Łódzki apel sprawiedliwych

Łódzki apel sprawiedliwych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nawet największa narodowa tragedia staje się kiedyś tylko historią. 27 sierpnia 2009 r., w 65-lecie likwidacji łódzkiego getta, polityka oddaje teren historii i pozwala na odsłonięcie wielkiego, pierwszego w naszym kraju pomnika Polaków ratujących Żydów.

Pierwsza tablica poświęcona pamięci Polaków, którzy oddali życie, ratując swych żydowskich współbraci w latach Zagłady, powstała w 1993 r. w polskim Londynie, przy kościele pod wezwaniem Matki Bożej Matki Kościoła na Ealingu. Była dziełem polskim i żydowskim, bowiem patronowała mu ówczesna mer Ealingu, której dziadkowie uratowali się w Polsce w latach wojny. Ta skromna tablica była pierwszym (poza Wzgórzami Pamięci w Jerozolimie, gdzie Sprawiedliwi wśród Narodów Świata od 1963 r. sadzą swe drzewa oliwne ) głośnym publicznym hołdem oddanym polskim bohaterom, ofiarom Holocaustu.

Spodziewano się, że sprowokuje ona żywe i uczciwe publiczne rozmowy o trudnej polsko-żydowskiej historii lat wojny i że taka debata wyjaśni narosłe na świecie fałszywe mity, stereotypy i bolesne dla Polaków nieprawdy. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. W 2001 r. premier Jerzy Buzek wmurował w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie kamień węgielny pomnika mającego się składać z siedmiu obelisków, na których miały być wyryte setki nazwisk polskich bohaterów, którzy oddali życie, ratując Żydów. Ale taki pomnik nie powstał. Ani w kształcie siedmiu obelisków, ani w kształcie pnia drzewa, z którego wyrasta nowe drzewo, które zamierzano wznieść kiedyś na placu Grzybowskim. Wyglądało to tak, jakby historia ratowania Żydów była dla Polaków sprawą wątpliwą, wstydliwą i podejrzaną.

Jest faktem, że nasza wiedza na temat walki o ocalenie i pomoc Żydom jest niepełna, niekompletna, żadna. Po prostu nie wiemy, ilu Żydów udało się w latach wojny uratować. Może 50-80 tys., może, jak uważa Czesław Pilichowski, wieloletni szef Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, 100-120 tys. albo – jak oblicza Żydowski Instytut Historyczny – 20-30 tys. Tym trudniej więc odpowiedzieć na pytanie, ilu Polaków ratowało Żydów. Według oficjalnych danych w akcji ratowania i pomocy Żydom brały udział ponad 3 mln Polaków. Lecz ta budująca statystyka jest oparta na założeniu, że uratowano z Zagłady 100 tys. osób i że dla uratowania jednej konieczna była współpraca co najmniej trzech Polaków.

Z badań przeprowadzonych na początku lat 60. przez Szymona Datnera wynika, że za ukrywanie Żydów Niemcy zamordowali 343 Polaków, w tym 64 kobiety i 42 dzieci. Tyle że życiem płacili nie tylko ci, którzy ukrywali, ale wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób próbowali Żydom pomóc. Ludzie ginęli za najmniejszy odruch życzliwości. Listonosz z Limanowej Jan Jakub Semik został zamordowany tylko za to, że na ulicy odważył się wstawić za lżonymi przez Niemca Żydami. Wybitny chirurg prof. Franciszek Raszeja tylko za to, że mając ważną przepustkę do getta, udał się do chorego na konsultację. Leon Lubkiewicz, piekarz z Sadownego, został zastrzelony wraz z żoną Marianną tylko za to, że dał bochenek chleba dwóm żydowskim dziewczynom. A murarz z Krakowa Józef Adamski za to, że każdego dnia, przejeżdżając pod murami getta, przerzucał na drugą stronę paczkę z żywnością. Nie ukrywał Żydów Eugeniusz Stępniewski, urzędnik pocztowy z Nowego Sącza, którego Niemcy złapali na niszczeniu donosów na Żydów.

Na listach zamordowanych, rozstrzelanych, zesłanych do obozów figurują nazwiska księży, zakonnic, oficerów, policjantów granatowych – dziesiątków ludzi, którzy nigdy nikogo nie ukrywali, a w ogromnym łańcuchu pomocy wypełniali najtrudniejsze zadania, za które w polskiej rzeczywistości okupacyjnej – inaczej niż w innych okupowanych krajach – płaciło się życiem. Bo przecież w Generalnym Gubernatorstwie nawet za najmniejszą pomoc Żydowi groziła kara śmierci. Jeśli w pierwszym okresie okupacji wyroki wykonywane na ludziach zatrzymanych za pomoc Żydom były przez Niemców szeroko nagłaśniane, to z upływem lat przestali je oni w jakikolwiek sposób uzasadniać. Bywało i tak jak w Jaśle, gdzie podczas wysiedlania ludzi z getta na przedzie kolumny prowadzono powiązanych z Żydami kilkunastu polskich chłopów. Można się tylko domyślać, że płacili życiem za udzielenie im pomocy i schronienia.

