"Wampir z Krakowa". Nastolatek, który marzył o masowych mordach

"Wampir z Krakowa". Nastolatek, który marzył o masowych mordach

Dodano: 
Karol Kot, nazywany Wampirem z Krakowa na ławie oskarżonych
Karol Kot, nazywany Wampirem z Krakowa na ławie oskarżonych Źródło: PAP / CAF / Stanisław Piotrowski
W dniu w którym Karol Kot świętował zdaną maturę, do jego mieszkania zapukała milicja. Cały Kraków mógł odetchnąć z ulgą. Zakończył się trwający dwa lata koszmar.
(Autorem tego artykułu jest Paweł Rzewuski. Tekst "Karol Kot - „Wampir z Krakowa" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)

Seryjni mordercy w znaczący sposób różnią się od siebie. Niektórzy popełniają swoje zbrodnie z pobudek seksualnych, inni dla pomnożenia majątku, jeszcze inni, jak „anioły śmierci”, zabijają z litości. Istnieją jednak spośród nich, to osobnicy o tendencjach sadystycznych, którzy czerpią przyjemność z mordowania. Właśnie do tej ostatniej grupy należy zaliczyć Karola Kota „Wampira z Krakowa” – jednego z najokrutniejszych morderców w historii Polski.

„Lolo-krwawy”, „Lolo-erotoman”

W połowie lat 60 w mieszkańcy Krakowa zostali sparaliżowani strachem.W szczególności starsi Krakowianie zaczęli paniczne bać się wychodzić z domów, obawiając się ataku mordercy. Przerażeni mieszkańcy zaczęli snuć domysły, kto może być odpowiedzialny za straszliwe zbrodnie. Początkiem długiego, trwającego dwa lata, łańcucha strachu było w wydarzeniu z września 1964 kiedy do krakowskiego szpitala przywieziona została kobieta pchnięta nożem.

W tym samym czasie do Technikum Energetycznego w Krakowie przy ulicy Loretańskiej. uczęszczał Karol Kot, znany popularnie „Lolo”. Wydawał się być niepozornym chłopcem, o nieco dziecinnej twarzy. Wywodził się z inteligenckiej rodziny, jego ojciec był inżynierem, matka zaś zajmowała się domem i była działaczką społeczną. Wśród nauczycieli „Lolo” miał opinię przeciętnego, chociaż niezwykle ambitnego i przykładnego ucznia, co zjednywało mu ich sympatię. Tym bardziej, że był również członkiem Ligi Obrony Kraju, Związku Młodzieży Socjalistycznej oraz Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej.

Na pierwszy rzut oka Karol Kot był więc ambitnym i społecznie zaangażowanym młodym człowiekiem. Iluzja ta bardzo szybko znikała, gdy poznawało się go bliżej. Okazywało się bowiem, że chłopak obsesyjnie interesuje się tematem zbrodni i różnych sposobów obierania życia. Niepokój budziła jego dziwna fascynacja nożami, bronią palną i pirotechniką. Jak sam później przyznał, miłość do bagnetów i innego rodzaju ostrzy, była jedyną w jego życiu. Kiedy 14 lipca 1966 roku aresztowała go milicja, jego szkolni koledzy zaczęli przypominać sobie niepokojące fakty, które mogły pośrednio wskazywać, na jego zbrodnicze zapędy. A to „Lolo”, zarzucił koledze na szyję sznurek i podduszał go, a to opowiadał o swoich erotycznych marzenia i napastował koleżanki, innym zaś razem wprost przyznawał się że chciałby kogoś zabić. Często zabawiał się również swoimi nożami, potrafił np. za jednym uderzeniem przebić ławkę. Koledzy ignorowali jednak tego typu zachowania, uważając że jest to rodzaj dziwactwa, któremu nie należy przypisywać większej wagi. Warto jednak zauważyć, iż Karol Kot nie cieszył się sympatią kolegów. Uważali oni, że jest to tylko poza i że za słowami nie idą czyny. Ich stosunek do nietypowych zachowań kolegi dobrze oddają wymyślane mu ksywy, takie jak: „Lolo-rozpruwacz”, „Lolo-erotoman”, „Lolo-benzyna”, a także „Lolo-donosiciel”. Zgodnie z zachowanymi materiałami, był on bowiem wyjątkowo usłużny wobec nauczycieli.

