O godz. 6.54 na peronie berlińskiego dworca Friedrichstrasse stała walizka. Choć na ławkach obok siedziało kilku oficerów, a po peronie przechadzały się znudzone patrole, nie robiła na nikim większego wrażenia. Nawet zważywszy na to, że nigdzie nie było widać jej właściciela. Była dość kosztowna, ale w tym momencie, a był to 10 kwietnia 1943 r., pociągami w Rzeszy jeździli albo ludzie zamożni, albo żołnierze – drogi bagaż nie był tu więc niczym nadzwyczajnym.
Zamach Zagra-Lin na dworcu Friedrichstrasse
Na razie było dość pusto, ale już za chwilę, dosłownie za sześć minut, na peronie miało zaroić się od żołnierzy Wehrmachtu. Punktualnie o godz. 7.00 oczekiwano dwóch wojskowych transportów, mających tu nadejść z obu kierunków jednocześnie. Kiedy nadjechały i równocześnie otworzyły się drzwi, wypuszczając strumienie młodych żołnierzy, nic się jeszcze nie wydarzyło. Armagedon rozpoczął się dokładnie dwie minuty później. O godz. 7.02 wewnątrz walizki coś szczęknęło, pojawiła się iskra i w ciągu kilku sekund cały dworzec zalała potężna fala ognia.
„Nagle nad stacją ukazał się błysk, a następnie setki mniejszych błysków, aż język czerwonopomarańczowego ognia pokrył dach budynku. W tej samej chwili rozległa się straszliwa eksplozja, która zatrzęsła chodnikiem, na którym stałem” – wspominał Bernard Drzyzga, który w tym momencie stał nieopodal dworca i, patrząc na zegarek, odliczał sekundy.
Nie znalazł się tam przypadkiem. Choć to nie on bezpośrednio pozostawił walizkę na peronie, był w dużym stopniu sprawcą eksplozji, która zabiła kilkunastu niemieckich żołnierzy, dziesiątki innych raniła, nie wspominając o kompletnym zniszczeniu dworca i sparaliżowaniu ruchu kolejowego na tej trasie. Tak naprawdę prawdopodobnie ofiar było więcej – niemieckie władze celowo minimalizowały straty, by nie wzbudzać paniki.
Drzyzga nosił tego dnia pseudonim „Kazimierz 30” i był dowódcą specjalnej komórki Armii Krajowej, przeznaczonej do akcji sabotażowych poza granicami okupowanej Polski. Nazywała się ona Zagra-Lin i był to już drugi zamach, jaki przeprowadziła w Berlinie na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy.
Kosą ponad granicami
Zagra-Lin była komórką tak głęboko zakonspirowaną, że do dziś nie są znane nazwiska wszystkich osób zaangażowanych w jej działalność, a o dokonywanych zamachach nawet bezpośrednie dowództwo dowiadywało się po fakcie z niemieckiej prasy. Było tu zresztą wiele spontaniczności i improwizacji. Dość wspomnieć, że ładunek wybuchowy, który zdewastował dworzec Friedrichstrasse, dostarczyła… mama jednego z wykonawców.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.