Dziadek płaci po 50 tys. [5 zł po denominacji], trzeba tylko iść z nim na górkę i włożyć jego pindola do buzi – opowiadali sobie, chichocząc w szatni, 13-letni uczniowie szkoły specjalnej w Trójmieście. Rozmowę podsłuchał nauczyciel WF i zgłosił dyrektorowi. Policję zawiadomiła również matka jednego z chłopców, który przyznał się do wszystkiego, gdy zauważyła, że kupuje cukierki, choć nie dostawał od niej ani grosza. Chłopiec początkowo twierdził, że znalazł pieniądze koło kiosku z gazetami. Rozpoczęły się przesłuchania uczniów. Nieporadnie, posługując się często gestami, zeznawali, co się działo na zalesionym wzniesieniu nad morzem, w poniemieckim bunkrze, a także w sypialni „dziadka”, gdzie przychodzili ci śmielsi, starsi o rok. W czasie wizji lokalnej jeden z nich, Adam W., zaprowadził funkcjonariuszy do domu Tadeusza G. To ten 50-latek, właściciel szwalni, miał się dopuszczać czynów lubieżnych wobec siedmiu uczniów. Był rok 1996.
Zboczeniec zza krzaka
Przestępstwo określono jako ciągłe, wielokrotne. Choć G. zaprzeczał, sąd rejonowy uwierzył siedmiu pokrzywdzonym i w 1999 roku zapadł wyrok: dwa lata więzienia. W apelacji w sądzie okręgowym wyrok został uchylony (Tadeusz G. wyszedł z aresztu), a sprawa przekazana do ponownego rozpoznania sądowi I instancji. Sądowe młyny sprawiedliwości mielą powoli i ponowne przesłuchania świadków zaczęły się dopiero w 2004 r. Wychowankowie szkoły specjalnej wyrośli już z dzieciństwa. Mieli problemy ze zrozumieniem treści wezwania do sądu.
Adam W. zapytany na rozprawie, co wydarzyło się osiem lat temu, odpowiedział, że nie pamięta. A o co jest oskarżony mężczyzna siedzący na ławie oskarżonych?
– Chciał, aby mu walić konia.
– Co świadek przez to rozumie? – uściślał sędzia. W odpowiedzi śmiech i aprobujący pomruk publiczności, którą stanowili znajomi przesłuchiwanego.
Kolejne pytanie sądu:
– Osiem lat temu podczas wizji lokalnej świadek pokazał dom Tadeusza G., do którego miał przychodzić z kolegą. Czy potwierdza to dziś?
– Ja tego pana – Adam W. wskazał na oskarżonego – nigdy nie widziałem, a na uliczce, gdzie on mieszka, pierwszy raz byłem z policją.
Przysłuchujący się zeznaniom biegły psycholog stwierdził, że dotknięty upośledzeniem umysłowym w stopniu umiarkowanym świadek nie ma skłonności do konfabulacji. Jego zeznania były jednak sprzeczne z wersją policjanta, który w 1996 r. uczestniczył w wizji lokalnej:
– Wezwano nas do szkoły, bo dzieci opowiadały w szatni, że zaczepia je pedofil – jego znak charakterystyczny to wytatuowana naga kobieta na ramieniu. Jeden z chłopców chciał pokazać dom, do którego ten mężczyzna sprowadzał dzieci. Zaprowadził nas tam obecny na sali Adam W.
– Czy rodzice nieletnich uczestniczyli przy przesłuchiwaniu chłopców na komendzie? – pytał obrońca oskarżonego.
– Nie.
Pedagog, która w roku 1996 pracowała w szkole specjalnej, zapamiętała, że policjanci, wypytując uczniów, starali się mówić ich językiem i np. na określenie penisa używali słowa „ptak”. Gdy dzieciom brakowało słów, w opisie czynności seksualnych nagabującego ich mężczyzny posługiwały się wulgarnym gestem. Przy wypytywaniu była obecna biegła psycholog. Jednakże, gdy w czasie okazania chłopcy mieli rozpoznać pedofila, umieszczono ich w jednym pokoju, gdzie mogli się naradzić i uzgodnić odpowiedzi. Może dlatego z grupy okazanych mężczyzn wszyscy wybrali Tadeusza G. Kolejny były uczeń, który też miał być molestowany, Dariusz, również zeznał na rozprawie, że nie pamięta wydarzenia, o które pyta sąd. Gdy odczytano mu jego zeznania ze śledztwa, był zdziwiony, że używał słów, których nadal nie rozumie. Poproszony o przeczytanie na głos protokołu sprzed ośmiu lat, dukał i długo sylabizował, nie mogąc dobrnąć do końca zdania.