Podobnie jak w wielu innych wypadkach, rodzice ostatni dowiedzieli się prawdy o swoim dziecku. Tak też było w tym wypadku. W domu Karol uchodził za człowieka spokojnego i sumiennego, a jego fascynacje nożami i bronią palną, uważano za pożyteczne hobby, dzięki któremu nie przychodzą mu do głowy żadne nieodpowiedzialne pomysły. Rodzice uważali go za zdolnego chłopca, dlatego też starali się spełniać jego różne zachcianki. Nieco innego zdania była o nim siostra, którą „Lolo” regularnie bił, ale została ona skutecznie zastraszona przez starszego brata.

„Czy Pan wie, że najłatwiejsza droga do serca prowadzi przez plecy?”

Pierwszego ataku zabójca dokonał 21 września 1964. Jak sam później mówił, coś gnało go do tego, aby zabić. Karol zabrał ze sobą dwa noże i ruszył na miasto. Doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie mu zabić jakąś samotną kobietę modlącą się w kościele. Najpierw poszedł do kościółka Kapucynów, jednak nie znalazł tam wiernej nadającej się na potencjalną ofiarę. Następnie ruszył do kościoła Klasztoru Sercanek, przy ulicy Garncarskiej. Czekał dłuższą chwilę, zanim nadarzyła się okazja. Do kościoła przyszła 48-letnia Helena W., a kiedy uklękła „Lolo” wyciągnął nóż i pchnął ją w plecy. Upojony swoim czynem uciekł, a w jednej z pobliskich bram zlizał z noża krew. Nie wiedział, że cios który zadał nie był poważny i ofiara przeżyła.

Ukojenie jakie dał mu pierwszy atak nie trwało długo. 23 września na ulicach miasta zaczął śledzić 78-letnią letnią Franciszkę L. i w jednej z bram na ulicy Skawińskiej zadał starszej kobiecie ciosy nożem w plecy. Pomimo studiowania atlasów anatomii i przygotowywania się do najbardziej efektywnego zabójstwa, również i tym razem nie udaje mu się zabić, a jedynie trawle okaleczyć swoją ofiarę.

Trzeci atak nastąpił w niecałe sześć dni później. Karol czekał w kruchcie kościoła sióstr Prezentek przy ulicy św. Jana. Kiedy jedna ze staruszek czytała treść klepsydr wywieszonych na kościelnej tablicy ogłoszeń, zadał jej ciosy nożem w plecy. Ciężko ranna Maria P. została przewieziona do szpitala. Zanim zmarła od odniesionych ran, jeszcze zdążyła powiedzieć, że sprawcą był młody chłopiec.

W tym czasie w Krakowie zdążyła już zapanować psychoza strachu. Starsze kobiety, zaczęły przyczepiać sobie do pleców pokrywki od garnków albo kawałki blachy, aby uchronić się przed atakiem nożownika. Nikt nie wiedział jeszcze, że Karol Kot wszedł w fazę wyciszenia i że przez następny rok nikogo nie zabije.

Do następnego ataku doszło dopiero 13 lutego 1966 roku. Kraków w swojej długoletniej historii znał wielu brutalnych morderców, ale seryjny sprawca który atakuje dzieci był nowością. 11-letni Leszek C. wybrał się razem z sankami na Kopiec Kościuszki. Na swoje nieszczęście spotkał tam Karola Kota ogarniętego potrzebą mordu. Gdy odkryte zostały zwłoki, okazało się, że sprawca zadał aż jedenaście ran kłutych.

W dwa miesiące później morderca znowu powrócił. 14 kwietnia 1966 roku kiedy 7-letnia Małgorzata P. wyjmowała listy ze skrzynki na swojej klatce schodowej została zaatakowana nożem. Łącznie otrzymała jedenaście ran, mogła mówić o niesamowitym szczęściu ponieważ przeżyła atak sadysty.

