Tajemnica płk. Steifera

Tajemnica płk. Steifera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nikt nigdy nie miał poznać tej historii. Była otoczona tajemnicą państwową czy, jak kto woli, tajemnicą stanu. Dotyczyła bowiem próby podjęcia w czasie wojny rozmów z wrogiem, a potem próby utworzenia rządu kolaboracyjnego z Niemcami. W okupowanej, walczącej Polsce, która nie znała pojęcia kapitulacji, w kraju, który nigdy nie wydał Quislinga, jakiekolwiek polityczne rozmowy z Niemcami oznaczały zdradę i hańbę.

Wszyscy, którzy znaleźli się w orbicie tej tajemnicy, zostali zobowiązani do milczenia pod groźbą śmierci. A choć milczeli, i tak większość z nich nie dożyła końca wojny. I najpewniej nigdy nie dowiedzielibyśmy się, o co chodziło w tzw. sprawie płk. Steifera, gdyby nie pewien do dzisiaj niewytłumaczalny wypadek. W marcu 1942 r. na Dworcu Południowym w Budapeszcie jakiś człowiek rzucił się czy może po prostu wpadł pod pociąg. Mógł to być wypadek, mogło być samobójstwo. Trwała wojna. Ludzie często stawali się ofiarami głębokiej depresji, tęsknoty czy rozpaczy. W tej śmierci było jednak coś dziwnego i niepokojącego. Bo człowiek ten nie miał przy sobie nic, co pozwoliłoby go zidentyfikować. Miał nowy garnitur, nową bieliznę, po raz pierwszy założone obuwie, nieużywaną chusteczkę do nosa, a nawet skarpetki. Nie miał nawet okruszka w kieszeni, jednego choćby źdźbła tytoniu. I tylko w wewnętrznej kieszeni marynarki węgierska policja znalazła złożony we czworo, napisany w obcym języku dokument.

Śledczy ustalili, że ofiarą wypadku był polski oficer z 53. Pułku Piechoty w Stryju major Władysław Załuski, jednoznacznie związany na Węgrzech z obozem piłsudczyków. Ustalili również, że tajemniczy dokument był odpisem wyroku Obywatelskiego Sądu Honorowego w Budapeszcie w sprawie płk. dypl. Mariana Jana Steifera w związku z jego próbą „tworzenia rządu polskiego w porozumieniu z Niemcami". Nikt nie zdołał wyjaśnić prawdziwych okoliczności śmierci majora Załuskiego. Dzisiaj, po niemal 70 latach, wszystko wskazuje na to, że zamordowany był tragiczną ofiarą polskiej wojny domowej. A zginął tylko po to, by świat dowiedział się o konszachtach i próbach porozumienia z Niemcami.

W Budapeszcie, gdzie zginął mjr Załuski, mieścił się konkurencyjny wobec Londynu ośrodek polityczny prowadzący walkę i dowodzący tysiącami żołnierzy. W 1941 roku w Londynie dowodził gen. Władysław Sikorski, a w Budapeszcie znalazł się marszałek Edward Rydz-Śmigły i środowisko piłsudczyków. Gdy setki polskich żołnierzy i oficerów przez zielone granice wędrowało z Polski na zachód, by dotrzeć do Sikorskiego, to jednocześnie setki polskich oficerów i żołnierzy wędrowało z Rumunii i Węgier do Polski, by walczyć w kraju.

Oficjalnym przedstawicielem tej polskiej armii na Węgrzech był płk dypl. dr Marian Jan Steifer, kierownik Sekcji Polskiej w XXI Oddziale Ministerstwa Honwedów (węgierskiego ministerstwa obrony). Płk Steifer miał wtedy 52 lata i niezwykły, podobny do Kmicica życiorys. W latach gimnazjalnych działał w niepodległościowym lwowskim Zarzewiu. W 1906 r. organizował pierwszy na ziemiach polskich piłkarski klub sportowy Pogoń. Studiował inżynierię lądową na Politechnice Lwowskiej i zrobił doktorat na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza. W latach 1911-1912 na „gościnnych występach" w zaborze rosyjskim uczył grać w piłkę nożną Warszawę i piłkarzy nowo powstałych klubów – Korony i Polonii. Rosjanie aresztowali go za działalność polityczną.

