Kiedy myśli się o przestępcach z II RP zazwyczaj w głowie pojawiają się trzy nazwiska: morderczyni Rita Gorgonowa, polski Al Capone Łukasz Siemiątkowski alias Tata Tasiemka oraz król kasiarzy Stanisław Cichocki.
Autorem tego artykułu jest Paweł Rzewuski. Tekst "Pierwszy wśród kasiarzy – Stanisław Cichocki „Szpicbródka”" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W przypadku Cichockiego, znanego lepiej pod pseudonimem Szpicbródka, możemy mówić o pewnego rodzaju paradoksie. Z jednej strony jego działalność stał się inspiracją dla filmów, a on sam jest najlepiej znanym bohaterem półświatka II RP. Z drugiej strony najmniej o nim wiemy. O ile w przypadku Siemiątkowskiego i Gorgonowej dysponujemy dosyć dokładnymi informacjami, o tyle w przypadku Szpicbródki większość informacji pochodzi z jednego źródła: wspomnień warszawskiego policjanta Henryka Langego. Pisał on:
"Raz tylko byłem na spacerze ze Szpicbródką Cichowskim. „Król włamywaczy polskich”, piękny mężczyzna lat koło czterdziestu, mówił ślicznie po francusku, pięknie po włosku i chyba bardzo dobrze po angielsku, o manierach arystokraty, o głosie miłym, wyjątkowo bogatym w timbre, o bardzo subtelnym sposobie opowiadania. Był po jakimś bardzo wielki wpadunku, miał być rabunek na wielką skalę, wynajęli olbrzymie apartamenty w sąsiednim domu i zrobili przekop. Król włamywaczy polskich, a zatem i europejskich, bo polscy włamywacze byli uważani w tym czasie za najlepszych w Europie. Potem, gdy wyszedłem z widzenia i spotkałem jakiegoś znajomego MSZ-towca powiedziałem mu: »Wie pan, że powinniście jednak wysłać go na jakąś dobrą placówkę, dobrego ambasadora wam mogę polecieć, człowiek o absolutnie nieskazitelnych manierach, bardzo inteligentny, niezwykle ujmujący, "Szpicbródka"«".
Ale zacznijmy od początku. Nie znamy dokładnej daty urodzin króla kasiarzy. Część źródeł podaje, że musiał przyjść na świat w okolicach 1890 roku (zdaje się, że bliżej 1885 roku), co jest o tyle prawdopodobne, iż kiedy stawał przed obliczem Temidy w latach trzydziestych, był już raczej mężczyzną w średnim wieku. Informacja o tym gdzie się urodził również jest otoczona tajemnicą. Wiele wskazuje na to, że musiało to mieć miejsce w Carskiej Rosji, bowiem właśnie tam rozpoczynał swoją karierą przestępczą. Najprawdopodobniej był wychowankiem odeskiej szkoły kasiarzy. I tu warto zatrzymać się, aby wyjaśnić ten termin.
Zawód: kasiarz
Wokół specyficznego rodzaju złodzieja jakim jest kasiarz narosło wiele romantycznych wyobrażeń. Niemałą zasługę w budowaniu wizji przestępcy-artysty miał właśnie Cichocki, który był człowiekiem nietuzinkowym. Wróćmy jednak do faktów – oto jak wyjaśniono termin ten w podręczniku dla policjantów pt. Służba Śledcza z roku 1928:
"Kasiarze. Zawód kasiarski, który jest koroną zawodów złodziejskich, rekrutuje się z przestępców wykwalifikowanych we wszelkich gatunkach roboty włamywacza. Muszą to być osobnicy silni, mający pewne wiadomości z dziedziny mechaniki, a czasem, jak np. przy robieniu podkopów, muszą posiadać pojęcie o górnictwie. Kasiarze działają stale grupami, ponieważ robota ich przedstawia znaczne trudności i wymaga większej ilości osób i znacznego nakładu pracy, a czasami i kosztów. Klasycznym narzędziem kasiarskim, używanemu u nas, jest t. zw. rak. Jest to rodzaj dużego noża, typu noży do rozcinania pudełek z sardynkami, konserwami i t. p. Rzecz naturalna, ze nóż taki wykonany jest z najlepszej stali i przez dodanie długiego ramienia, jako dźwigni, prucie rakiem nawet grubych stalowych ścian kas nie przedstawia dla człowieka silnego, a tem bardziej kilku osób żadnych trudności. Aby zacząć prucie pancernej blachy należy przód zrobić otwór odpowiedniej wielkości, który by umożliwił włożenie raka. Otwór taki robi się specjalnym świdrem, t. zw. z niemiecka rajborem; zkolei otwór ten powiększa się przy pomocy borów większych, a następnie przy pomocy specjalnego ostro zakończonego łomu, który blach pancerną rozrywa, nadając otworowi form podłużną. Do tak przygotowanego otworu wprowadza się raka i dalej już łatwo tnie się płyty stalowej. Istnieją rozmaite formy cięcia i rozmaite systemy atakowania kas. Jedni atakują ściany boczne, inni przód i tną albo w formie kąta, albo też w formie niezamkniętego z jednej strony czworoboku. W każdym wypadku kasiarz stara się uniknąć robienia rajborem kilku otworów, ponieważ wymaga to dłuższego czasu.