Nie wiadomo ile osób zabiłby jeszcze Karol Kot, gdyby nie studentka akademii sztuk pięknych i koleżanka z klubu strzeleckiego Danuta W. Lolo uważał ją za swoją dziewczynę i wielokrotnie zwierzał jej się ze swoich sadystycznych zapędów. Starsza od niego studentka nie traktowała jednak jego spowiedzi zbyt poważnie. Zignorowała również fakt, że w roku 1965 próbował ją zabić (!). Kiedy byli razem na spacerze, Kot rzucił się na nią i przytknął nóż do gardła grożąc, że ją zabije. Odpowiedziała mu, że jego zachowanie nie ma sensu, ponieważ znajdą jej ciało i szybko go aresztują. Karol uspokoił się, jednak podczas tego samego spaceru próbował ją udusić. Dziewczyna wszystko traktowała jako nieudolny żart, aż do momentu, gdy Lolo nie pokazał jej kawałka szkła który trzymał w kieszeni. Wyjaśnił, że może ją zabić i upozorować samobójstwo. Wszystkie te wydarzenia nie skłoniły jej jednak do zawiadomienia milicji. Kiedy jednak najpierw Kot powiedział jej o tym, że zaatakował małą dziewczynkę, a następnego dni Kraków obiegła wieść o próbie zabójstwa małej Małgosi, Danuta W. zgłosiła się do odpowiednich organów.

(Nie) poczytalny

Latem 1966 r. do drzwi państwa Kotów zapukała Milicja Obywatelska. Okazało się, że Karol Kot był śledzony już od kilku tygodni. Zszokowanego maturzystę wyprowadzono do komendy. W toku śledztwa milicjanci odkryli jednak jak odrażającą osobą był aresztowany.

Podczas przesłuchań Kot przyznał się nie tylko do zarzucanych mu dwóch morderstw i czterech usiłowań zabójstw, ale również do prób otrucia i podpaleń. Okazało się, że próbował pozbawiać ludzi życia nie tylko przy pomocy noża, ale również dosypując do różnych płynów arsenian sodu. Na przykład w barze „Przy Błoniach” wsypał truciznę do butelki z octem, ale z wielkim rozżaleniem skonstatował, że nikt się nie otruł. Próbował również zostawiać w różnych miejscach zatrutą oranżadę oraz piwo.

W toku śledztwa wyszły również na jaw jego sadystyczne skłonności. Okazało się, że maturzysta o chłopięcej buzi czerpał przyjemność ze znęcania się nad zwierzętami. W swoich okrutnych zapędach zabijał ptaki, krety czy cielęta. Podczas jednych z wakacji z dużym zaangażowaniem asystował podczas uboju w rzeźni. Jak sam wspominał, uwielbiał pić ciepłą jeszcze krew. W udzielonym później wywiadzie, mówił wprost, że zabijał dla przyjemności, oraz że gdyby mógł, to zabiłby wszystkie kobiety na świecie. Zdradził się również ze swoimi niespełnionymi fantazjami orgii, które chciał uprawiać z koleżankami z klasy, a które miały być zakończone torturami. Oto jaki sam opowiadał o swoich zainteresowaniach:

"Z moich marzeń zdążyło się spełnić jedno, chciałem i byłem katem ludzi, choć myślałem o większej rzezi, o prawdziwym dużym krematorium. Gdyby była wojna, chciałbym być szefem obozu koncentracyjnego, obcinałbym piersi kobiet i kładł je pod hełmy żołnierzy, aby nie uciskały ich w głowę. Marzyły mi się masowe mordy w komorach gazowych, łapanki, ćwiartowanie ludzi. Chciałem wymordować wszystkie kobiety, może poza dwoma - moją siostrą i kuzynką. Niestety, nie zdążyłem. Nie wiem kto na tym stracił".

Biegli przez długi czas nie mogli osądzić, czy Karol Kot jest chory psychicznie, czy też nie. Część z nich było zdania, że jest on psychopatą i powinno skierować się go na przymusowe leczenie w izolacji. Prokurator nie przychylił się jednak do tych opinii i w akcie oskarżenia przedstawiał „Lola” jako osobą zdrową a jedynie do szpiku kości niemoralną. Pomimo stanowiska obrońców, również sam oskarżony starał się przedstawić siebie jako osobę poczytalną i świadomą swoich czynów.

Sąd nie dał wiary obrońcom i skazał Karola Kota na karę śmierci. W wyniku odwołania, sąd drugiej instancji zamienił mu ją na karę dożywotniego więzienia, jednak na skutek interwencji prokuratury skazano go ponownie na karę śmierci. Wyrok wykonano 16 maja 1968 r.

(Autorem tego artykułu jest Paweł Rzewuski. Tekst "Karol Kot - „Wampir z Krakowa" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)