– Nie mogę wyprzeć ze swojego wnętrza tamtego obrazu, tamtego czasu. Widziałem dziesiątki śmierci, śmierci brutalnych, w wyniku zabójstw, ale tak bezsensownej śmierci jak wtedy – nie widziałem – opowiadał Dziewulski.
Jak wspominał, jako dowódca jednostki antyterrorystycznej na lotnisku Okęcie w Warszawie, dostał przez radiostację informację o lądowaniu awaryjnym Iła-62. – Kiedy byłem na wysokości dokładnie fortu, zobaczyłem samolot na wysokości 150 metrów, nie wyżej, jak złożył się w takim dziwnym manewrze i wyrżnął w ziemię – relacjonował Jerzy Dziewulski.
Jak przyznał, nie mógł na początku uwierzyć w to, co widzi. – Tam nie było wybuchu, nie było pożaru – wspominał. Podkreślił jednak, że siła uderzenia maszyny o ziemię była potworna, a ofiarom nie dało się pomóc.
Dziewulski: Nie wytrzymałem tego wzroku
– W pewnym momencie miałem do siebie trochę żalu, że jakby zrejterowałem z tego miejsca – mówił. Wspominał, że ogromne wrażenie zrobiły na nim zwłoki m.in. amerykańskich żołnierzy, które były potwornie okaleczone. – Korpusy stały na ziemi. To był taki widok, w którym ten bokser patrzył na mnie takim nieomalże błagalnym wzrokiem, jakby chciał coś powiedzieć. Ja tego wzroku nie wytrzymałem, musiałem odwrócić głowę – relacjonował. Dodał, że bez wahania rozpoznał też zwłoki Anny Jantar.
W opinii Dziewulskiego pilot Iła nie miał szans, by wykonać manewr, który doprowadziłby do uratowania pasażerów. Jego zdaniem przyczyną tragedii były wady konstrukcyjne.
Czytaj też:
Ostatni lot „Kościuszki”