Następnym narzędziem jest tak zwana korona czyli rodzaj świdra w kształcie korony, używanego do celów wiertniczych. Świdr ten został zastosowany również przez kasiarzy, którzy narzędziem tem robili otwory w suficie kasy, umożliwiające wsunięcie ręki do środka.
Kasy prymitywnych systemów o słabych zamkach były otwierane przez kasiarzy przy pomocy wysadzeniu zamka materiałem wybuchowym w rodzaju dynamitu lub ternitu, który przy wybuchu niszczył i zrywał sztaby i zasuwy wychodzące z zamka kasy. Tak zwani kasiarze współcześni używają często do prucia kas płomienia o wysokiej temperaturze, który daje połączenie acetylenu z tlenem. Temperatura takiego płomienia dochodzi do 600 ºC. i topi z łatwością najgrubsze ściany pancernej kasy ogniotrwałej. Sposób ten jednak wymaga znacznych przygotowań i przedstawia trudności polegającej na zdobyciu balonów z tlenem i acetylenem, które są rejestrowane, oraz na transporcie tych ciężkich balonów na miejsce".
Nawet policja traktowała kasiarzy większym, niż w stosunku do innych przestępców, szacunkiem. Wśród swoich kolegów po fachu cieszyli się zaś oczywistą estymą. Posiadali specjalistyczną wiedzę i uważani byli za wirtuozów w swoim fachu – artystów, którzy potrafili dostać się do każdej, nawet najlepszej kasy. Warto podkreślić, że chociaż byli uważani za elitę pośród wszystkich rzemieślników kradzieży, wcale nie bywali najbogatsi. Niejeden raz zanim rozpruli upragnioną kasę inwestowali w robotę więcej niż znaleźli w upragnionej stalowej skrzynce marki Bauman.
Cichocki, jeżeli faktycznie odebrał naukę wśród kasiarzy w Odessie, był przedstawicielem starej, w latach trzydziestych odchodzącej już w niepamięć szkoły kasiarzy-podkopywaczy. Niełatwa, droga i czasochłonna, dawała ona jednak niemało satysfakcji.
Na carskim chlebie
Wiele wskazuje na to, że swoją przestępczą karierę rozpoczął w 1904 roku – przynajmniej na wtedy datuje się pierwsze spotkanie Stanisława Cichockiego z wymiarem sprawiedliwości. Miało to miejsce w Kijowie, gdzie sądzono go między innymi za obrabowanie Banku Azjatyckiego w Moskwie. Podobno po rozpruciu sejfu łup okazał się tak wielki, że razem z towarzyszami pogardzili złotem i brali tylko brylanty.
Cichocki trafił do tiurmy. Co robił między rokiem 1904 a I wojną światową? Nie wiadomo. Być może wyszedł na wolność, a potem został ponownie aresztowany. Raczej nie było go w 1909 roku w Częstochowie, gdzie jego mistrz Wincent Brocki obrobił klasztor nobliwych paulinów. Wydaje się jednak, że kiedy wybuchła Wielka Wojna, wikt i opierunek (a być może i świeże syberyjskie powietrze) zapewniało mu Imperium Rosyjskie. I tutaj pojawia się wiele niejasności. Niektóre źródła spekulują, że Cichocki spotkał się z carskim wysłannikiem, który złożył mu propozycję, aby kasiarz przerzucił się na robienie w kasach sztabów przeciwników Mikołaja. Lange pisze, że najprawdopodobniej zgodził się, bowiem z więzienia wyszedł. „Tajny detektyw” pisał, że jeszcze w latach 30 miał być na usługach GPU.
Po raz kolejny o Cichockim usłyszano w 1919 roku w Odessie. Przy wtórze fanfar wojny „białych” z „czerwonymi” pojawia się również wielki kasiarz. Mniej więcej w tym samym czasie Lucjan Żeligowski otrzymał następujący list:
"Do Generała Żeligowskiego w Odesie
Panie Generale! Przesyłam Panu Generałowi i wszystkim żołnierzom, walczącym pod Jego rozkazami, serdeczne pozdrowienia w imieniu armii polskiej. Dziękuję Wam za trudy wytworzenia polskiej siły zbrojnej, jakie podjęliście w mozole i wysiłku. Wierzę, że oficerowie i żołnierze dywizji Pana Generała będą dalej nieśli wysoko sztandar polski, i po walkach, jakie im przypadną w udziale, staną w szeregach czekającej ich niecierpliwie armii polskiej, przysporzywszy nowych wawrzynów starej sławie oręża polskiego.
Józef Piłsudski"
Nad Morzem Czarnym stacjonował bowiem polski oddział, a oficerowie, jak to na nich przystało, zaraz otworzyli klub, do którego zapraszali przedstawicieli władz starego Imperium. Bywał w nim również pewien bogaty carski oficer, łysiejący wytrawny blondyn, który najwyraźniej chciał zabrać się razem z dywizją Żeligowskiego do Polski. Prawdopodobnie by mu to wyszło, gdyby nie pewien carski policjant Polak, który poznał urzędnika w nieco innych okoliczności – gdy odpowiadał przed sądem za włamanie na moskiewski bank. Cichocki musiał się wówczas salwować ucieczką z Odessy.
