Dlaczego nigdy nie opisała tego, w czym uczestniczyła? Według wersji oficjalnej, powodowała nią niespotykana skromność, przy której zawsze ważniejsi byli wszyscy inni, a najważniejsza była Polska. Lecz ci, którzy ją znali, dobrze wiedzieli, że nie umiała kłamać. A w Polsce, skoro nie umie się kłamać, trzeba się nauczyć milczeć. Elżbieta Zawacka ps. Zo przede wszystkim musiała na zawsze zamilknąć o prawdziwym celu swej najważniejszej w życiu misji kurierskiej.
Oto pod koniec 1942 r. została wysłana do Londynu. Była wyposażona przez generała Roweckiego Grota w kompetencje i plenipotencje nieznane w latach wojny. Miała prawo rozmawiać z każdym i miała prawo wglądu w każdy dokument. Ona, kobieta w stopniu zaledwie kapitana, otrzymała uprawnienia generała. Bo Grot zażądał, by polski Londyn przestał marnować wysiłek wojenny walczącego kraju. W oficjalnej depeszy do naczelnego wodza i premiera, gen. Władysława Sikorskiego, zabrzmiało to dość stanowczo: „Mimo że centrala dysponuje niewspółmiernie większymi środkami i możliwościami, cały ciężar łączności jest skrupulatnie przerzucany na nas (…). Pomijając gorycz i zniechęcenie, jakie ten stan wytwarza u moich podkomendnych, jest marnotrawiona znaczna część naszego wkła- du do wojny. W związku z tym proszę Pana Generała, by centrala usprawniła łączność z nami, biorąc jej główny ciężar na siebie (…) Bez tego ponoszenie przez nas wciąż nowych ofiar staje się bezcelowym skazywaniem na śmierć najdzielniejszego naszego elementu". Tak się nie zwykło opowiadać o tej wojnie. I tak się nie zwykło ujawniać najdrażliwszych i najboleśniejszych polskich wojennych sporów.
Grot w swej depeszy nie pisał o tym, że Londyn na własną rękę montuje polityczną łączność z krajem, angażując w to ogromne środki finansowe. Że poza wiedzą Armii Krajowej wędrują do kraju i z kraju jacyś polityczni kurierzy. Że w całej Europie działają jakieś „akcje kontynentalne" prof. Stanisława Kota i ministra Stanisława Mikołajczyka, jakieś komórki tzw. ewakuacji. Polskie komórki, polskie instytucje, ale walcząca Polska ani nie ma do nich dostępu, ani nie ma z nich korzyści. Grot nie pisał, że podczas gdy akowscy kurierzy próbują, zresztą bezskutecznie, wytyczać przejścia z Francji przez Pireneje do neutralnej Hiszpanii i Portugalii, Sikorski dla „swoich" ma tych przejść kilkanaście i że w miarę bezpiecznie przechodzą nimi tysiące ludzi. Natomiast kolejni kurierzy Warszawy wpadają na granicach w niemieckie ręce i giną.
To tak jakby równolegle toczyły się dwie zupełnie inne wojny. Wojna walczącej Polski i wojna Londynu. Żądał więc Grot, by to Londyn zorganizował łączność do granic Polski i jeśli chce dowodzić, odbierał meldunki od kurierów, choćby w Paryżu, Alzacji czy Berlinie, a nie w Portugalii. Z tą właśnie misją jechała Zo do Londynu. Rowecki dobrze wiedział, kogo wysyła. W teczce personalnej Elżbiety Zawackiej z okazji odznaczenia jej kolejnym Krzyżem Walecznych 28 września 1942 r. ręką szefowej „Zagrody" (komórki łączności zagranicznej KG AK), legendarnej Marcysi – kpt. Emilii Malesy – została zapisana jej najkrótsza charakterystyka: „Zo. Kierowniczka placówki ?Cyrk?. Kurierka o wybitnej samodzielności. Montuje sieć łączności pomocniczej na terenie Rzeszy oraz przejścia do baz ?Ser? (Szwajcaria) i ?Klara? (Francja). W czasie wsypy w ?Kominie? (Śląsk) dostaje się pod obserwację gestapo (…). Dzięki opanowaniu i zdecydowaniu usypia czujność obserwacji i wyskakuje w biegu z pociągu". W żadnej teczce nie zostało, bo nie mogło być zapisane, że Zo przez niemal dwa lata była specjalnym kurierem Armii Krajowej. Specjalnym, bowiem to ona przywoziła z Berlina pieniądze na potrzeby podziemia. W czasach gdy jeszcze nie było cichociemnych i zrzutów do okupowanej Polski, to kilka niewyobrażalnie odważnych dziewczyn pod dowództwem Zo krążyło między Berlinem a Warszawą z walizkami pełnymi dolarów przekazywanych przez polski rząd poprzez różne neutralne kraje i instytucje.
