Pod koniec 1942 roku dowództwo OUN-B, czyli frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, której przywódcą był Stefan Bandera (który w tym czasie przebywał już w niemieckiej niewoli), planowało wywołanie zbrojnego powstania przeciwko Niemcom i Sowietom oraz Polakom. W tym też czasie organizacja tworzyła pierwsze partyzanckie oddziały, z których powstała Ukraińska Powstańcza Armia.
Przed rzezią wołyńską
Jak wskazuje prof. Grzegorz Motyka w swoich książkach o zbrodni wołyńskiej, organizacja w ramach powstania planowała „wysiedlenie” pod groźbą śmierci polskiej i żydowskiej ludności z terenów Wołynia, przy czym z góry zakładano wymordowanie „polskiego aktywu”, czyli osób związanych z konspiracją cieszących się społecznym autorytetem.
Jednak ze względu na niemożność zrealizowania wysiedleń przy małej liczbie ludzi, kierujący OUN-B na Wołyniu Dmytro Klaczkiwski znany pod pseudonimami „Kłym Sawur”, czy „Ochrim” zdecydował o przeprowadzeniu reżyserowanego przez OUN „buntu chłopskiego”. Decyzje „Kłyma Sawura” wspierał również Iwan Łytwynczuk „Dubowyj”, kierujący OUN-B na północno-wschodnim Wołyniu.
Na początku lutego rozpoczął swoją działalność oddział partyzancki pod dowództwem Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki”. To on został uznany później za pierwszą sotnię UPA. Sam „Dowbeszka-Korobka” poznał osobiście Stefana Banderę w więzieniu, gdzie trafił w 1935 roku za zamordowanie polskiego sołtysa swojej rodzinnej wsi Uhrynów Stary. Perehijniak wyszedł na wolność we wrześniu 1939 roku i od tej pory działał jako aktywny banderowiec.
Atak na posterunek we Włodzimiercu
Prof. Motyka rzeź w Parośli wiąże z przeprowadzonym przez sotnię „Dowbeszki-Korobki” atakiem na niemiecki posterunek policji pomocniczej w miejscowości Włodzimierzec. Doszło do niego prawdopodobnie w nocy z 7 na 8 lutego lub, do czego skłania się prof. Motyka, z 8 na 9 lutego 1943 roku. To działanie jest uznawane za pierwszą zbrojną akcję UPA podległego OUN-B (wcześniej z nazwy UPA korzystał też inny oddział ukraińskiej partyzantki).
Przyczyną ataku i celem jego przeprowadzenia miało być według ustaleń prof. Motyki odbicie starego działacza OUN „Dibrowy”. Niektórzy banderowcy byli uzbrojeni w rewolwery i pistolety maszynowe, jednak wielu posiadało jedynie siekiery, noże lub piki.
Posterunek udało się zdobyć bez większego problemu. Partyzanci zabili niemieckiego komendanta i prawdopodobnie trzech służących Niemcom Kozaków (dane UPA mówią o zabiciu 7 osób). Sześciu Kozaków wzięto do niewoli. Sotnia straciła jednego człowieka, a dwóch zostało rannych. Oddział zdobył karabiny, amunicję i koce. Nie wiadomo, czy rzeczywiście doszło do uwolnienia „Dibrowy”.
Według prof. Motyki, to właśnie oddział banderowców „Dowbeszki-Korobki” po ataku na posterunek we Włodzimiercu zaatakował Paroślę. Polski historyk uważa, że rzeź była planowaną akcją OUN-B. We wcześniejszych pracach Władysław i Ewa Siemaszkowie podają, że sprawcami zbiorowego mordu byli Ukraińcy zamieszkujący wioski okalające Paroślę pod wodzą syna bądź synów duchownego pisząc też nie o banderowcach, ale o bulbowcach, czyli partyzanach wcześniejszej UPA Maksyma Borowcia „Tarasa Bulby”.
