci artysty filmowego Zbigniewa Staniewicza ustaliło, że Staniewicz, dowiedziawszy się od lekarzy, iż jest chory na gruźlicę płuc, sam odebrał sobie życie. Wobec tego władze umorzyły śledztwo, cofając jednocześnie nakaz przeprowadzenia sekcji zwłok samobójcy.

Jeszcze kilka dni przed śmiercią Staniewicz rozmawiał ze swoim przyszłym szwagrem Zbigniewem Sawanem o planowanym ślubie z Jagą Borytą i chwalił się swoją nową pracą, zatem musiał zdecydować się na dramatyczny krok zaraz po usłyszeniu druzgocącej diagnozy. Nie chciał być ciężarem dla swojej ukochanej Jagusi, z którą planował przecież wspaniałą i pełną przygód przyszłość.

Pogrzeb tragicznie zmarłego artysty odbył się 18 maja 1934 roku na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Oprócz rodziny i przedstawicieli środowiska artystycznego wzięło w nim udział wielu wielbicieli aktora, przede wszystkim zaś tłumy młodych dziewcząt pragnących pożegnać swojego ulubieńca. „Ilustrowany Kurier Codzienny” pisał o uroczystościach pogrzebowych:

Wyróżniał się wieniec cały z białych kwiatów z szarfą z napisem „Zbyszkowi – Jagusia”. Ponadto widziało się wiele osób z publiczności, a w tym wiele dzieci, dorastających dziewcząt, które składały na trumnie po kilka kwiatów, jak i skromne wiązaneczki fiołków, konwalii, kilka róż. (…) Za karawanem postępowała najbliższa rodzina: staruszkowie rodzice, dwie siostry, stryjostwo oraz żona zmarłego. Spośród kolegów filmowych śp. Zbigniewa Staniewicza widzieliśmy: Jagę Borytę, Marię Bogdę, Inę Benitę, Adama Brodzisza, Zbyszka Sawana, Lecha Owrona i innych. W orszaku pogrzebowym wzięła również udział znana artystka dramatyczna p. Maria Malicka. Stawił się w komplecie cały zespół aktorski, który brał udział w nakręcaniu filmu Dzikie pola z reżyserem Lejtesem na czele. Przybył również reżyser Jan Nowina-Przybylski, który zrealizował ze Staniewiczem w głównej roli film Przybłęda. Widzieliśmy również kilku krytyków filmowych.

Dziennik wspomniał też o tragicznym zbiegu okoliczności towarzyszącym śmierci aktora. Otóż dwa dni po śmierci Staniewicza jeden z reżyserów, nieświadomy zaistniałej sytuacji, zgłosił się z zapytaniem o adres artysty, pragnąc obsadzić go w głównej roli w swoim najnowszym filmie. Podobno Zbyszek miał zagrać jedną z ważniejszych postaci w Przeorze Kordeckim – obrońcy Częstochowy Edwarda Puchalskiego.

Zapomniany gwiazdor

Po śmierci lubianego aktora na łamach prasy pojawił się szereg wspomnień na jego temat.

„Ś.p. Staniewicz był skryty i nie zwierzał się wobec bliskich ze swoich przeżyć. Słynął jako człowiek niezwykłej siły woli: znany był z tego, że nie pił alkoholu i nie wypalił ani jednego papierosa. Ta rzadko spotykana wstrzemięźliwość w kołach aktorskich ściągała na niego nieraz żarty ze strony kolegów”.

– opisywał go „ABC”. Redakcja „Kina” pisała z kolei 27 maja 1934 roku w pożegnalnym tekście na jego temat:

Żałujemy go szczerze. Ś.p. Staniewicz bywał częstym i mile widzianym gościem w naszej redakcji. Lubiliśmy jego smukłą, rasową junacką sylwetkę, sympatyczny uśmiech, miłe obejście.

Wspominano też, jak jesienią 1933 roku po ukończeniu prac nad Przybłędą przyjechał pod redakcję „Kina” z ukochaną Jagą Borytą „bezpośrednio z Podkarpacia, przebywszy autem 600 bez mała kilometrów”, dodając, że „oboje byli pełni werwy, opaleni słońcem huculskim”. Osobne wspomnienie o aktorze opublikował 15 lipca 1934 roku dziennikarz Jerzy R. G.:

Wpadł z radością i śmiechem do redakcji, wołając coś od progu. Był wysoki, jasny, jak piękna gąbka, w którą wsiąkło dużo słońca. Miał na sobie płócienną wiatrówkę, a na dole czekał na niego motocykl, którym przyjechał. (…) Staniewicz nie usiadł nawet. Wpadł na chwilę i przyniósł jakąś fotografię, fotografię, którą potem ludzie będą oglądali i wypłynie do nich słońce tych źrenic, młodych, radosnych i zadumanych.

Mimo wielu opublikowanych po śmierci Zbigniewa Staniewicza artykułów i wspomnień poświęconych jego osobie, aktor w niedługim czasie popadł w zapomnienie. Jego nazwisko wróciło na chwilę na łamy prasy za sprawą jego byłej żony Melanii, która 8 maja 1937 roku została postrzelona przez swojego drugiego męża, technika budowlanego Bazylego Prozorowa. Prozorow był o żonę chorobliwie zazdrosny, w szczególności zaś o relację łączącą ją niegdyś z filmowym amantem.

„Zbigniew Staniewicz popełnił samobójstwo. Gdy p. Prozorowa chciała iść na pogrzeb, mąż kategorycznie się temu przeciwstawił. Na tym tle wynikła ostra kłótnia, posiadająca zasadniczy charakter. Małżonek podarł na żonie suknię żałobną i doprowadził ją do takiego wzburzenia, że opuściła dom i zamieszkała przez pewien czas u swoich rodziców”

– pisał 15 grudnia 1937 roku dziennik „Dzień Dobry”. Prozorowowi z trudem udało się namówić małżonkę do powrotu i pojednania. Czara goryczy przelała się jednak, kiedy Melania oznajmiła mu, że chce go opuścić i zamieszkać w Grodzisku Mazowieckim, gdzie objęła stanowisko instruktorki w Obozie Związku Strzeleckigo. Dowiedziawszy się o jej planach, Bazyli strzelił do żony dwukrotnie z rewolweru: jedna kula raniła Melanię w głowę, a druga zaplątała jej się we włosy. Sąd Okręgowy skazał Prozorowa na sześć lat więzienia, lecz wyrokiem Sądu Apelacyjnego z 15 grudnia 1937 roku złagodzono karę do dwóch lat.

Kiedy 4 sierpnia 1954 roku w wieku 84 lat zmarła matka Zbyszka, Maria Staniewiczowa, rodzina zdecydowała się symbolicznie umieścić jej nazwisko na grobie syna, chociaż została ona pochowana na innym cmentarzu. Obecnie grób Zbigniewa Staniewicza na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie (kw. 47G, rząd 1, grób 7) jest zniszczony i zaniedbany, a tylko nieliczne grono wielbicieli starego kina kojarzy jeszcze nazwisko popularnego na początku lat 30. amanta.

Czytaj też:
Brak zniczy, zarośla i butelki po piwie. Tak wygląda grób aktora

Autorem tekstu Zbigniew Staniewicz: tragiczny koniec amanta z Dzikich pól jest Marek Teler. Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA 3.0.

Czytaj też:
QUIZ o bohaterach popularnych seriali. Kim byli z zawodu?