Badania przeprowadzone przez Wacława Bielawskiego pod koniec lat 70. ustalają 795 nazwisk zamordowanych Polaków. Ujawniają także nazwy kilku wsi, jak Bór Kunowski, Huta Pieniacka, Ciepielów Stary, Mucisko, Przewrotne czy Cisie k. Cegłowa. To tam w odwecie za udzielanie pomocy Żydom mordowano po kilkudziesięciu ludzi, całe rodziny z małymi dziećmi. Najczęściej palono ludzi żywcem w stodołach lub zabudowaniach. Ujawniono także wtedy niemieckie ludobójcze ekspedycje karne przeciwko polskim koloniom na Kresach – w Bereczu czy Podiwanówce, gdzie ofiarami niemieckiej zemsty za ukrywanie Żydów było jednorazowo po 200 ludzi. Wacław Bielawski ustalił także, że np. w obozie w Bełżcu za pomoc Żydom zgładzono 100 Polaków przywiezionych tu ze Lwowa.

Po ponad 60 latach z inicjatywy Narodowego Centrum Kultury i przy współpracy Instytutu Pamięci Narodowej pojawił się znakomity projekt – Polacy Ratujący Żydów. Tak powstał dostępny dla każdego w Internecie Graficzny Indeks Pomocy. I być może dopiero dzisiejsze wysiłki i odwołanie się do zbiorowej pamięci zdoła zapisać prawdziwą historię polskiego zaangażowania w ratowanie Żydów i sporządzić prawdziwą listę polskich ofiar Zagłady. I być może dopiero wówczas świat zrozumie, jak trudne było to ratowanie, gdy obciążone było ryzykiem śmierci nie tylko własnej, ale także całej rodziny, kamienicy, ulicy czy wsi.

Ludzie, którzy nie znają prawdy, pytają, czy to na pewno nasza historia. Czy ma sens to, co od kilku lat realizuje się w Łodzi, budując Muzeum Martyrologii Żydów, Park Ocalałych, odnawiając budynek Radegast – stacji przeładunkowej getta, przez którą prawie 150 tys. ludzi wywieziono na śmierć do obozu w Chełmnie nad Nerem i Auschwitz. Nie rozumieją, że żaden Polak nie przeszedł 140-metrowym „tunelem deportowanych", bo żaden Polak nie wszedł w latach wojny do łódzkiego getta. Po co budować właśnie w Łodzi pomnik Polaków ratujących Żydów, jeśli żaden Polak nie uratował tu żadnego Żyda? Tyle że wszystko, co zdarzyło się na polskiej ziemi, należy do polskiej historii. Tak jak należą do niej opowieści o wzajemnej polsko-żydowskiej nienawiści i o polskim zoologicznym antysemityzmie podsycane przez rosyjsko-niemiecką propagandę. Aby ten mit polskiej nienawiści podtrzymać, ktoś przez ostatnie 65 lat nie pozwolił nam spisać i policzyć nazwisk setek, a może tysięcy polskich bohaterów tej dramatycznej historii.

Dlatego jest ważne, że 27 sierpnia w Parku Ocalałych w Łodzi, w 65. rocznicę likwidacji przez Niemców Litzmannstadt Ghetto, odsłonięty zostanie pomnik Polaków ratujących Żydów. Czyj to będzie pomnik? Czy przyjedzie go zobaczyć więcej polskich, czy więcej żydowskich wycieczek? Może przyjadą wycieczki z Niemiec, a może z Ameryki i Wielkiej Brytanii, krajów, które wielki polski Żyd Szmul Zygielbojm, umierając śmiercią samobójczą w maju 1943 r. w Londynie, oskarżał o to, że o Żydach zapomniały, a tym samym skazały na Zagładę. Nie oskarżał tylko Polaków. Nie oskarżał, bo przyjechał z Polski, z warszawskiego getta, i wiedział, co mogą zrobić i co robią Polacy, by wspomóc Żydów. Chcąc nie chcąc, staliśmy się wielkim, przebogatym zagłębiem historycznym. Auschwitz zwiedziły już miliony ludzi z całego świata. Podobnie Warszawę, jedyne bodaj na świecie miasto zrównane z ziemią, które zdołało zmartwychwstać. Podobnie Majdanek, Treblinkę czy Stutthof. Miliony przybędą do Łodzi, by zobaczyć coś, z czego  zrezygnowała Warszawa, a więc żywe pamiątki getta. Żydowskich gett było w Polsce około 400. Żywe ślady pamięci zrekonstruowały tylko mądre władze Łodzi.