Ukraińscy historycy, którzy odnoszą się do zbrodni, zaprzeczają twierdzeniu, że Paroślę zaatakował oddział banderowców „Dowbeszki-Korobki”, wskazując na możliwość ataku przez inne oddziały nacjonalistów lub innych sprawców i podkreślając, że sprawę należy dokładniej przebadać przed jednoznacznym wskazaniem winnych.
Zbrodnia w Parośli
Ukraińskie oddziały, które 8 lub 9 lutego rano dotarły do położonej w powiecie Sarny Parośli, przedstawiły się jako oddział sowieckiej partyzantki. Sama Parośla była wsią, w której według badań polskich historyków żyło na stałe dwadzieścia kilka polskich rodzin.
Ukraińscy nacjonaliści, których miejscowa ludność rozpoznała po tym, że posługiwali się językiem ukraińskim, a nie rosyjskim zażądali możliwości odpoczynku i pożywienia. Do każdego z domów wkroczyło kilku napastników, którzy zabronili mieszkańcom opuszczania swoich obejść. Największa grupa, wraz z dowódcą zajęła dom rodziny Kołodyńskich.
– Do domu weszło około szesnastu osób. Kilka z nich miało na sobie rosyjskie furażerki, pozostali byli ubrani w ukraińskie sukmany – wspominał w 2011 w wywiadzie dla Polskiego Radia Witold Kołodyński, jeden z nielicznych ocalałych z mordu w Parośli. – Poszli do dużego pokoju i kazali przynieść sobie słomę do spania. W kuchni został tylko ich dowódca – opisywał ocalały.
W ciągu dnia matka Witolda Kołodyńskiego miała przygotować napastnikom obiad. Dowódca sotni odbywał w jadalni kolejne spotkania. Kołodyński w tym czasie miał 12 lat. Chłopak próbował uciec, ale został schwytany na podwórku swojego domu. Jego ojciec miał z kolei zostać pobity, gdy skłamał, że rodzina nie ma już więcej słoniny i mięsa.
„My was powiążemy, to będzie wszystko w porządku”
Kołodyński w relacji spisanej w 1991 roku opowiedział też, że banderowcy przyprowadzili ze sobą pojmanych we Włodzimiercu Kozaków. Po jednej z narad dowódca Ukraińców poprosił matkę Kołodyńskiego o siekierę. Za jej pomocą banderowcy jeden po drugim mordowali Kozaków w dużym pokoju, z którego do mieszkańców domu dochodziły „nieludzkie jęki”.
Potem Ukraińcy mieli zasiąść do obiadu i ucztować. Sterroryzowani Polacy zostali zamknięci w sypialni pod strażą. Po dłuższym czasie dowódca przyszedł do nich i zaproponowali im dobrowolne związanie, żeby Niemcy, którzy będą potem badać, kto pomógł rzekomym sowieckim partyzantom, nie ukarali polskich mieszkańców.
– Musicie tam iść. My was powiążemy, bo jak przyjdą Niemcy i wy nie będziecie powiązani, to będą mieli do was pretensje, że wy utrzymujecie kontakty. A tak będzie powiązani, to będzie wszystko w porządku – tak słowa napastników zapamiętał Kołodyński.
W tym czasie napastnicy wciąż ucztowali w jadalni. – Kazali nam się położyć: rodzice, dziadek i babcia, kołyska z najmłodszą siostrą, siostra moja po jednej stronie kołyski, ja po drugiej. Na ziemi, twarzą do podłogi leżeliśmy – zapamiętał Kołodyński, który chwile potem usłyszał jeszcze głośne jęki, a później stracił przytomność.
W okrutnym mordzie ginęły małe dzieci
Rzekomi „sowieccy partyzanci” nie odeszli. Uzbrojeni w siekiery zaczęli mordować bezbronnych mieszkańców wsi. Ukraińscy nacjonaliści nie oszczędzali nawet najmniejszych dzieci. Wśród znalezionych później na miejscu zbrodni ciał odkryto przybite bagnetem do stołu niemowlę, któremu w usta oprawcy włożyli nadgryzionego ogórka.