Londyn zrobił, co mógł, by misja Elżbiety Zawackiej się nie powiodła. Pierwszy wyjazd w grudniu 1942 r. zakończył się już w Paryżu, skąd mimo starań i usiłowań pozostawiona sama sobie Zo nie zdołała sforsować hiszpańskiej granicy. Powtórnie wyjechała w lutym 1943 roku. Tym razem, po wcześniejszych trzykrotnych niepowodzeniach, udało się jej z ośmioma Francuzami przejść przez Andorę. Już w marcu meldowała się u konsula brytyjskiego w Barcelonie. Londyn jednak nie reagował na depesze w jej sprawie. Nawet nie próbował pomóc w jej przerzucie do Lizbony. Nawet nie szukał dla niej samolotu do Anglii. Jakimś cudem pociągiem przedostała się do Andaluzji, a stamtąd na Gibraltar. Pod koniec kwietnia 1943 r. bez wiedzy polskich placówek na Gibraltarze zamustrowała się na brytyjski okręt, by z całym konwojem 1 maja 1943 r. znaleźć się w Bristolu, a 4 maja zameldować w Oddziale VI Sztabu Naczelnego Wodza. Próbowano ją uroczyście witać, uwodzić, przekupywać, próbowano wszystkich środków, by jakoś ją zneutralizować. Bez skutku. Elizabeth Watson, bo pod takim nazwiskiem występowała i nigdy nikomu w Londynie nie ujawniła swych prawdziwych personaliów, zażądała wglądu we wszystkie dokumenty łączności VI oddziału. Zażądała odpowiedzi na pytanie, dlaczego krajowi kurierzy, chociaż w Londynie powołano ponad 600 etatowych oficerów, by im pomagali, są pozbawieni w Europie jakiejkolwiek opieki.
Meldując już w kraju gen. Komorowskiemu o wynikach swej inspekcji w Londynie, stwierdziła, że u genezy jej dyskwalifikującej opinii „tkwi przede wszystkim głęboka różnica dwóch postaw: żołnierza walczącego w okupowanym Kraju, nieustannie narażonego na tortury i śmierć, a oficera urzędnika załatwiającego w bezpiecznym Londynie wygodnie, choć zapewne we własnym rozumieniu sumiennie, ?papierki?. Dla przykładu – meldowała – każdej nadchodzącej z Kraju do Oddziału VI depeszy towarzyszyła moja myśl o śmiertelnym niebezpieczeństwie co najmniej kilkunastu żołnierzy łączności radiowej, a tymczasem nieraz daty odczytane na depeszy wskazywały, że od chwili jej przyjęcia w Centrali do dostarczenia odszyfrowanej do Oddziału VI minęło wiele dni (…). Cała sytuacja zastana w sztabie Naczelnego Wodza spowodowała u mnie ciężki, niezrozumiały dla otoczenia wstrząs psychiczny, który bardzo powoli i z trudem przezwyciężałam".