Niedługo później już był w Warszawie. Nie należy do ludzi biednych, można nawet powiedzieć, że jest majętny. W stolicy kupuje kamienicę, bar przy Marszałkowskiej i razem z niejakim Stępniem kabaret o jakże wymownej nazwie „Czarny kot”. Tak Drodzy Państwo – dokładnie ten wątek został użyty w skądinąd bardzo sympatycznym filmie Hallo Szpicbródka. Kabaret był raczej marną inwestycją, szczególnie, że jego twórcy, jak pisał znawca tematu Edward Krasiński w swojej książce Warszawska scena, „tworzyli gromadę ludzi z nieprawdziwego zdarzenia, reprezentowali najbardziej dziwne zawody i warstwy społeczne”.
Przestępczy fach i pociąg do prucia kas nigdy nie dają o sobie zapomnieć profesjonaliście. Dlatego pomału zaczęły wypływać informacje o zamieszaniu Szpicy vel Szpicbródki w kolejne napady. Na gorącym uczynku złapany jednak nie został i mógł spokojnie spać w swojej willi w Świdrze.
Ale już w 1921 roku czytelnik „Rzeczpospolitej” mógł przeczytać sprawozdanie z sądu warszawskiego w sprawie Cichockiego i Brockiego. Panowie weszli bowiem w spółkę w celu przesunięcia 15 milionów marek polskich z banku Kasy Przemysłowców Polskich na konto swoje i swojego zleceniodawcy.
Ten zaś, niejaki Walenty Sieczka, okazał się wyjątkowym draniem, bowiem zamiast dać popracować Brockiemu i Cichockiemu popędził na komisariat policji. Odwiedzający skarbiec włamywacze wpadli w ręce policji. Nie po raz pierwszy i nie ostatni Szpica miał szansę zażyć ciszy i spokoju na terenie placówki penitencjarnej. W tym wypadku co najmniej przez cztery lata.
Niecała 7
I tak nastał rok 1926: najpierw maj, w którym trochę strzelano i zmieniono rządy, a potem jesień, podczas której ofiarą włamywaczy padł Bank Dyskontowy w Warszawie. Na miejsce zdarzenia przybył między innymi jeden z największych antagonistów Cicheckiego, komisarz Henryk Lange, pierwowzór komisarza Przygody z komedii Machulskiego. Oddajmy zatem jemu głos – niech sam opisze co zobaczył:
"Przez otwór w podłodze można było wejść do jamy, znajdującej się pod betonową, jednometrowej (!) grubości podłogą skarbca. W jamie leżał metrowy blok cementu, wycięty z podłogi, obok cztery lewary samochodowe do podnoszenia ciężarów oraz sześć rurek metalowych, służących do przebijania muru. Podłogę betonową skarbca podstemplowano podkładami kolejowymi, jak widać w tym celu, żeby nie zapadła się wskutek wybicia tak dużego otworu. W jednej ze ścian piwnicy natrafiliśmy na wejście do tunelu o wymiarach 75 na 75 cm. Tunel był oszalowany deskami jak korytarz kopalni".
Tunel, wykonany ze wszystkimi prawidłami sztuki górniczej, kończył się na ulicy Niecałej 7. Wywiadowca policji przeczołgał się nim i znalazł się w sutenerze, w której składowano zabawki. Człowieka, który wynajął ten osobliwy skład nigdy nie odnaleziono, trafiono za to na wiele dowodów wskazujących na profesjonalizm kasiarzy.
Kimkolwiek byli włamywacze nie mieli za dużo szczęścia. Zamiast dostać się do głównego skarbca dotarli jedynie do depozytów. Król kasiarzy pozostawał jednak nieuchwytny. Minęło kilka lat i w środowisku znowu zaczęło być głośno o Cichockim. W półświatku powtarzano sobie plotkę, jakoby Szpicbródka miał zamiar dokonać naprawdę wielkiego napadu. Jak zwykle bywa takie pogłoski trafiły do uszu policji, w tym i do tych należących do komisarza Henryka Langego.
W toku czynności śledczych ustalono, że celem złodziei mają być Państwowe Zakłady Graficzne mieszczące się przy Alejach Jerozolimskich. Kasiarze wynajęli domek znajdujący się w okratowany parku i stamtąd mieli dokonać podkopu. Policja cierpliwe czekała na rozwój sytuacji, i w końcu kiedy oceniła, że nadszedł czas, wkroczyła do akcji. Wtedy doszło do dramatyczny scen. Niejaki Bielicki, jeden z ludzi Cichockiego, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do policjantów. Ci odpowiedzieli ogniem raniąc go śmiertelnie. Reszta szajki łącznie z samym Szpicbródką trafiła do aresztu. Niewiele jednak z tego wyszło, bowiem już 9 września 1928 roku został on uniewinniony z powodu braku silnych dowodów.
Kierunek Częstochowa
Największa akcja była jednak dopiero przed nim. O Cichockim naprawdę stało się głośno we wrześniu 1932 roku, kiedy sądzono go po nieudanej próbie napadu na bank w Częstochowie. A było to tak:
Preludium rozwiązania sprawy napadu na Bank Polski było śledztwo w sprawie włamania z 19 stycznia 1930 roku do składu jubilerskiego Edwarda Jagodzińskiego mieszczącego się na Nowym Świecie 61. Wśród włamywaczy znalazł się między innymi współpracownik "Szpicbródki” Marian Brzeziński, i to właśnie podczas zatrzymania tego ostatniego policja natrafiła na plany skoku na nieznany im w pierwszej chwili skarbiec. Rychło okazało się, że są to plany akcji na filię Banku Polskiego w Częstochowie.