O wiele więcej pamiętała jego matka. – Sprawa dotyczy tego, że syn był sponiewierany i wykorzystywany przez tego pana – wskazała na Tadeusza G. – Darek mi mówił, że dziadek wyjmował swego pindola i pakował mu do buzi. Raz widziałam przez okno, że chłopcy przybiegli z górki z krzykiem: „Za krzakiem stoi zboczeniec!”. Ja wtedy zawiadomiłam policję. Następny świadek, też były uczeń szkoły specjalnej: – Widziałem na górce takiego, który gdy podchodziliśmy, zdejmował spodnie. Ale nie wiem, czy to ten sam, co w ławie dla oskarżonych. Ja się leczę na głowę, szybko zapominam. Po odczytaniu zeznań ze śledztwa: – Nie wiem, co oznacza określenie „czyn lubieżny”. Na policji na pewno nie używałem takich słów. Biegła psycholog obecna na rozprawie dostrzegła u świadka niechęć do przypominania sobie po latach traumatycznych zdarzeń.
Ojciec jest niewinny
Oskarżonego żarliwie bronił dorosły syn. Prowadzili z ojcem szwalnię, która mieściła się w suterenie ich domu, i z tego powodu Tadeusz G. prawie nie opuszczał podwórka. Pomysł, aby ojciec w biały dzień czatował na chłopców pod parkanem szkoły, syn oskarżonego uznał za absurdalny. I nie widział u Tadeusza G. żadnych tatuaży. Również zgłoszony przez obrońcę seksuolog, u którego w 1996 r. Tadeusz G. był z prywatną wizytą (ale nie zachowała się dokumentacja), twierdził, że nie dopatrzył się u tego pacjenta zaburzeń w rodzaju pedofilii.
W marcu 2007 r. sąd rejonowy uniewinnił Tadeusza G., głównie z powodu trudności w ustaleniu przebiegu zdarzeń. Sąd miał wątpliwości, czy zeznania świadków w postępowaniu przygotowawczym są wiarygodne. Inkrustowane bogatym słownictwem w żaden sposób nie przystawały do tego, co działo się na rozprawie, gdy żaden ze świadków nie był w stanie poprawnie skonstruować jednego zdania. Sąd ustalił, że w przesłuchaniu dzieci na komendzie w 1996 r. nie uczestniczył psycholog. Po dziesięciu latach świadkowie nie tylko nadal mieli problem ze zrozumieniem zadanego im pytania, ale nie byli zainteresowani udziałem w ustaleniu prawdy. Zdecydowanie pomniejszali swoją rolę w zdarzeniu. Sąd uznał, że nie można w dowolny sposób przyjmować za wiarygodne jednych zeznań, a innych nie, jeśli nie ma możliwości ich weryfikacji.
Prawdopodobnie chłopcy mieli kontakt z pedofilem – stwierdzono w uzasadnieniu – ale czy był to Tadeusz G.? Opis mężczyzny na górce zmieniał się i odbiegał od wyglądu oskarżonego. Nie dało się wyjaśnić kwestii tatuażu. W każdym razie obecnie oskarżony go nie miał i nie dostrzeżono śladu jego usuwania. Prokurator ponownie złożył apelację. „To, że po prawie dziesięciu latach świadkowie nie pamiętali w szczegółach, co się zdarzyło na górce, nie może kwestionować wiarygodnych zeznań, złożonych w toku postępowania przygotowawczego” – napisał. Należało zadawać pytania dodatkowe. Ponadto nie ujawniono okoliczności, które wpływałyby na jakość zeznań niektórych świadków w prokuraturze. Okazanie na policji odbywało się indywidualnie. Obrońca nie miał dowodów, że dzieci grupowo uczestniczyły w tej czynności.
