Przed około stu laty na tej wyspie żyło 33 tys. osób. W roku 1940 już niewiele ponad 16 tys. Dzisiaj z trudem można się doliczyć 7 tys. mieszkańców. Z modnego, a za panowania królowej Wiktorii wręcz snobistycznego szkockiego kurortu z solankowymi kąpielami pozostała jedynie prowincjonalna dziura. Miejscowi mówią, że to wina Polaków.
Podobno z wyspy wyganiają ludzi polskie lamenty, płacz i złorzeczenia, które pobrzmiewają w każdym gwałtowniejszym podmuchu wiatru. A że wiatr wieje tu zawsze, to i owo polskie przekleństwo, zdaje się, będzie trwać wiecznie.
Polski obóz koncentracyjny
Polski epizod w historii wyspy Bute, który do dzisiaj budzi grozę wśród miejscowych, w naszej historii został starannie ukryty. Niewielu słyszało o Wyspie Wężów i polskich obozach karnych dla niewygodnych Polaków w latach drugiej wojny światowej. Formalnie były to obozy izolacyjne Rothesay i Tighnabruaich usytuowane na wyspie Bute, położonej niedaleko Glasgow. Ich pomysłodawcą i właściwym twórcą był polski premier i naczelny wódz, generał Władysław Sikorski. „Nie ma sądownictwa polskiego i ci, którzy robią intrygi, znajdą się w obozie koncentracyjnym" – powiedział, co zostało zapisane w protokole obrad Rady Narodowej w Londynie 18 lipca 1940 r. Pół roku wcześniej podobny obóz dla niechcianych, podejrzanych polskich oficerów urządzono w Cerizay, we Francji. O ile jednak w obozie francuskim przebywało ledwie kilkudziesięciu ludzi, o tyle przez obozy brytyjskie przewinęły się setki, a nawet tysiące polskich oficerów.
Gdy Sikorski we wrześniu 1939 r. zwrócił się do Francuzów z prośbą o wydzierżawienie w Paryżu więzienia dla oficerów i polityków winnych klęski wrześniowej, rząd francuski odmówił. Był również przeciwny działalności komisji poszukujących winnych klęski wrześniowej. Francuzi uznali, że na te działania przyjdzie czas po wojnie. Sikorski uważał inaczej. Do francuskich więzień, bez wyroku, trafiali ludzie osądzeni przez naczelnego wodza. Tak znalazł się za kratkami szef sztabu armii wrześniowej gen. Wacław Stachiewicz. Tak ściągnięto z Węgier i aresztowano generała Stefana Dąb-Biernackiego. Tak do obozu w Cerizay trafiło 69 legionowych oficerów z inspektorem lotnictwa gen. Ludomiłem Rayskim, prezesem Ligi Morskiej i Kolonialnej gen. Stanisławem Kwaśniewskim czy emerytowanym generałem Mikołajem Osikowskim. Wszyscy, którzy w II Rzeczypospolitej pełnili jakąkolwiek funkcję i sprawowali choćby najmniej ważny urząd, mieli pozostawać pod kontrolą rządu, z dala od armii.
Choroba Sikorskiego
Generał Sikorski cierpiał na znaną w historii „chorobę utraconej władzy". On, niegdyś premier polskiego rządu, minister spraw wojskowych, w 1928 r. został odsunięty od armii, w dyspozycji Ministerstwa Spraw Wojskowych. Gdy stanął na czele rządu na uchodźstwie, po prostu się mścił. Tak teraz on usuwał z wojska każdego, kto wydawał mu się podejrzany. Okazywał się małostkowy, pamiętliwy i nienawistny wobec wszystkiego, co wiązało się z piłsudczykami. Karierę w wojsku zaczęli robić donosiciele i agenci. „Melduję, że wyraźne oznaki agitacji pojawiły się już na statku »Clan Ferguson«, kiedy płk Ścieżyński, ppłk Pęczkowski i wielu innych oficerów rozpoczęło publiczną krytykę rządu i naczelnego wodza w związku z zarządzeniami odnoszącymi się do ewakuacji wojska. Można było zaobserwować, że rozmaici oficerowie, a w szczególności mjr Czajkowski, kpt. Meinhardt, Czechowicz i Kurzewski prowadzili codziennie wieczorem rozmowę, a następnego dnia rano kursowały na statku plotki, że rząd polski podał się do dymisji".
Każdy podobny donos agenta wywoływał przekonanie, że należy odseparować oficerów wrogo usposobionych do naczelnego wodza, a także oficerów, którzy skompromitowali się we Francji, „i których opinia oficerska wskazuje, jako na całkowitych niedołęgów". Tymczasem w powszechnej opinii wojska, we Francji skompromitowało się dowództwo i naczelny wódz. 85-tysięczna, z najwyższym trudem odtworzona polska armia została zatracona. Do Wielkiej Brytanii zdołało się ewakuować ledwie 16 tys. niedobitków. Ani Sikorski, ani jego generałowie nie dostrzegali, jakim szokiem była dla polskiego żołnierza druga klęska poniesiona w krótkim czasie. „Ta armia jest chora – pisał Zygmunt Nowakowski – i to bardzo ciężko chora na duszy". W raportach brytyjskich zwracano uwagę, że „Polacy rozpijają się w nieprawdopodobny sposób i dostrzec można wrogość wojska wobec oficerów”.