Wstrząs psychiczny pogłębiła godzinna rozmowa Zo z naczelnym wodzem gen. Sikorskim, przeprowadzona w połowie maja bez świadków. Zo liczyła na to, że zdoła przekonać generała do idei pomocy komórkom łączności w kraju. Jednak „jak pamiętam, Sikorski niewiele interesował się sprawami łączności z Krajem, ani sprawami Kraju w ogóle. Raczej sam mówił o napotykanych przez niego trudnościach politycznych, co mnie – szarego żołnierza – wówczas bardzo dziwiło". Sikorskiego miała już nigdy nie spotkać. W czasie jej misji kurierskiej zginął w Gibraltarze. W tych dniach Londyn nie interesował się krajem. Ważne było wyłącznie to, kto obejmie władzę. Kto będzie musiał odejść, a kto zostanie w służbie. To była zupełnie inna wojna i zupełnie inna Polska, z którą ona nie chciała mieć nic wspólnego. Przez cały lipiec trwała jej walka o powrót do kraju. Walka, bo mimo jednoznacznych rozkazów docierających z Warszawy, wzywających Zo do natychmiastowego powrotu Sztab Naczelnego Wodza niczego nie robił w tej sprawie. Wreszcie z 9 na 10 września pozwolono jej wrócić – drogą cichociemnych. Jak wiadomo, ukryła przed wszystkimi wywichnięcie podczas skoków próbnych obu kostek i zabandażowała je tak mocno, by wytrzymały lądowanie w Polsce. I wytrzymały. Walczyła więc dalej. W sztabie Wojskowej Służby Kobiet, potem w powstaniu warszawskim, potem znowu w łączności zagranicznej, w strukturach akowskich i poakowskich.
Po wojnie wróciła do swego zawodu – matematyka i pedagoga. Zrobiła drugi fakultet. Odsiedziała pięć lat w stalinowskich więzieniach za próbę obalenia siłą najwspanialszego na świecie ustroju. Na jej sędziach i oprawcach nie robił wrażenia ani jej Virtuti Militari, ani czterokrotny Krzyż Walecznych. Tak jak jej historia nie robiła najmniejszego wrażenia na tych wszystkich, którzy nie dali jej profesury i wyrzucili na wcześniejszą emeryturę. Nie robiła wrażenia na tych, którzy jeszcze w połowie lat 70. potrafili w imieniu PRL ograbić ją z książek i dokumentów. Zdawałoby się historia jakich wiele, gdyby nie jeden szczegół. Oto w 1976 r. docent Elżbieta Zawacka po raz drugi w życiu znalazła się w Londynie. Pierwsze swe kroki skierowała do Studium Polski Podziemnej i swojej teczki personalnej – oficera łączności KG AK, wiceszefowej legendarnej „Zagrody".
Wśród papierów był niepodpisany dokument noszący tytuł „Opinia", zawierający rzeczy kuriozalne. „1. Mało inteligentna – lecz bardzo sprytna; fantastyczny przerost ambicji osobistej. 2. Niczym nieskrępowana ciekawość i wścibskość. 3. Nielojalna i skłonna do nadużywania zaufania dla celów egoistycznych. 4. Nieprzytomna feministka i pionierka ruchu „wyzwolenia" i równouprawnienia kobiet. 5. Histeryczka. 6. Przyjechała i zameldowała się 3/4 V 1943. 7. Odmówiła złożenia pisemnego meldunku i podania danych personalnych. 8. W pierwszej połowie maja przyjęta przez śp. Naczelnego Wodza, na gros pytań odpowiadała „nie wiem” – wobec czego Naczelny Wódz zrezygnował z rozmowy”.
W ślad za ową opinią władze Oddziału VI wysłały do kraju depeszę – donos podobnej treści, zakończony słowami: „proszę o uwzględnienie powyższego przy użyciu jej do dalszych prac". Depesza, o co ktoś wyraźnie zadbał, również znalazła się w jej teczce personalnej. Co jednak w tej historii najważniejsze, to fakt, że gdy władze Studium Polski Podziemnej zaproponowały Zo po prostu zniszczenie paszkwilanckich, niskich, podłych i brudnych „dokumentów", ta z całą mocą zaprotestowała. Muszą zostać – wyjaśniła, bo tylko czytając takie opinie, przyszły historyk może pojąć, jak trudno jest czasem być Polakiem i jak trudno jest coś zrobić dla Polski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.