Apelacja została przyjęta, ale z innych powodów. Okazało się, że przewodniczącym składu sędziowskiego był asesor nieuprawniony do orzekania. Poza tym sąd miał obowiązek wskazania, jakie dowody uznał za wiarygodne, a jakie nie i dlaczego. Nie zrobiono tego. Gdy sprawa wróciła na wokandę sądu pierwszej instancji, tym razem sąd bardziej szczegółowo ustalił, że 15-letni Adam W. spotkał się z nieznanym mu mężczyzną cztery razy. Molestowanie na górce odbywało się czasem w obecności Adama S., który był kolegą ze szkoły i miał pilnować, czy nikt nie nadchodzi. Policjanci twierdzili, że gdy w 1996 r. na posesję Tadeusza G. zaprowadził ich Adam W., chłopiec wcześniej szczegółowo opisał drogę dojazdową, wygląd podwórka, a także umeblowanie pokoju, w którym zamykał się z nim „mężczyzna z górki”. Uczeń zapamiętał czerwoną kanapę w sypialni i wideo na telewizorze, na którym właściciel puszczał filmy pornograficzne z miejscowej wypożyczalni. Adam S., który miał też chodzić do domu gwałciciela (w śledztwie podawał drastyczne szczegóły) wyznał w pewnej chwili: „Te rzeczy mają związek z oskarżonym. Ale nie będę więcej mówił, ja mam uczucie wstydu”.
Może byłem, może nie
Tadeusz G. nadal się nie przyznawał, żona stała za nim murem. Sugerowała, że mąż został pomówiony przez konkurenta w biznesie, podała jego nazwisko. Nawet znany w Polsce jasnowidz, do którego pojechała, „zobaczył”, że mąż jest ofiarą zazdrośnika z branży. Kobieta potwierdziła, że mieli czerwoną narzutę na wersalce, ale wideo stało w szafce, a nie na telewizorze. Oskarżonego bardzo zdenerwowała wzmianka o kanapie.
– Kto wam kazał sfabrykować dowody przeciwko mnie! – krzyczał do funkcjonariusza. – Mówcie prawdę!
– Uważam, że jest pan pedofilem i powinien pan siedzieć za kratami – odparował świadek.
– Nieletni (chodziło o Adama W.) nie mógłby wymyślić tego wszystkiego, co powiedział podczas rozpytania. Brakowało mu inteligencji. Widać było natomiast zaangażowanie uczuciowe chłopca w stosunku do oskarżonego. Swoje zeznania odbierał jako zdradę kogoś mu bliskiego. Proszę sądu, pomiędzy ofiarami a sprawcą utworzył się szczególny związek intymny, co nie przeszkadzało molestowanym brać od pedofila pieniędzy. Oskarżonego mimowolnie wspierały matki byłych uczniów szkoły specjalnej. Zaprzeczały temu, co mówiły w śledztwie („Nie jest mi wiadomo, aby syn był molestowany w przeszłości”), broniły synów przed dociekliwymi pytaniami stron („On ma słabą głowę, zaraz się denerwuje”) albo przyznawały się do wpływania na ich zeznania („Powiedziałam synowi na ostatniej rozprawie, aby już do tego nie wracał”).
I rzeczywiście, posłuszny matce 22-latek, wyraźnie demonstrując na rozprawie znudzenie, na każde pytanie recytował jak z nut: – Nie pamiętam, czy byłem pokrzywdzony, nie rozpoznaję oskarżonego. Może chodziłem na górkę, a może nie, to było dawno. Nie wiem, skąd się wzięła moja niepamięć. Tylko trzech chłopców podtrzymało po latach swoje oskarżające zeznania. To byli ci, którzy nie czuli się ofiarami „dziadka”, bo tylko pilnowali, czy nie nadchodzi ktoś obcy. Dostawali za to pieniądze. Ale i oni nie byli pewni, czy mężczyzna w ławie oskarżonych to jest ten sam, który 15 lat temu czyhał na nich w lesie.
