Co takiego wydarzyło się przed laty na Gibraltarze, że po 65 latach nadal nie wolno zajrzeć do tej polskiej tragicznej trumny? Żeby choć ustalić, kto tak naprawdę w niej spoczywa. Jakaż to straszna prawda nie może po tylu latach ujrzeć światła dziennego? W 65. rocznicę katastrofy gibraltarskiej nie uda się jednoznacznie wyjaśnić największej zagadki w naszych dziejach najnowszych.
Nadzieje na to, że przeprowadzone dzisiaj badania sądowo-medyczne szczątków generała Władysława Sikorskiego, o co występowało Towarzystwo Miłośników Historii, pozwoli raz na zawsze ustalić prawdziwą przyczynę śmierci polskiego przywódcy czasów wojny, zostały rozwiane przez niezawisły polski sąd.
Premier w bieliźnie
O tym, że nie było żadnej katastrofy lotniczej i że mamy do czynienia z zamachem – jak to określają odnalezione dokumenty, z „puczem na Gibraltarze" – wie dzisiaj pewnie każdy Polak. Wie to po wieloletnim śledztwie prowadzonym przez telewizyjną „Rewizję nadzwyczajną" i po symulacji komputerowej lotu samolotu Sikorskiego, przeprowadzonej w 1993 r. przez naukowców z Politechniki Warszawskiej na zamówienie tego programu. O co więc chodzi i co powoduje, że najważniejsze dokumenty tej tajemniczej sprawy, nie tylko zresztą brytyjskie, ale także niemieckie, francuskie, rosyjskie czy amerykańskie są dzisiaj niedostępne, a mgliste obietnice ich ujawnienia dotyczą roku 2043, czyli setnej rocznicy zdarzenia?
Ukrywa się przede wszystkim dokumenty sądowo-medyczne, wyniki obdukcji lekarskiej ciała generała Sikorskiego i pozostałych ofiar. Już bowiem to, co ujawniono, czyli angielskie oświadczenia lekarskie, iż wszystkie ofiary „katastrofy" zmarły nie na skutek utopienia, lecz „śmiertelnych urazów głowy", w świetle polskich ustaleń naukowych jednoznacznie wskazujących na fakt, że „samolot miękko wodował na falach morza", wydaje się dziwne i mało prawdopodobne. Tak jak musi zastanawiać, dlaczego wszystkie polskie ofiary „katastrofy” zostały odnalezione z ranami twarzy uniemożliwiającymi identyfikację. Według por. Ludwika Łubieńskiego, polskiego przedstawiciela na Gibraltarze, identyfikacja tych ludzi była możliwa jedynie na podstawie elementów umundurowania.
Podobnie niepojęte wydaje się to, że ciała generała Sikorskiego i pozostałych odnalezionych polskich ofiar „katastrofy", jak stwierdza w swym oficjalnym raporcie dla polskich władz por. Ludwik Łubieński, „pozbawione były jakiejkolwiek odzieży na sobie". Poproszony o wyjaśnienie tego Łubieński tłumaczył, iż najpewniej w samolocie rozebrali się, szykując się do snu. Wydaje się to tyleż dziwne, co absurdalne, bo podczas lotu temperatura w samolocie spadała do tak niskich wartości, że pasażerowie byli na drogę zaopatrzeni w dodatkowe koce. Trudno więc uwierzyć, że Sikorski, który odbywał swój bodaj siódmy lot, o tym nie wiedział i rozbierał się w samolocie. Zdjęcia jego szczątków spoczywających w wawelskiej trumnie jednoznacznie wskazują na to, że ciało zostało złożone do trumny w bieliźnie.
Trudno zaprzeczyć, że jest to zagadka wręcz nie do wyjaśnienia. Chyba że się przyjmie, iż śmierć nastąpiła nie na pokładzie samolotu, ale po prostu w łóżku podczas snu. Na marginesie, warto też głośno zapytać, kto i dlaczego pochował polskiego premiera i naczelnego wodza w bieliźnie, bez munduru, bez różańca i choćby tradycyjnego splecenia rąk. Jest to pytanie tym bardziej zasadne, że jednocześnie zdecydowano o wystawieniu trumien Sikorskiego i Klimeckiego w gibraltarskiej katedrze katolickiej. Z polską wartą honorową zmieniającą się co dwie godziny przez trzy dni, ściślej – przez 90 godzin, co zanotowali żołnierze pełniący tę wartę. Kto i dlaczego najpierw bez najmniejszego szacunku "rzucił" do trumny ciało Sikorskiego, a następnie w upalnym lipcowym gibraltarskim klimacie nakazał na ponad trzy dni wystawienie ciała, którego przecież nie miał kto żegnać, bo Polaków na Gibraltarze było tylu, ilu w oddziale pełniącym wartę.