"Tajny Detektyw” utrzymywał, że w mieszkaniu znajdował się również Cichocki i to właśnie przy nim znaleziono blaszkę w kopercie zaadresowanej KR.N.Wong. Każdy, kto oglądał Vabank, wie do czego miała ona posłużyć: niepozorny kawałek metalu w kształcie ósemki miał bowiem sprawić, że wymyślny system alarmowy zablokuje się.
Ślad blaszki i plany zaprowadziły śledczych do Częstochowy, a mówiąc dokładniej na posesję nr. 34 przy ulicy Panny Marji, należącą do Rajcherta i sąsiadującą z bankiem. W domu znajdywało się odnajmowane mieszkanie, które wynajął niejaki warszawiak Zylberman. Prokuratorzy i śledczy rozpoczęli eksploracje mieszkania, efektem którego było odnalezienie otworu w ścianie domu. W mieszkaniu znaleziono ponadto butle z tlenem, ubrania robocze sztuk cztery, gumowe rękawice oraz kilka skrzynek drewnianych wypełnionych gruzem.
Jak się szybko okazało, drugi koniec tunelu kończył się tuż przy ścianie archiwum banku, z którego bardzo łatwo można było wedrzeć się do skarbca. Co do późniejszych wydarzeń panuje pewna niejasność. Wiadomo, że Cichocki trafił do więzienia, ale istnieją również informacje, że z niego zbiegł. Złapano go jednak w 1931 roku i sądzono za włamanie w Pabianicach, a rok później stanął przed sądem za igraszki częstochowskie.
5 września 1932 roku rozpoczął się jego proces. Jak donosiła ówczesna prasa, Szpicbródka tłumaczył się, że nie był dokładnie poinformowany o szczegółach napadu, oraz że był tylko jednym z uczestników akcji a nie jej mózgiem. Ba! Jak sam mówił:
"Do ostatniej chwili ukrywano przede mną, że chodzi tu o Bank Polski, kiedy się o tem dowiedziałem postanowiłem zrezygnować z »pracy«".
Wszelkie próby obrony jednak na niewiele się zdały i 13 września 1932 roku o godzinie 17:00 sąd podał do wiadomości publicznej werdykt. Łącznie członków grupy skazano na 42 lata więzienia, z czego Stanisław Cichocki został skazany na 6 lat, utratę praw publicznych oraz obywatelski praw honorowych.
Wbrew dzisiejszym wyobrażeniom, opinia publiczna nie śledziła wyroku na Cichockiego. I to nie dlatego, że nie była głodna spraw kryminalnych – w tym samym czasie, 11 września, w tragicznym wypadku zginęła chluba polskiego lotnictwa: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura.
Dalsze losy Szpicbródki są już zupełnie niejasne. Najprawdopodobniej w sieradzkim więzieniu przebywał aż do 1939 roku, kiedy to został zwolniony wraz z innymi odsiadującymi wyrok. Potem zbiegł do ZSRR, a tam dostał się do Armii Andersa i razem z nią zawędrował przez Iran do Afryki. Ostatni raz widziano go w punkcie rozdzielnikowym do obozu Kaja – przynajmniej taką wersję wydarzeń przedstawił w swoich wspomnieniach Henryk Lange.
Dżentelmen czy fryzjer?
W pamięci zbiorowej Szpicbródka jest dżentelmenem i artystą palników acetylenowych, genialnym przestępcą który potrafił rozpruć każdą szafę, był elegancki i posiadał wytworne maniery.
Nieco inna wersję wydarzeń przedstawiał komisarz policji Henryk Lange. Według niego Szpicbródka nigdy samodzielnie nie pruł kas i nawet nie potrafił tego robić. Jego rola ograniczała się do tworzenia przykrywki dla prawdziwych włamywaczy. Niemniej i on uważał Cichockiego za człowieka wytwornego.
Trudno ocenić kto miał racje. Fakt, że Cichocki był uczniem Brockiego wskazuje, że i on potrafił pruć zawodowo kasy. Co więcej wydaje się, że Lange szczerze nie cierpiał Szpicbródki i być może chciał w swoich wspomnieniach odmalować jego mniej romantyczny obraz. Z drugiej strony może było zupełnie inaczej – Cichocki, jaki chcemy aby był, nigdy nie istniał… Być może kiedyś powstanie praca która odpowie na to pytanie.
A co na to sam Cichocki?. Zgodnie z jego własnymi słowami, które padły na sali sądu w roku 1932, z wykształcenia był fryzjerem…
Bibliografia:
„Kurier Polski” 1928-1932
„Tajny Detektyw” 1930-1933
Dzieszyński Ryszard, Szpicbródka i inni: historie świata przestępczego, Rytm, Warszawa 1994.
Lange Henryk, Alarm w Cedergrenie, Czytelnik, Warszawa 1961.
Milewski Stanisław, Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy, Iskry, Warszawa 2009.
Piątkowska Monika, Życie przestępcze w przedwojennej Polsce, PWN, Warszawa 2012.
Służba Śledcza. Podręcznik dla szkolenia funkcjonariuszy Policji Państwowej, oprac. Piątkowski Józef, Lax Gabryel, Jakubiec Józef, Warszawa 1928.