Wrócił do Lwowa, jako saper walczył podczas I wojny światowej na froncie włoskim. W 1916 r. został mianowany podporucznikiem, a w początkach 1918 r. – porucznikiem. W listopadzie 1918 roku był „orlęciem lwowskim" i już w polskim wojsku otrzymał pierwszy Krzyż Walecznych. Wraz z gen. Śmigłym w kwietniu 1920 r. wkroczył do Kijowa, a w sierpniu we Lwowie samowolnie wstrzymał nakazaną przez dowództwo ewakuację oddziałów. Tym samym spowodował zatrzymanie pod Lwowem I Armii Konnej Budionnego, a jak wiadomo, to jego nieobecność zaważyła na przebiegu zwycięskiej Bitwy Warszawskiej. Za niesubordynację Steifer otrzymał ustną naganę samego Piłsudskiego, a jednocześnie Krzyż Polonia Restituta, awans na kapitana i skierowanie do Wyższej Szkoły Wojennej.

W 1922 r. Steifer był już majorem i został skierowany do tajnych służb – na szefa Ekspozytury II w Poznaniu, a następnie szefa najważniejszej dla polskiego kontrwywiadu Ekspozytury III w Bydgoszczy. Cieszył się opinią najinteligentniejszego polskiego oficera, co zapewne było związane tyleż z sukcesami wywiadowczymi w likwidacji niemieckich i sowieckich siatek szpiegowskich, ile z sukcesami szachowymi. To nie szachy jednak ani osiągnięcia zawodowe uczyniły Steifera jedną z najbardziej wpływowych postaci w polskim wojsku. Oto w maju 1926 r. w Poznaniu mjr Marian Steifer, będąc mimowolnym świadkiem próby samobójstwa gen. Kazimierza Sosnkowskiego, podbił mu rękę. Sosnkowski, choć ciężko ranny, przeżył. Od tego dnia Steifer, choć formalnie nigdy nie był legionistą, stał się jednym z najważniejszych piłsudczyków. Został przeniesiony do Warszawy, do Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych, gdzie niebawem objął stanowisko zastępcy szefa Biura Przemysłu Wojennego Ministerstwa Spraw Wojskowych.

Po tragicznym wrześniu 1939 r., kiedy to płk Steifer znowu bronił swego Lwowa, zdołał uciec z sowieckiej niewoli i po niebywałych przejściach, po miesiącu tułaczki, walki, głodu, ukrywania się, będąc u kresu sił, zdołał się przedrzeć na Węgry. W jakimś nadgranicznym miasteczku węgierscy żandarmi nakazali mu oddać broń. Odmówił i poprosił o telefon. Nie wiadomo, z kim rozmawiał. Godzinę później przed węgierski posterunek graniczny zajechała kawalkada eleganckich aut. Z pierwszego wysiadł gen. Károly Bartha, minister Honwedów. Stanął przed płk. Steiferem i salutował mu w milczeniu. A potem objął go serdecznie i poprowadził do samochodu. I tak płk Steifer został dowódcą i najwyższym przedstawicielem całej, liczącej 28 tys. żołnierzy polskiej armii internowanej na Węgrzech.

Wyjaśnienie tego zagadkowego awansu odsyła do Rombonu, na front włoski podczas I wojny światowej. W lutym 1916 r., w czasie jednego z włoskich ataków, na polu walki pozostał ranny węgierski porucznik Bartha. Cała trzecia kompania polowa 11. austriackiego batalionu saperów ze łzami w oczach żegnała kolegę, który ciężko raniony leżał wśród setek rozrywających się pocisków. I nagle zerwał się młody Polak. Gdy ogień zelżał, z dymu i oparów wyłonił się ppor. Steifer z Barthą na rękach. Sam Steifer był kilkakrotnie ranny, ale Bartha żył. Teraz, po 23 latach, jako węgierski minister wojny Bartha spłacał dług za uratowane życie.

Kim w latach wojny był płk Marian Steifer? Czy bez niego byłaby możliwa ewakuacja kilkudziesięciu tysięcy polskich oficerów i żołnierzy do Francji, do odbudowującej się armii? Generał Bartha był na Węgrzech znanym germanofilem. Można więc przyjąć, że bez obecności Steifera kwitłaby (podobnie jak w Rumunii) współpraca Węgrów z Niemcami i masowa ewakuacja Polaków natrafiałaby na ogromne trudności. Cieszący się przyjaźnią i opieką samego ministra płk Steifer mógł sobie pozwolić na znacznie więcej niż ktokolwiek inny.

