"Trupa ćwierci na proch na stosie owym spalone zostaną". Zamach na polskiego króla

"Trupa ćwierci na proch na stosie owym spalone zostaną". Zamach na polskiego króla

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zygmunt III Waza (około roku 1624) (fot. domena publiczna)
"Pleść jak Piekarski na mękach" - czyli mówić od rzeczy. Ale dlaczego jak Piekarski? Wszystko zaczęło się 15 listopada 1620 roku w Warszawie - tego dnia 23-letni Michał Piekarski, szlachcic herbu Topór (jeden z najstarszych polskich herbów) "porwał się na majestat królewski". Gdy panujący w Polsce król Zygmunt III Waza wraz z orszakiem kierował się do katedry św. Jana, młody szlachcic ukrył się w przejściu i rzucił się na monarchę z czekanem, raniąc go w głowę i plecy.
Szczęśliwie dla króla, Piekarski nie zadał kolejnego ciosu, który mógłby być śmiertelny - zahaczył czekanem o płaszcz jednego z członków królewskiej świty. Młody szlachcic próbował jeszcze dobyć szabli, ale wtedy interweniował Łukasz Opaliński, wytrącając mu broń. Ostatecznie, zimną krew w całym tym zajściu zachował Władysław Waza, późniejszy król polski. Młody książę ranił Piekarskiego i dzięki temu powstrzymano zamachowca.

W Polsce przez stulecia gardzono skrytobójczymi atakami, próbami otrucia - w zasadzie wszelakimi "ukrytymi" sposobami na eliminację przeciwnika. Dlatego też, wieść o zamachu na króla obiegła całą Warszawę - nigdy wcześniej szlachta "nie podniosła" ręki na króla w taki sposób.

Michał Piekarski najpierw trafił do więzienia, a dwa tygodnie później sejm zdecydował, że młody szlachcic zostanie wyjęty spod prawa. Pomimo tego, że król przebaczył zamachowcowi, sejm postanowił ukarać Piekarskiego przykładnie, by taka sytuacja się więcej nie powtórzyła.

Pomimo tego, że zamachowiec był szlachcicem, został poddany "okrutnym torturom, zakończonym haniebną śmiercią". Kaźń miała dziać się w okolicach tzw. Piekiełka, czyli miejsca poza murami Warszawy, gdzie dokonywano egzekucji. O ironio - "Piekiełko" znajdowało się u wylotu ulicy... Piekarskiej.

27 listopada 1620 r., Piekarski najpierw miał być obwożony po Warszawie specjalnym wozem - wraz z nim jechał kat, który rozpalonymi szczypcami miał szarpać jego ciało. Potem, włożono mu w dłoń czekan i trzymano ją w ogniu tak długo, aż "dobrze przepalona będzie. Podobnie miano postąpić z jego drugą dłonią. Następnie, jak głosił wyrok: "czterema końmi ciało na cztery części roztargane, a obrzydłe trupa ćwierci na proch na stosie owym spalone zostaną. Na koniec proch w działo nabity, wystrzał po powietrzu rozproszy".

23-letni szlachcic uchodził za porywczego człowieka - przed zamachem na króla, w szale zabił na Wawelu kucharza i poranił służbę. Po tamtym występku zaczął uchodzić za szaleńca - odebrano mu nawet prawa do zarządzania swoją wsią. Jest wielce prawdopodobne, że Piekarski obwiniał króla za swoje niepowodzenia i upokorzenia, dlatego też zdecydował się na zamach. Według innej teorii, Piekarski sam będąc kalwinem, miał działać na usługach Radziwiłów (również kalwinów), którzy obawiali się Zygmunta III Wazy i jego katolickich rządów.

Podczas tortur i przesłuchań zeznania niedoszłego zamachowca były tak kuriozalne, że stały się źródłem powiedzenia "pleść jak Piekarski na mękach", czyli mówić od rzeczy. Ówczesnym "śledczym", nie udało się ustalić motywów zamachu, pozostały tylko współczesne domysły.

Polskie Radio, materiały własne, polskaniezwykla.pl