Sztaba Piotr, Szpicbródka król kasiarzy, „Stolica”, nr. 4, 1983 r.
Wieczorkiewicz Bronisław, Gwara warszawska dawniej i dziś, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974.
W przypadku Cichockiego, znanego lepiej pod pseudonimem Szpicbródka, możemy mówić o pewnego rodzaju paradoksie. Z jednej strony jego działalność stał się inspiracją dla filmów, a on sam jest najlepiej znanym bohaterem półświatka II RP. Z drugiej strony najmniej o nim wiemy. O ile w przypadku Siemiątkowskiego i Gorgonowej dysponujemy dosyć dokładnymi informacjami, o tyle w przypadku Szpicbródki większość informacji pochodzi z jednego źródła: wspomnień warszawskiego policjanta Henryka Langego. Pisał on:
"Raz tylko byłem na spacerze ze Szpicbródką Cichowskim. „Król włamywaczy polskich”, piękny mężczyzna lat koło czterdziestu, mówił ślicznie po francusku, pięknie po włosku i chyba bardzo dobrze po angielsku, o manierach arystokraty, o głosie miłym, wyjątkowo bogatym w timbre, o bardzo subtelnym sposobie opowiadania. Był po jakimś bardzo wielki wpadunku, miał być rabunek na wielką skalę, wynajęli olbrzymie apartamenty w sąsiednim domu i zrobili przekop. Król włamywaczy polskich, a zatem i europejskich, bo polscy włamywacze byli uważani w tym czasie za najlepszych w Europie. Potem, gdy wyszedłem z widzenia i spotkałem jakiegoś znajomego MSZ-towca powiedziałem mu: »Wie pan, że powinniście jednak wysłać go na jakąś dobrą placówkę, dobrego ambasadora wam mogę polecieć, człowiek o absolutnie nieskazitelnych manierach, bardzo inteligentny, niezwykle ujmujący, "Szpicbródka"«".
Ale zacznijmy od początku. Nie znamy dokładnej daty urodzin króla kasiarzy. Część źródeł podaje, że musiał przyjść na świat w okolicach 1890 roku (zdaje się, że bliżej 1885 roku), co jest o tyle prawdopodobne, iż kiedy stawał przed obliczem Temidy w latach trzydziestych, był już raczej mężczyzną w średnim wieku. Informacja o tym gdzie się urodził również jest otoczona tajemnicą. Wiele wskazuje na to, że musiało to mieć miejsce w Carskiej Rosji, bowiem właśnie tam rozpoczynał swoją karierą przestępczą. Najprawdopodobniej był wychowankiem odeskiej szkoły kasiarzy. I tu warto zatrzymać się, aby wyjaśnić ten termin.
Zawód: kasiarz
Wokół specyficznego rodzaju złodzieja jakim jest kasiarz narosło wiele romantycznych wyobrażeń. Niemałą zasługę w budowaniu wizji przestępcy-artysty miał właśnie Cichocki, który był człowiekiem nietuzinkowym. Wróćmy jednak do faktów – oto jak wyjaśniono termin ten w podręczniku dla policjantów pt. Służba Śledcza z roku 1928:
"Kasiarze. Zawód kasiarski, który jest koroną zawodów złodziejskich, rekrutuje się z przestępców wykwalifikowanych we wszelkich gatunkach roboty włamywacza. Muszą to być osobnicy silni, mający pewne wiadomości z dziedziny mechaniki, a czasem, jak np. przy robieniu podkopów, muszą posiadać pojęcie o górnictwie. Kasiarze działają stale grupami, ponieważ robota ich przedstawia znaczne trudności i wymaga większej ilości osób i znacznego nakładu pracy, a czasami i kosztów. Klasycznym narzędziem kasiarskim, używanemu u nas, jest t. zw. rak. Jest to rodzaj dużego noża, typu noży do rozcinania pudełek z sardynkami, konserwami i t. p. Rzecz naturalna, ze nóż taki wykonany jest z najlepszej stali i przez dodanie długiego ramienia, jako dźwigni, prucie rakiem nawet grubych stalowych ścian kas nie przedstawia dla człowieka silnego, a tem bardziej kilku osób żadnych trudności. Aby zacząć prucie pancernej blachy należy przód zrobić otwór odpowiedniej wielkości, który by umożliwił włożenie raka. Otwór taki robi się specjalnym świdrem, t. zw. z niemiecka rajborem; zkolei otwór ten powiększa się przy pomocy borów większych, a następnie przy pomocy specjalnego ostro zakończonego łomu, który blach pancerną rozrywa, nadając otworowi form podłużną. Do tak przygotowanego otworu wprowadza się raka i dalej już łatwo tnie się płyty stalowej. Istnieją rozmaite formy cięcia i rozmaite systemy atakowania kas. Jedni atakują ściany boczne, inni przód i tną albo w formie kąta, albo też w formie niezamkniętego z jednej strony czworoboku. W każdym wypadku kasiarz stara się uniknąć robienia rajborem kilku otworów, ponieważ wymaga to dłuższego czasu.
Następnym narzędziem jest tak zwana korona czyli rodzaj świdra w kształcie korony, używanego do celów wiertniczych. Świdr ten został zastosowany również przez kasiarzy, którzy narzędziem tem robili otwory w suficie kasy, umożliwiające wsunięcie ręki do środka.