Polscy oficerowie, którzy dali słowo honoru na piśmie, że nie uciekną, mogli swobodnie się poruszać po węgierskich miastach i miejscowościach. Większa ich część „znikała" i odnajdowała się dopiero we Francji. Wobec węgierskich skarg i protestów płk Steifer wydał oficjalne oświadczenie, że „nie obowiązuje dotrzymanie danego słowa honoru tych oficerów, którzy uciekają, aby wraz z wojskiem angielskim walczyć przeciwko Niemcom”. Trudno w świetle podobnych dokumentów czy mając na uwadze fakt, że płk Steifer był szefem ekspozytur wywiadu w Poznaniu i Bydgoszczy, a więc oficerem szczególnie „źle zasłużonym” wobec Niemców, podejrzewać go o choćby najmniejszą współpracę z okupantem. A jednak…

W pierwszych dniach maja 1941 r. porucznik Wojska Polskiego Kazimierz Morvay, syn Węgra i Polki, urodzony i wychowany na Węgrzech, który we wrześniu 1939 r. walczył w polskim mundurze, a w 1941 r. pełnił służbę adiutanta w sekretariacie szefa XXI Oddziału Honwedów, przypadkowo usłyszał, jak kpt. Kormendy meldował płk Balo: „Pułkownik Steifer prosi o przyjęcie przez ministra obrony narodowej gen. Barthę w sprawie utworzenia rządu polskiego współpracującego z Niemcami". Dopiero po złożeniu meldunku kpt. Komendy zorientował się, że ktoś niepowołany usłyszał jego tajną treść. „Jeśli to, co usłyszałeś, wyniesiesz na zewnątrz – ostrzegł Morvaya – będzie z tobą kiepsko”. Por. Morvay, który czuł się bardziej Polakiem niż Węgrem, uznał jednak za swój obowiązek powiadomić, jak to sam ujął, władze podziemne. W Budapeszcie w podziemiu działali zwolennicy gen. Sikorskiego i ich właśnie powiadomił Morvay o skandalicznej treści meldunku. Tak doszło do powołania Sądu Obywatelskiego i najbardziej tajnej rozprawy w historii ostatniej wojny.

Płk. Steifera oskarżali ludzie Sikorskiego: dr Stanisław Bardzik-Lubelski, zastępca delegata Rządu Polski na Węgrzech, i mec. Adolf Witkowski, zastępca delegata ministra skarbu. Bronił go zapalony piłsudczyk mjr Stefan Benedykt. Skład sądu stanowili Adam Opoka Loewenstein z PPS i sędzia Wacław Słoniński ze Stronnictwa Narodowego. Przewodniczył gen. Jan Kołłątaj- Srzednicki. Po pięciu dniach rozprawy i przesłuchaniu stron oraz polskich i węgierskich świadków: „Sąd nie znalazł dowodów, jakoby jakakolwiek grupa obywateli dążyła do współpracy z Niemcami, ale płk dypl. dr inż. Marian Steifer źle zasłużył się Ojczyźnie". Winny czy niewinny? Były rozmowy z Niemcami czy nie? Wyrok sądu zdaje się niczego nie wyjaśniać. Cóż to bowiem znaczy, że płk Steifer źle zasłużył się ojczyźnie? I czym, skoro żadnych rozmów z Niemcami nie było? A może jednak były?

W połowie lat 80. udało mi się dotrzeć do prywatnych dokumentów Steifera. W liście do rodziny w kraju z 18 kwietnia 1941 r. pułkownik pisał: „Już kilkakrotnie robiono mi ze strony węgierskiej, i to od różnych osób, propozycje, ażebym przy pośrednictwie mego dawnego kolegi z wojny światowej poszedł na układ z gospodarzem i na współpracę. Rzekomo byłoby to chętnie przyjęte, bo on nie ma żadnego kandydata na objęcie dawnego, choć bardzo zmniejszonego mieszkania, a ma mu na tem szczególnie zależeć. Jako argument za tem wysuwają, że jednak lepiej choć cośkolwiek z mebli uratować, a zwłaszcza idzie o dzieci, które teraz cierpią najwięcej. Jak się Ty na to zapatrujesz? Z tego mogłaby być i wielka rzecz albo też i wielka hańba". Gospodarz to Niemcy. Mieszkanie, bardzo zmniejszone, to Polska. Czy w świetle takich dokumentów można wątpić, że do rozmów z Niemcami jednak doszło? Ale czy rozmowy prowadził płk Steifer?

Kimkolwiek by był płk Marian Steifer, jakiekolwiek by miał koneksje i czyjekolwiek protekcje, nie wydaje się, by mógł być stroną polityczną w jakichkolwiek rozmowach – czy to z Niemcami, czy z Węgrami. Nawet największy fantasta nie mógłby sobie wyobrazić w 1941 r. polskiego rządu z jakimś płk. Steiferem na czele. Nie dość, że nosił niemieckie nazwisko, to jeszcze był osobą publicznie nieznaną. A więc ktoś wielokrotnie ważniejszy i wielokrotnie poważniejszy, jak się wydaje, musiał stać za tzw. sprawą płk. Steifera. I bez wątpienia stał, skoro w wyroku Sądu Obywatelskiego zapisano: „Motywy czynów podane przez płk. Steifera Mariana, a mianowicie chęci ujawnienia rzeczywistego źródła sugestii, nie uznał Sąd Obywatelski za dostateczne usprawiedliwienie. Płk dypl. dr Steifer winien był zdać sobie sprawę, że podjęcie przez niego tego rodzaju rozmów może w oczach świata rzucić ujemny i fałszywy cień na jednolitą i niezłomną postawę narodu polskiego".