Tadeusz G. ostatnie swe słowo przed wydaniem wyroku – jest marzec 2011 r. – odczytał z kartki: „Jestem niewinny. To konkurencja chciała mnie zniszczyć. I dopięła swego, gdy na 15 miesięcy zamknęła się za mną brama aresztu. Straciłem wszystko, a przede wszystkim godność. Chce się krzyczeć i wyć wniebogłosy”. Wyrok: dwa lata pozbawienia wolności. Sąd uznał, że oskarżony dopuścił się przestępstwa wobec czterech nieletnich, a nie siedmiu, jak podano w akcie oskarżenia. Adwokat ponownie złożył apelację, wskazując, że sąd dowolnie ocenił wiarygodność zeznań świadków oraz opinii psychologicznej biegłej. Obrońca dostrzegł też sprzeczności między opisem czynu a przyjętą kwalifikacją prawną. W grudniu 2011 r. sąd okręgowy odrzucił apelację.
Kopiuj-wklej
Obronie pozostała kasacja do Sądu Najwyższego. Wywód prawny adwokata zasadzał się na uznaniu przestępczego czynu za jednorazowy, a nie ciągły, jak uznał sąd. Ponadto odniesiono się do zmiany w Kodeksie karnym. Sąd Najwyższy częściowo uznał te argumenty i w styczniu 2013 r. skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Cztery miesiące później sąd okręgowy uznał Tadeusza G. za winnego molestowania seksualnego trzech, a nie czterech nieletnich. Dwa lata więzienia zostało utrzymane.
Ponowna kasacja obrońcy dotyczyła przede wszystkim błędnego przyjęcia kwalifikacji prawnej oraz tego, że ustalenia sądu stoją w sprzeczności z tym, co przypisano oskarżonemu. Jego pełnomocnik wytknął też, że w uzasadnieniu wyroku dosłownie przepisano duże fragmenty uzasadnienia poprzedniego wyroku sądu odwoławczego.
Ten zarzut podzielił na rozprawie kasacyjnej nawet prokurator Prokuratury Generalnej. Sąd Najwyższy stwierdził, że zalecenia z pierwszej kasacji nie były w pełni respektowane, w rezultacie wyrok orzeczony z rażącym naruszeniem prawa należy uchylić. Obecny na rozprawie kasacyjnej 70-letni Tadeusz G., który już niedosłyszy, zrozumiał wyrok dopiero na korytarzu, po wyjaśnieniach swego adwokata. Wiele stracił, bo Sąd Najwyższy zwrócił uwagę na wyjątkową nieprofesjonalność uzasadnienia wyroku. W przedstawieniu przestępczych czynów, zamiast posługiwać się Kodeksem karnym, zastosowano naturalistyczne opisy molestowania. Było o „wkładaniu członka do buzi, do odbytu”. Sąd Najwyższy podzielił też pogląd obrońcy, że w tak ważnym dla skazanego dokumencie jak uzasadnienie nie można pomylić nazwiska oskarżonego, wpisując zupełnie inne. A nie był to błąd literowy, raczej przeniesienie (metodą: kopiuj-wklej) uzasadnienia z innej sprawy karnej. Ponadto uzasadnienie zaskarżonego wyroku z kwietnia 2013 r. w znacznych fragmentach pokrywało się z uzasadnieniem poprzedniego, uchylonego już wcześniej wyroku. Powtórzono nawet błędy ortograficzne.
Poza tym sąd okręgowy wciąż nie odniósł się do faktu, że ważny świadek oskarżenia Adam W. na jednej z wcześniejszych rozpraw wskazał, iż molestowała go inna osoba niż oskarżony. Nie wyjaśniono też, czy na wizjach lokalnych z udziałem Adama W. i Adama S. w domu podejrzanego była obecna biegła psycholog. Niezbędna, skoro świadkowie mieli po 12, 15 lat. Podejrzany zaprzeczał, aby miał coś wspólnego z chłopcami, więc opinia o ich wiarygodności mogła mieć decydujące znaczenie dla wydania wyroku. Zastanowienia wymagała też treść protokołów okazania sprawcy małoletnim świadkom w listopadzie 1996 r. Niektórzy rozpoznawali Tadeusza G. m.in. po zadrapaniach na twarzy. Ale takie powierzchowne uszkodzenie naskórka szybko znika, a molestowania miał się dopuścić na początku 1996 r. Dlatego w marcu 2014 r. kasacja została kolejny raz przyjęta i proces Tadeusza G. ma być powtórzony.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.