Zagadek w kwestii stanu odnalezionych ciał i charakteru śmiertelnych obrażeń jest znacznie więcej i trudno się dziwić historykom domagającym się ekshumacji wszystkich ofiar, nie tylko Sikorskiego, ale także gen. Tadeusza Klimeckiego, płk. Andrzeja Mareckiego, por. Józefa Ponikiewskiego czy Jana Gralewskiego.
Aresztowane zdjęcia
Drugą grupą starannie ukrytych dokumentów są materiały fotograficzne i filmowe. Oto, choć trudno w to uwierzyć, natychmiast po „katastrofie gibraltarskiej" zostały wydane z Londynu rozkazy nakazujące rekwizycję wszystkich zdjęć wykonanych na Gibraltarze podczas pobytu generała Sikorskiego i przesłanie ich do Londynu. Także zdjęć prywatnych. Na mocy tego rozkazu swój aparat fotograficzny utracił jeden z marynarzy „Ślązaka", który przebywał w szpitalu i nie wyszedł ze swym okrętem w morze. A słysząc o obecności Sikorskiego na Gibraltarze, przyszedł, by zrobić kilka zdjęć. Należy przypuszczać, że zdjęć wykonano wiele, a nawet bardzo wiele. Jednym z punktów programu Sikorskiego na Gibraltarze była dekoracja gubernatora Noela Masona-MacFarlane’a i kilku brytyjskich oficerów najwyższymi polskimi odznaczeniami. Wydarzeniu temu towarzyszyła, co oczywiste, zarówno brytyjska, jak i polska obsługa prasowa. Nie ma jednak choćby jednego zdjęcia z tej uroczystości. Dlaczego? Czyją obecność na Gibraltarze chcieli ukryć Brytyjczycy, rekwirując i ukrywając do dzisiaj zdjęcia z ostatnich dwóch dni życia Sikorskiego? Czy jakichś Anglików, jakichś Polaków czy może Rosjan z ambasadorem Majskim? Jest to pytanie tym istotniejsze, że, jak się okazuje, z wszystkich tych wydarzeń na Gibraltarze kręcono film. Do jego tzw. ścinków dotarła niedawno ekipa TVN realizująca swój wielki serial dokumentalny o katastrofie.
Nieznani operatorzy angielscy, a może także polscy, zarejestrowali i dekorację gubernatora MacFarlane’a, i spotkanie Sikorskiego z grupą tzw. mirandczyków – 95 Polaków, którzy przez Hiszpanię, Portugalię i Gibraltar udawali się do Anglii do polskich oddziałów. Zarejestrowano także fragmenty akcji ratunkowej, wrak liberatora w morzu, nieznane, ukryte obrazy tej tajemniczej historii. Są to jedynie fragmenty, ścinki, świadczące o tym, że tragedia gibraltarska ma swoją dokumentację, pełniejszą, niż nam się dotychczas wydawało. Czy na pełną projekcję tego filmu świat będzie musiał poczekać jeszcze 35 lat? Najpewniej tak. Przy okazji być może Anglicy ujawnią inne dokumenty podróży bliskowschodniej Sikorskiego, na przykład dokumenty tzw. międzylądowań. Jak wiadomo, wszystkie samoloty odbywające rejs między Kairem a Gibraltarem musiały lądować na Malcie bądź na lotniskach polowych niedawno wyzwolonej Afryki Północnej. Fakt owego międzylądowania jest potwierdzany w dziesiątkach rejsów. I tylko w sprawie rejsu liberatora AL-523 z Sikorskim na pokładzie dokumenty uparcie milczą. Dlaczego? Dlaczego zostało to ukryte?