Kasy prymitywnych systemów o słabych zamkach były otwierane przez kasiarzy przy pomocy wysadzeniu zamka materiałem wybuchowym w rodzaju dynamitu lub ternitu, który przy wybuchu niszczył i zrywał sztaby i zasuwy wychodzące z zamka kasy. Tak zwani kasiarze współcześni używają często do prucia kas płomienia o wysokiej temperaturze, który daje połączenie acetylenu z tlenem. Temperatura takiego płomienia dochodzi do 600 ºC. i topi z łatwością najgrubsze ściany pancernej kasy ogniotrwałej. Sposób ten jednak wymaga znacznych przygotowań i przedstawia trudności polegającej na zdobyciu balonów z tlenem i acetylenem, które są rejestrowane, oraz na transporcie tych ciężkich balonów na miejsce".
Nawet policja traktowała kasiarzy większym, niż w stosunku do innych przestępców, szacunkiem. Wśród swoich kolegów po fachu cieszyli się zaś oczywistą estymą. Posiadali specjalistyczną wiedzę i uważani byli za wirtuozów w swoim fachu – artystów, którzy potrafili dostać się do każdej, nawet najlepszej kasy. Warto podkreślić, że chociaż byli uważani za elitę pośród wszystkich rzemieślników kradzieży, wcale nie bywali najbogatsi. Niejeden raz zanim rozpruli upragnioną kasę inwestowali w robotę więcej niż znaleźli w upragnionej stalowej skrzynce marki Bauman.
Cichocki, jeżeli faktycznie odebrał naukę wśród kasiarzy w Odessie, był przedstawicielem starej, w latach trzydziestych odchodzącej już w niepamięć szkoły kasiarzy-podkopywaczy. Niełatwa, droga i czasochłonna, dawała ona jednak niemało satysfakcji.
Na carskim chlebie
Wiele wskazuje na to, że swoją przestępczą karierę rozpoczął w 1904 roku – przynajmniej na wtedy datuje się pierwsze spotkanie Stanisława Cichockiego z wymiarem sprawiedliwości. Miało to miejsce w Kijowie, gdzie sądzono go między innymi za obrabowanie Banku Azjatyckiego w Moskwie. Podobno po rozpruciu sejfu łup okazał się tak wielki, że razem z towarzyszami pogardzili złotem i brali tylko brylanty.
Cichocki trafił do tiurmy. Co robił między rokiem 1904 a I wojną światową? Nie wiadomo. Być może wyszedł na wolność, a potem został ponownie aresztowany. Raczej nie było go w 1909 roku w Częstochowie, gdzie jego mistrz Wincent Brocki obrobił klasztor nobliwych paulinów. Wydaje się jednak, że kiedy wybuchła Wielka Wojna, wikt i opierunek (a być może i świeże syberyjskie powietrze) zapewniało mu Imperium Rosyjskie. I tutaj pojawia się wiele niejasności. Niektóre źródła spekulują, że Cichocki spotkał się z carskim wysłannikiem, który złożył mu propozycję, aby kasiarz przerzucił się na robienie w kasach sztabów przeciwników Mikołaja. Lange pisze, że najprawdopodobniej zgodził się, bowiem z więzienia wyszedł. „Tajny detektyw” pisał, że jeszcze w latach 30 miał być na usługach GPU.
Po raz kolejny o Cichockim usłyszano w 1919 roku w Odessie. Przy wtórze fanfar wojny „białych” z „czerwonymi” pojawia się również wielki kasiarz. Mniej więcej w tym samym czasie Lucjan Żeligowski otrzymał następujący list:
"Do Generała Żeligowskiego w Odesie
Panie Generale! Przesyłam Panu Generałowi i wszystkim żołnierzom, walczącym pod Jego rozkazami, serdeczne pozdrowienia w imieniu armii polskiej. Dziękuję Wam za trudy wytworzenia polskiej siły zbrojnej, jakie podjęliście w mozole i wysiłku. Wierzę, że oficerowie i żołnierze dywizji Pana Generała będą dalej nieśli wysoko sztandar polski, i po walkach, jakie im przypadną w udziale, staną w szeregach czekającej ich niecierpliwie armii polskiej, przysporzywszy nowych wawrzynów starej sławie oręża polskiego.
Józef Piłsudski"
Nad Morzem Czarnym stacjonował bowiem polski oddział, a oficerowie, jak to na nich przystało, zaraz otworzyli klub, do którego zapraszali przedstawicieli władz starego Imperium. Bywał w nim również pewien bogaty carski oficer, łysiejący wytrawny blondyn, który najwyraźniej chciał zabrać się razem z dywizją Żeligowskiego do Polski. Prawdopodobnie by mu to wyszło, gdyby nie pewien carski policjant Polak, który poznał urzędnika w nieco innych okoliczności – gdy odpowiadał przed sądem za włamanie na moskiewski bank. Cichocki musiał się wówczas salwować ucieczką z Odessy.
Niedługo później już był w Warszawie. Nie należy do ludzi biednych, można nawet powiedzieć, że jest majętny. W stolicy kupuje kamienicę, bar przy Marszałkowskiej i razem z niejakim Stępniem kabaret o jakże wymownej nazwie „Czarny kot”. Tak Drodzy Państwo – dokładnie ten wątek został użyty w skądinąd bardzo sympatycznym filmie Hallo Szpicbródka. Kabaret był raczej marną inwestycją, szczególnie, że jego twórcy, jak pisał znawca tematu Edward Krasiński w swojej książce Warszawska scena, „tworzyli gromadę ludzi z nieprawdziwego zdarzenia, reprezentowali najbardziej dziwne zawody i warstwy społeczne”.