Ktoś stał za Steiferem. W opinii por. Kazimierza Morvaya tym kimś był marszałek Śmigły. W relacji ppor. Stanisława Teuchmana oficerowie przebywający w obozie w Egerze wiedzieli, że trwają prace wokół organizacji Legionu Polskiego, który niebawem będzie gotów do wkroczenia do Polski. W świetle tej relacji rozmowy z Niemcami w imieniu Śmigłego prowadził ppłk dypl. Zygmunt Wenda, przed wojną wicemarszałek Sejmu i szef Obozu Zjednoczenia Narodowego, a w latach wojny bezgranicznie mu oddany opiekun marszałka i współtowarzysz ucieczki z Rumunii. I jeśli trudno jest zweryfikować tę opinię, to jednocześnie trudno pominąć w tej historii sprawę dziwnej i zagadkowej śmierci ppłk. Wendy.

14 maja 1941 r. Obywatelski Sąd Honorowy, nie znajdując żadnych dowodów współpracy z Niemcami, jednocześnie uznał, że płk Steifer źle zasłużył się ojczyźnie. Następnego dnia, 15 maja wieczorem, ppłk Wenda doznał nagłego ataku serca i nad ranem zmarł. W znanej relacji Bazylego Rogowskiego, przed wojną wicewojewody tarnopolskiego, podobno Wenda, czekając na powrót żony do domu, dla żartów schował się za łóżko, a gdy wróciła – „nagle wychylił się zza łóżka i zawołał »a kuku!«. W tym momencie jednak złapał się za pierś obok serca, zachwiał się i usiadł na krześle, mówiąc, że mu słabo i strasznie go serce boli".

W świetle innych świadectw historia ta wydaje się całkowicie wydumana, a wszystko wskazuje na to, że płk Wenda, 47-letni mężczyzna cieszący się imponującym zdrowiem, po prostu odebrał sobie życie. Pogrzeb odbył się 18 maja. Jak zapisał w swym dzienniku płk Wacław Lipiński: „Było 13 osób i ksiądz Antoni Zapała. Pochowany jako Władysław Majewski w krypcie murowanej w dwóch metalowych trumnach. Sława (żona) nie uroniła jednej łzy". Marszałka Śmigłego nie było na pogrzebie. Z niezrozumiałych powodów kilka dni później został wywieziony z Budapesztu i ukryty gdzieś nad Balatonem. Czy tak zacierano ślady skandalu politycznego, który wstrząsnął polskim wojennym Budapesztem?

Pewne jest tylko to, że gdy kilka miesięcy później, w październiku 1941 r., marszałek Śmigły udawał się w swą ostatnią drogę do Polski, w Budapeszcie żegnali go regent, admirał Miklós Horthy, minister gen. Károly Bartha i płk dypl. dr Marian Steifer. Nikt do dzisiaj nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, na czym polegała wina płk. Steifera. Jednej z najbarwniejszych, najciekawszych, a może najbardziej zasłużonych polskich postaci dwudziestolecia i lat wojny.

Nieznane są dalsze losy płk. Steifera. Wiadomo tylko, że Rosjanie, którzy 17 stycznia 1945 r. „zdobywali Budapeszt", wysłali dwie ekipy NKWD. Jedna aresztowała Raoula Wallenberga, druga płk. Mariana Steifera. Czy Rosjanom chodziło o wywiadowcze tajemnice tej wojny, czy może o pieniądze, którymi dysponował pułkownik, złożone na hasło w budapeszteńskiej filii szwajcarskiego banku? Kluczem do astronomicznej na owe czasy sumy miliona dolarów było jakieś proste hasło, które Steifer przesłał zaszyfrowane w jednym z ostatnich listów do rodziny w kraju. Podstawą tego szyfru, co ujawnił w następnym liście, były nominały znaczków przyklejonych na kopercie (np. 10. słowo + 35. słowo + 19. słowo itd.). Cóż z tego, jeśli nieświadoma konspiracji pomoc domowa, która odbierała w Krakowie pocztę, znaczki oderwała i rozdała dzieciom. Pozostała tylko legenda.

Więcej możesz przeczytać w 52/2009 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.