Dwie zbrodnie gibraltarskie
Najpewniej prawda zostanie ujawniona w 2043 r. Jaka prawda? Można się tylko domyślać. Czy prawda o tym, jak Anglicy uratowali 4 lipca 1943 r. świat? Uratowali przed nieuchronnym zerwaniem sojuszu sprzymierzonych, przed separatystycznym pokojem Stalina z Hitlerem, przed kompromitacją ich polskiego sojusznika. Nie ulega wątpliwości, że oskarżonymi o śmierć Sikorskiego w świetle ukrytych przed historią dokumentów będą Polacy. To oni dokonali „puczu na Gibraltarze" i zabili swego naczelnego wodza. Anglicy – i to cała ich wina – fakt ten ukryli i, mistyfikując wypadek lotniczy, ocalili jedność sprzymierzonych. I po części będzie to prawda. W świetle zgromadzonych dokumentów i świadectw bardzo dużo wskazuje bowiem na polskie wykonawstwo zamachu w pałacu gubernatora. Będzie to jednak tylko część prawdy, bo za ową polską grupą likwidacyjną stali Anglicy, którzy ułatwili im całą logistykę – dowieźli Polaków na Gibraltar, aby następnie po wykonaniu zadania ukryć ich w swoich szeregach.
Będzie to tylko po części prawda, bowiem, o czym wreszcie trzeba powiedzieć, są dwie zbrodnie gibraltarskie. Pierwsza, w której po południu 4 lipca 1943 r. w pałacu gubernatora zostali zamordowani gen. Sikorski, gen. Klimecki i płk. Marecki, a także adiutant por. Józef Ponikiewski, i zbrodnia druga, późnym wieczorem, ok. 22.00, kiedy w samolocie, by uprawdopodobnić wypadek lotniczy, Anglicy zabiją swego płk. Cazaleta, brygadiera Whitleya i nieszczęsnego polskiego kuriera z Warszawy Jana Gralewskiego. Zabiją też dwóch członków załogi liberatora, a ściślej złożą ich, jak pozostałych, na ołtarzu wspólnej alianckiej sprawy. Każdemu, komu dzisiaj wyda się to nieludzkie, okrutne czy nieprawdopodobne, warto przypomnieć, że wówczas toczyła się okrutna wojna, w której życie kilku ludzi nie miało żadnego znaczenia wobec perspektywy niemieckiego zwycięstwa, czy, co straszniejsze, perspektywy powtórnego sojuszu niemiecko-sowieckiego w 1943 roku.
Fakt przeprowadzenia zamachu na Sikorskiego na Gibraltarze podczas rozmów ze specjalnie tu ściągniętym sowieckim ambasadorem Iwanem Majskim i próba uwikłania Rosjan w jego śmierć w tym momencie wojny wyznaczały ramy niesłychanie groźnej prowokacji politycznej, której skutki mogłyby się z brytyjskiej perspektywy okazać nieobliczalne. I choć Polakowi szalenie trudno będzie przyjąć tę prawdę, tak jak zresztą niełatwo ją odkrywać i ujawniać, to jednak trudno nie zrozumieć brytyjskiego punktu widzenia i trudno owej mistyfikacji katastrofy lotniczej nie uznać za majstersztyk w rozumieniu operacji specjalnych. Jednocześnie, jakkolwiek to by zabrzmiało, trudno nie dostrzec w tej historii najgłębszego dna polskiego dramatu. Z jednej strony tych, którzy dopuścili się zbrodni zamachu, z wiarą, że to jedyna droga, by ocalić już sprzedaną przez Anglików i Amerykanów Polskę przed sowiecką niewolą. Z drugiej strony tych, którzy w najlepszej wierze wykonywali wszystkie brytyjskie rozkazy i polecenia, jak się okazało, prowadzące przez Teheran do Jałty i Poczdamu i którzy za swą polityczną naiwność i dobroduszność w Gibraltarze płacili cenę życia.
Jeśli powyższa rekonstrukcja zdarzeń ma jakiś głębszy sens, to tylko taki, że my, Polacy, bez względu na stanowisko londyńskie, moskiewskie czy berlińskie w tej sprawie sami powinniśmy – i to niezwłocznie – otworzyć trumny i wykonać wszystkie konieczne badania. Aby wtedy, kiedy padną pod naszym adresem oskarżenia, a niechybnie wcześniej czy później padną, umieć z nimi polemizować czy w ogóle mieć coś do powiedzenia w swojej własnej sprawie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.