Ponad 60 lat po największej wojnie zaczyna kwitnąć turystyka historyczna. Można nie dać wiz wjazdowych ukraińskim dzieciom podążającym śladami Bandery, ale nie sposób ich nie dać tysiącom niemieckich wnuków,które przyjadą tu, by zobaczyć, gdzie walczył lub gdzie zginął dziadek. Wcześniej czy później będą chciały tu przyjechać tysiące rosyjskich wnuków, bezskutecznie szukających śladów obozów z roku 1941, w których Niemcy wymordowali i zagłodzili 800 tys. Rosjan. Będą szukać w Rymanowie, Chełmie Lubelskim, Biłgoraju, podtoruńskich Glinkach, w Białej Podlaskiej czy na Zawodziu pod Częstochową. Czy znajdą? Zależy to od dzisiejszych włodarzy tych miejscowości. Być może uznają oni, że to także niepolska historia. A być może ktoś, kto zna i stara się zrozumieć historię XX wieku, przypomni sobie, że z tych żołnierskich obozów śmierci zdołało uciec ok. 67 tys. Rosjan i że jak umieli, tak pomagali im Polacy. I że 268 zapłaciło za to życiem. I może ktoś zbuduje im pomnik.


Rozmowa z Jerzym Kropiwnickim, prezydentem Łodzi

„Wprost": Dlaczego oburza się pan na mówienie o łódzkim getcie?
Jerzy Kropiwnicki:
Bo getta łódzkiego nigdy nie było. To getto nazywało się Litzmannstadt. Łódź podczas niemieckiej okupacji poddawana była procesowi pozbawiania tożsamości. Poza wyłączeniem jej z Generalnej Guberni i włączeniem do Warthegau jednym z elementów tego procesu była także zmiana nazwy miasta na Litzmannstadt ku czci generała armii pruskiej z I wojny światowej. W przeciwieństwie do wielu innych miast europejskich w Łodzi w czasach przed okupacją niemiecką nigdy nie istniało getto. Nigdy nie powstało nic, co można by nazwać dzielnicą żydowską. Właścicielami kamienic przy ulicy Piotrkowskiej byli Polacy, Żydzi, Rosjanie, Niemcy, Szwajcarzy.

Głównym punktem uroczystości w rocznicę likwidacji getta będzie odsłonięcie pomnika Polaków ratujących Żydów. Dlaczego w Polsce dotychczas nie stanął tego typu pomnik?
Sam się temu dziwię. Zdziwiłem się, że np. architekt Czesław Bielecki „kolędował" po kilku wielkich miastach w Polsce, próbując je przekonać, że taki pomnik powinien stanąć, i nie znalazł zrozumienia. Wobec tego uznałem, że miasto, które leży w centrum Polski, jest do tego właściwym miejscem i najwyższy czas to zrobić. Potraktowałem to jako zadanie dla prezydenta i samorządu miasta Łodzi i wziąłem się do pracy.

Dlaczego nie potrafimy się szczycić ratowaniem Żydów podczas II wojny światowej?
Ja tego problemu nie mam. Dla mnie kwestia wyglądała prosto: powstał pomysł, żeby tego typu pomnik postawić w drugim co do wielkości mieście w Polsce; w mieście, które powstało dzięki zbiorowemu wysiłkowi kilku grup etnicznych i w którym istniała ongiś druga co do wielkości gmina żydowska w Europie.
Więc dlaczego nie?

Powiedział pan niedawno, że „dla człowieka przyzwoitego nie ma wyboru, czy stanąć po stronie ofiary. Dla miasta przyzwoitego, takiego jak Łódź, też nie ma wyboru". Co to znaczy, że Łódź jest miastem przyzwoitym?
Dla mnie to jest miasto, które musi dokonywać właściwych wyborów moralnych. Co znaczy, że to jest miasto, które nie może w żadnej mierze stanąć po stronie kata, mordercy, złoczyńcy.

Nie obawia się pan ekscesów, protestów związanych z odsłonięciem pomnika?
W kwestii pomnika nie było i nie ma większych dyskusji. Ale głupota ludzka jest tylko troszkę mniejsza od miłosierdzia bożego. Wobec powyższego takich sytuacji nie mogę wykluczyć i liczę się z nimi. Od czasu, gdy widziałem wielkie swastyki namalowane na synagodze w Paryżu, myślę, że wszędzie wszystko jest możliwe.

Co musi się stać, żeby te tematy przestały budzić kontrowersje?
Powinniśmy bez najmniejszego zawahania działać. Gdy obchodziliśmy 60. rocznicę likwidacji getta, pojawili się tacy, którzy mnie ostrzegali, że to jest drażliwy temat, że urażę uczucia wszystkich stron i albo mnie Żydzi ukamienują, albo Polacy ukrzyżują. A jednak tak się nie stało.

Więcej możesz przeczytać w 34/35/2009 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.