Działaniom protestujących brakowało organizacji i zdecydowanego przywództwa. Na trasie przemarszu głos zabierali kolejni manifestanci, którzy skarżyli się na ciężką sytuację. Po kilku godzinach bezskutecznego pochodu napotkali oni na wysokości mostu Błędnik oddziały ZOMO, które wykorzystały pociski z gazem łzawiącym. Z tłumu posypały się żelazne śruby i kamienie. Rozgorzały walki.
Eskalacja
15 grudnia wybuchł strajk powszechny. Przyłączyły się do niego zakłady pracy między innymi w Gdyni, Szczecinie i Elblągu. Przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni Jan Mariański przyjął delegację stoczniowców i podjął rozmowy z uformowanym tam komitetem strajkowym. Pomimo tego jego członkowie zostali w nocy aresztowani. Również w Gdańsku powołano komitet strajkowy. Równocześnie w mieście trwały już regularne walki. Wobec demonstrantów użyto siły. Spłonął gmach znienawidzonego Komitetu Wojewódzkiego. Nazajutrz Stocznia Gdańska została zablokowana, a robotnicy opuszczający zakład zostali ostrzelani.
Czy komuś zależało na podsyceniu napięcia? Jeżeli tak, to komu? Czy eskalacja protestu była wyłącznie efektem chaosu decyzyjnego? Nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością, jednak istnieją pewne świadczące o tym poszlaki. Przedstawiciele władz nie chcieli podjąć rozmów ze strajkującymi, choć mieli po temu niejedną okazję. Zamiast tego na mocy ich decyzji demonstranci zostali zaatakowani przy użyciu pałek i gazów łzawiących, a następnie ostrej amunicji. W meldunku płk. Romana Kolczyńskiego z 14 grudnia mowa jest o dwóch plutonach grupy interwencyjnej w cywilu, które włączyły się do demonstracji. Czy funkcjonariusze mieli wpływ na zaostrzenie spokojnego protestu? Świadkowie wydarzeń w Gdańsku też wspominali o obecności snajpera (snajperów?) w okolicach Dworca Głównego w dniu następnym. Na terenie pogrążonego w chaosie miasta pojawili się pensjonariusze zakładu poprawczego, którzy rozkradali i niszczyli sklepy. I last but not least – blokada stoczni w Gdyni w nocy z 16 na 17 grudnia i ostrzelanie niewinnych ludzi idących do pracy.
Czarny czwartek
W wieczornym przemówieniu transmitowanym przez radio i telewizję wicepremier Stanisław Kociołek apelował o zakończenie strajku i powrót do pracy. W przeciwieństwie do Gdańska, protest w Gdyni miał spokojny przebieg. Nie toczyły się tam regularne walki, nie dochodziło do podpaleń i rabunków. Największy zakład Gdyni – Stocznia im. Komuny Paryskiej – został jednak zablokowany przez wojsko i milicję, a idący do pracy – ostrzelani przy użyciu ostrej amunicji. Zginęło 10 osób.
Na ulicach miasta protestujący formowali pochody, w czasie których niesiono biało-czerwone flagi. Wymownym symbolem gdyńskiego Grudnia stał się pochód z ciałem osiemnastoletniego stoczniowca – Zbigniewa Godlewskiego. Przeszedł on do historii dzięki „Balladzie o Janku Wiśniewskim”. Starcia w Gdyni trwały do samego wieczora.
Tego samego dnia rozgorzały walki na ulicach Szczecina. Do strajku przyłączyli się robotnicy ze Stoczni im. Adolfa Warskiego, którzy opuścili swój zakład pracy. Zapłonął gmach Komitetu Wojewódzkiego, zwany „Pałacem Grubego”, co było odniesieniem do sylwetki I sekretarza KW PZPR Antoniego Walaszka. Milicja i wojsko zaatakowały demonstrantów, w wyniku czego zginęło 16 ludzi, zarówno uczestników starć, jak i przypadkowych osób. Należy dodać, że w Szczecinie dochodziło do bratania się żołnierzy ze strajkującymi, a za ich przyzwoleniem na pojazdach wojskowych pojawiały się krytyczne wobec władzy hasła.
Część decydentów optowała za brutalnym zdławieniem protestu, nawet na wieść o kolejnych ofiarach. Wśród różnych pomysłów pojawił się też postulat pacyfikacji hotelu robotniczego przy ul. Śląskiej w Gdyni. Założeniem tej akcji było wzięcie mieszkańców hotelu „do niewoli”, piątkami, z rękami podniesionymi do góry. W razie odmowy dobrowolnego poddania się, budynek miał zostać ostrzelany, ponieważ, jak mówiono, znajdowała się w nim „zaraza, którą trzeba zniszczyć”. Zapewne na skutek masakry przy stacji SKM Gdynia Stocznia w piątek rano zdecydowano się odstąpić od przeprowadzenia tej akcji.