Przestępczy fach i pociąg do prucia kas nigdy nie dają o sobie zapomnieć profesjonaliście. Dlatego pomału zaczęły wypływać informacje o zamieszaniu Szpicy vel Szpicbródki w kolejne napady. Na gorącym uczynku złapany jednak nie został i mógł spokojnie spać w swojej willi w Świdrze.
Ale już w 1921 roku czytelnik „Rzeczpospolitej” mógł przeczytać sprawozdanie z sądu warszawskiego w sprawie Cichockiego i Brockiego. Panowie weszli bowiem w spółkę w celu przesunięcia 15 milionów marek polskich z banku Kasy Przemysłowców Polskich na konto swoje i swojego zleceniodawcy.
Ten zaś, niejaki Walenty Sieczka, okazał się wyjątkowym draniem, bowiem zamiast dać popracować Brockiemu i Cichockiemu popędził na komisariat policji. Odwiedzający skarbiec włamywacze wpadli w ręce policji. Nie po raz pierwszy i nie ostatni Szpica miał szansę zażyć ciszy i spokoju na terenie placówki penitencjarnej. W tym wypadku co najmniej przez cztery lata.
Niecała 7
I tak nastał rok 1926: najpierw maj, w którym trochę strzelano i zmieniono rządy, a potem jesień, podczas której ofiarą włamywaczy padł Bank Dyskontowy w Warszawie. Na miejsce zdarzenia przybył między innymi jeden z największych antagonistów Cicheckiego, komisarz Henryk Lange, pierwowzór komisarza Przygody z komedii Machulskiego. Oddajmy zatem jemu głos – niech sam opisze co zobaczył:
"Przez otwór w podłodze można było wejść do jamy, znajdującej się pod betonową, jednometrowej (!) grubości podłogą skarbca. W jamie leżał metrowy blok cementu, wycięty z podłogi, obok cztery lewary samochodowe do podnoszenia ciężarów oraz sześć rurek metalowych, służących do przebijania muru. Podłogę betonową skarbca podstemplowano podkładami kolejowymi, jak widać w tym celu, żeby nie zapadła się wskutek wybicia tak dużego otworu. W jednej ze ścian piwnicy natrafiliśmy na wejście do tunelu o wymiarach 75 na 75 cm. Tunel był oszalowany deskami jak korytarz kopalni".
Tunel, wykonany ze wszystkimi prawidłami sztuki górniczej, kończył się na ulicy Niecałej 7. Wywiadowca policji przeczołgał się nim i znalazł się w sutenerze, w której składowano zabawki. Człowieka, który wynajął ten osobliwy skład nigdy nie odnaleziono, trafiono za to na wiele dowodów wskazujących na profesjonalizm kasiarzy.
Kimkolwiek byli włamywacze nie mieli za dużo szczęścia. Zamiast dostać się do głównego skarbca dotarli jedynie do depozytów. Król kasiarzy pozostawał jednak nieuchwytny. Minęło kilka lat i w środowisku znowu zaczęło być głośno o Cichockim. W półświatku powtarzano sobie plotkę, jakoby Szpicbródka miał zamiar dokonać naprawdę wielkiego napadu. Jak zwykle bywa takie pogłoski trafiły do uszu policji, w tym i do tych należących do komisarza Henryka Langego.
W toku czynności śledczych ustalono, że celem złodziei mają być Państwowe Zakłady Graficzne mieszczące się przy Alejach Jerozolimskich. Kasiarze wynajęli domek znajdujący się w okratowany parku i stamtąd mieli dokonać podkopu. Policja cierpliwe czekała na rozwój sytuacji, i w końcu kiedy oceniła, że nadszedł czas, wkroczyła do akcji. Wtedy doszło do dramatyczny scen. Niejaki Bielicki, jeden z ludzi Cichockiego, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do policjantów. Ci odpowiedzieli ogniem raniąc go śmiertelnie. Reszta szajki łącznie z samym Szpicbródką trafiła do aresztu. Niewiele jednak z tego wyszło, bowiem już 9 września 1928 roku został on uniewinniony z powodu braku silnych dowodów.
Kierunek Częstochowa
Największa akcja była jednak dopiero przed nim. O Cichockim naprawdę stało się głośno we wrześniu 1932 roku, kiedy sądzono go po nieudanej próbie napadu na bank w Częstochowie. A było to tak:
Preludium rozwiązania sprawy napadu na Bank Polski było śledztwo w sprawie włamania z 19 stycznia 1930 roku do składu jubilerskiego Edwarda Jagodzińskiego mieszczącego się na Nowym Świecie 61. Wśród włamywaczy znalazł się między innymi współpracownik "Szpicbródki” Marian Brzeziński, i to właśnie podczas zatrzymania tego ostatniego policja natrafiła na plany skoku na nieznany im w pierwszej chwili skarbiec. Rychło okazało się, że są to plany akcji na filię Banku Polskiego w Częstochowie.
