Każdego roku uroczyście obchodzimy w sierpniu dzień wybuchu Powstania Warszawskiego. To słuszne i piękne święto, bo zryw ten był wydarzeniem bezprecedensowym i tragicznym. Wiemy to aż za dobrze, i wiemy też świetnie, że jego uczestnicy i cywilne ofiary muszą być upamiętniane z honorem i szacunkiem. Za bohaterstwo w walce i straszne cierpienia. A jeśli tak, to może powinniśmy też, fetując obchody wybuchu powstania, pamiętać o jego końcu, którego rocznica właśnie przypada, i o bolesnym bilansie tego zrywu? Tym bardziej, że kolejne sierpniowe uroczystości coraz bardziej wikłane są w polityczne gierki o wykorzystanie powstańczej legendy i wzniosłego mitu.
Tym bardziej też, że z coraz większą siłą obraz powstania, kształtujący się w świadomości kolejnych pokoleń, staje się wygładzony i rozjaśniony.
Przestaje się głośno mówić, a może i w ogóle myśleć, o tym, że te 63 dni to był czas śmierci słabo uzbrojonych żołnierzy Podziemia, że to były dziesiątki tysięcy cywilnych ofiar konających pod gruzami warszawskich kamienic, płonących żywcem i zabijanych przez najeźdźców w ulicznych egzekucjach, to były cierpienia rannych żołnierzy, często ostatecznie dobijanych przez hitlerowców.
To był koszmar, którym miasto płaciło za kilka chwil złudzenia, że uda się wywalczyć wolność. A tymczasem widać, jak ten koszmar, pewnie mimowolnie, nabiera kolorów, staje się w naszej zbiorowej wyobraźni piękną opowieścią o wielkiej przygodzie całej ówczesnej generacji młodych ludzi, o odwadze, honorze i miłości ojczyzny. Przeciwstawna mu poważna opowieść o dramacie nie brzmi współmiernie, co jest oczywiste, bo nie da się jej przekształcić w piękną legendę, ale może tym bardziej jest powód, by jej nie rugować z pamięci.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.