Wszyscy marnują czas
Dla oficerów, którzy przeżyli podwójną klęskę, na maleńkiej wyspie Bute na rozkaz Sikorskiego przygotowano dwa obozy izolacyjne. Minister Stanisław Kot uważał, że należy je otoczyć drutem kolczastym, ale okazało się to niepotrzebne, bo z wyspy nie sposób było uciec. Tym bardziej że mieszkańcy wyspy zostali powiadomieni przez dowództwo obozu, iż przysłani tu polscy oficerowie zostali skazani za malwersacje finansowe, zboczenia i ekscesy seksualne, sprzyjanie Niemcom, tchórzostwo i unikanie walki, za intrygi, pijaństwo i pospolite przestępstwa. Kiedy więc polscy oficerowie pojawiali się w Rothesay, spotykały ich ze strony autochtonów gesty wrogości. Nikt ze skazanych na Bute nigdy nie stanął przed sądem i nie otrzymał wyroku. Po prostu przysyłano tu ludzi niewygodnych.
Cała korespondencja z Wyspy Wężów podlegała cenzurze. Pisać można było jedynie o pogodzie i dobrym zdrowiu. A jednak udało się dotrzeć do kilku świadectw rzucających nieco światła na prawdziwy charakter obozu. Jedna z relacji głosi: „Na ogół położenie nasze jest nadzwyczaj nieprzyjemne. Wyspa jest traktowana jako obóz karny. Wysyłają tu nałogowych alkoholików, pederastów, jest nawet były właściciel domu publicznego, ozonowców lub podejrzanych o sprzyjanie poprzedniemu rządowi. Dzięki temu doborowi ludzi nastroje są fatalne, pijaństwo panuje na całej linii, zupełny zanik morale, nienawiść względem władzy, rozdrażnienie w najwyższym stopniu". Albo taki głos: „Wszyscy marnują niepotrzebnie czas; nikt nie wykazuje najmniejszego zainteresowania, każdy bowiem uważa się za wyrzuconego poza nawias życia wojskowego i pracy dla sprawy polskiej".
Kilka dokumentów dotyczących obozów na wyspie Bute jest podpisanych przez polskich oficerów: „Znajduję się w tutejszym obozie tylko z powodu postawionych mi zarzutów związanych z ewakuacją z Francji. Oczekuję na załatwienie mojej sprawy osiem miesięcy. Ustawiczne wyczekiwanie wyczerpało mnie nerwowo i fatalnie odbija się na moim zdrowiu. Kampanię wrześniową w Polsce – pisał rotmistrz Marcisz – odbyłem z wyróżnieniem, a we Francji pracowałem z całym oddaniem. Ojca mego aresztowano w Wilnie i wywieziono w głąb Rosji, a w lutym 1940 r. resztę mojej rodziny, w tym jedynego 5-letniego syna Jerzego. Przydzielenie mnie do tutejszego obozu jest w najwyższym stopniu krzywdzące".
Porucznik rezerwy kawalerii Stanisław Dergiman zapisał w meldunku do naczelnego wodza: „Od roku jestem stale poniżany i krzywdzony. Mimo usilnych starań z mej strony, aby dowiedzieć się o stawiane mi zarzuty, nikt dotychczas nie tylko, że mi ich nie skonkretyzował, ale nawet nie przesłuchano mnie". Kapitan Sergiusz Niedzielski stwierdzał: „Mam 46 lat, jestem żonaty i mam dwoje małoletnich dzieci. Oświadczono mi, że jestem przysłany tutaj dlatego, że ciąży na mnie zarzut pijaństwa, karciarstwa i erotomanii. Oświadczam, że w ogóle nie piję alkoholu, w karty grać nie umiem, a co się tyczy zarzutu erotomanii, to oświadczam, że zboczenia takiego nie mam, a przypisywany mi zarzut polega widocznie na anonimowym doniesieniu, złośliwym i bezpodstawnym".
Znikające groby
Badacze ustalili, że przez polskie obozy na Bute przewinęło się ponad 1500 oficerów. Nie udało się ustalić, ilu z nich odebrało sobie życie. Szacunki dotyczą kilkudziesięciu, może stu samobójstw. Ludzie nie potrafili żyć w obliczu hańbiących oskarżeń, nie potrafili się pogodzić z pogardą i ustawicznym poniżeniem. Oficerowie tracili męstwo i odwagę oraz wiarę w sens dalszego życia i walki. Szczególną podłością tej historii jest to, że nawet po 70 latach nie sposób ustalić nazwisk ofiar, a tym samym oddać honoru, który niegdyś podano w wątpliwość. Na cmentarzach wyspy Bute nie ma żadnych polskich grobów. Zaorano nad nimi ziemię. Nikt o nie nie dbał, nikt za nie nie płacił, nikt nad nimi nie płakał. W 1942 r. któryś z posłów Partii Pracy złożył w brytyjskim parlamencie interpelację w sprawie polskich obozów na Wyspie Wężów. W jej wyniku zdecydowano zlikwidować haniebne obozy i haniebne praktyki. Jak jednak zdają się świadczyć dokumenty, jeszcze w kwietniu 1943 r. szef wydziału personalnego MON, ppłk Miller, zgłaszał w tej sprawie wątpliwości, uważając, że przeniesienie oficerów z Rothesay do Glasgow spowoduje, iż „siłą rzeczy oficerowi ci w Glasgow (milionowe miasto) wyjdą spod władzy i wpływu komendanta obozów". Trzeba więc przyjąć, że te polskie obozy koncentracyjne w istocie zakończyły działalność wraz z gibraltarską śmiercią swego twórcy i głównego ideologa, generała Władysława Sikorskiego.
W 1928 r. generał Sikorski został odsunięty od armii. Gdy stanął na czele rządu na uchodźstwie, mścił się – usuwał z wojska każdego, kto wydał mu się podejrzany
Generał Stefan Dąb-Biernacki na polecenie generała Sikorskiego został podstępem ściągnięty z Węgier, aresztowany i osadzony w obozie
W polskich obozach na wyspie Bute bez sądu i wyroku przebywało 1500 oficerów. Kilkudziesięciu z nich popełniło samobójstwo
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.