"Tajny Detektyw” utrzymywał, że w mieszkaniu znajdował się również Cichocki i to właśnie przy nim znaleziono blaszkę w kopercie zaadresowanej KR.N.Wong. Każdy, kto oglądał Vabank, wie do czego miała ona posłużyć: niepozorny kawałek metalu w kształcie ósemki miał bowiem sprawić, że wymyślny system alarmowy zablokuje się.
Ślad blaszki i plany zaprowadziły śledczych do Częstochowy, a mówiąc dokładniej na posesję nr. 34 przy ulicy Panny Marji, należącą do Rajcherta i sąsiadującą z bankiem. W domu znajdywało się odnajmowane mieszkanie, które wynajął niejaki warszawiak Zylberman. Prokuratorzy i śledczy rozpoczęli eksploracje mieszkania, efektem którego było odnalezienie otworu w ścianie domu. W mieszkaniu znaleziono ponadto butle z tlenem, ubrania robocze sztuk cztery, gumowe rękawice oraz kilka skrzynek drewnianych wypełnionych gruzem.
Jak się szybko okazało, drugi koniec tunelu kończył się tuż przy ścianie archiwum banku, z którego bardzo łatwo można było wedrzeć się do skarbca. Co do późniejszych wydarzeń panuje pewna niejasność. Wiadomo, że Cichocki trafił do więzienia, ale istnieją również informacje, że z niego zbiegł. Złapano go jednak w 1931 roku i sądzono za włamanie w Pabianicach, a rok później stanął przed sądem za igraszki częstochowskie.
5 września 1932 roku rozpoczął się jego proces. Jak donosiła ówczesna prasa, Szpicbródka tłumaczył się, że nie był dokładnie poinformowany o szczegółach napadu, oraz że był tylko jednym z uczestników akcji a nie jej mózgiem. Ba! Jak sam mówił:
"Do ostatniej chwili ukrywano przede mną, że chodzi tu o Bank Polski, kiedy się o tem dowiedziałem postanowiłem zrezygnować z »pracy«".
Wszelkie próby obrony jednak na niewiele się zdały i 13 września 1932 roku o godzinie 17:00 sąd podał do wiadomości publicznej werdykt. Łącznie członków grupy skazano na 42 lata więzienia, z czego Stanisław Cichocki został skazany na 6 lat, utratę praw publicznych oraz obywatelski praw honorowych.
Wbrew dzisiejszym wyobrażeniom, opinia publiczna nie śledziła wyroku na Cichockiego. I to nie dlatego, że nie była głodna spraw kryminalnych – w tym samym czasie, 11 września, w tragicznym wypadku zginęła chluba polskiego lotnictwa: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura.
Dalsze losy Szpicbródki są już zupełnie niejasne. Najprawdopodobniej w sieradzkim więzieniu przebywał aż do 1939 roku, kiedy to został zwolniony wraz z innymi odsiadującymi wyrok. Potem zbiegł do ZSRR, a tam dostał się do Armii Andersa i razem z nią zawędrował przez Iran do Afryki. Ostatni raz widziano go w punkcie rozdzielnikowym do obozu Kaja – przynajmniej taką wersję wydarzeń przedstawił w swoich wspomnieniach Henryk Lange.
Dżentelmen czy fryzjer?
W pamięci zbiorowej Szpicbródka jest dżentelmenem i artystą palników acetylenowych, genialnym przestępcą który potrafił rozpruć każdą szafę, był elegancki i posiadał wytworne maniery.
Nieco inna wersję wydarzeń przedstawiał komisarz policji Henryk Lange. Według niego Szpicbródka nigdy samodzielnie nie pruł kas i nawet nie potrafił tego robić. Jego rola ograniczała się do tworzenia przykrywki dla prawdziwych włamywaczy. Niemniej i on uważał Cichockiego za człowieka wytwornego.
Trudno ocenić kto miał racje. Fakt, że Cichocki był uczniem Brockiego wskazuje, że i on potrafił pruć zawodowo kasy. Co więcej wydaje się, że Lange szczerze nie cierpiał Szpicbródki i być może chciał w swoich wspomnieniach odmalować jego mniej romantyczny obraz. Z drugiej strony może było zupełnie inaczej – Cichocki, jaki chcemy aby był, nigdy nie istniał… Być może kiedyś powstanie praca która odpowie na to pytanie.
A co na to sam Cichocki?. Zgodnie z jego własnymi słowami, które padły na sali sądu w roku 1932, z wykształcenia był fryzjerem…
Bibliografia:
„Kurier Polski” 1928-1932
„Tajny Detektyw” 1930-1933
Dzieszyński Ryszard, Szpicbródka i inni: historie świata przestępczego, Rytm, Warszawa 1994.
Lange Henryk, Alarm w Cedergrenie, Czytelnik, Warszawa 1961.
Milewski Stanisław, Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy, Iskry, Warszawa 2009.
Piątkowska Monika, Życie przestępcze w przedwojennej Polsce, PWN, Warszawa 2012.
Służba Śledcza. Podręcznik dla szkolenia funkcjonariuszy Policji Państwowej, oprac. Piątkowski Józef, Lax Gabryel, Jakubiec Józef, Warszawa 1928.
Sztaba Piotr, Szpicbródka król kasiarzy, „Stolica”, nr. 4, 1983 r.
Wieczorkiewicz Bronisław, Gwara warszawska dawniej i dziś, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974.