Syna zaczepiło przed szkołą kilkunastu uczniów z jego klasy. Dwóch się nad nim znęcało, a reszta biernie patrzyła. Gdy żona przybiegła, syn leżał na chodniku nieprzytomny, cała twarz we krwi, a oni go kopali, rozkazując: „Podnieś się!”. Żona rzuciła się na oprawcę i złapała go za włosy. Wtedy jej zagroził: – Odsuń się, stara k..., bo cię posuniemy nożem. – Mój syn kolejny raz miał przynieść do szkoły pieniądze dla klasowego herszta. Wczoraj nie dałam mu ani grosza, to wrócił w kurtce pociętej żyletką.
Tak dramatyczne telefony dyrektorka Zasadniczej Szkoły Dokształcającej Zawodowej nr 4 w Warszawie odbierała na początku 1970 r. Rodzice krzywdzonych uczniów nie chcieli podać nazwisk. Wszyscy skarżyli się na anonimowych prześladowców z klasy, nikt nie wymienił nawet imienia przywódcy bandy.
Hierarchia i rytuały
Dyrektorka kazała zwołać zebranie rodziców, na które wezwano też uczniów. Okazało się to absolutną porażką. Kilkunastu dominujących w szkole chłopców narzuciło ton tym spotkaniom, na uwagi starszych odpowiadali: – I co mi zrobisz? Terror się nasilał. Gdy wychowawca poszedł z klasą do teatru, podczas antraktu jeden z uczniów został w toalecie pobity do krwi przez kolegów. Później na żądanie przywódców bandy nastolatek rzucił się pod przejeżdżający samochód. Uratowanie życia zawdzięczał wyłącznie refleksowi kierowcy. Chłopiec nie chciał się przyznać, dlaczego spełniał tak absurdalne żądanie. Dyrektorka poprosiła o pomoc prokuraturę. W czasie przesłuchań na komendzie pojawiło się nieznane dorosłym słowo „git”. Powtarzało się często i śledztwo poszło w tym kierunku. Ofiarom rozwiązały się języki. Okazało się, że cała szkoła jest opanowana przez gitowców, którzy stworzyli własną hierarchię i rytuały.
Na samej górze stał herszt, nazywany królem. To on inicjował burdy, decydował, kogo ukarać, a kogo wywyższyć. Niepisany kodeks gitowców dzielił uczniów na ludzi i frajerów, zwanych też kiepskimi. Kiepski nie mógł pić z tej samej butelki co człowiek, nie podawało mu się ręki, przed klasą musiał czekać, aż pierwsi wejdą gitowcy. Jeśli gitowiec wziął od frajera gumę do żucia – „skiepścił się” i trzeba było go „wyprostować”, dając mu jakieś szczególne zadania, np. pobicie Bogu ducha winnego ucznia. Albo wpisanie sobie dwój w dzienniku lekcyjnym. Natomiast jeżeli frajer nie chciał dać czegoś gitowcowi, np. breloczka, tenisówek na gimnastykę, ściągawki na klasówkę, biła go cała banda. Ofiary musiały też codziennie się opłacać.
Na przerwach gitowcy okupowali ubikacje. Tam podtapiali kiepskich w muszli klozetowej i „wywracali im kieszenie”, żądając haraczu. W razie odmowy wypłacali tak zwaną „mukę”. W tym celu markowali uderzenie ofiary w podbrzusze, mówiąc: „muka”. Gdy atakowany odruchowo się zginał, dostawał „fangę” w czoło ze słowami: „Była jawna”. Obowiązywało szczególne słownictwo, czyli nawijanie kminą. Nie można było mówić „po tobie” tylko „za tobą” (bo: „po tobie to kwiaty rosną”). Nie – „zapal papierosa”, tylko „kopsnij”. Gitowiec nie był „mały”, tylko „mikry”, bo „mały był w rozporku”.
Terror, kmina i dziary
O charakterze i randze gitowca świadczyły tatuaże i sznyty. Kropka, czyli dziara, pod lewym okiem oznaczała git człowieka, kropka na gardle – że lubi wypić, pod lewym okiem w kształcie serduszka wskazywała przywódcę. Kiedy już się zostało człowiekiem, trzeba było uważać, żeby się nie skiepścić. Takiego frajera zdradzał cyngwajs pod prawym okiem. Aby zdobyć szczególne uznanie, należało co jakiś czas pociąć się nożem albo żyletką. Sznyty na przegubach dłoni były dla początkujących. Prawdziwy charakterny gitowiec robił sobie tzw. królewski sznyt, który polegał na pochlastaniu całej powierzchni ciała, poczynając od nadgarstków, poprzez pachy, boki, uda, aż do stóp i z powrotem.
Gitowcy czuli szczególną solidarność z więźniami. Przy piciu alpagi wylewało się trochę wina na ziemię za tych, co „garują”. Nie wolno było używać w rozmowie słowa milicjant. Jeden z uczniów, początkujący gitowiec, przechwalał się na przerwie, jaki zrobi kawał „psom”. Mianowicie, przebrany w mundur milicyjny wejdzie na skrzyżowanie i tak pokieruje ruchem, aby spowodować wypadek. Chłopak oczekiwał na oklaski, a dostał lanie w celu „wyprostowania” go. Bo posłużył się słowem milicjant, a to u gitowców jest zabronione. Banda miała w każdej klasie upatrzone kozły ofiarne. W 2b był to cherlawy Jerzy, syn samotnie wychowującej go sprzątaczki. Dostał od gitowców wiadomość, że ma kiepsko. Herszt zażądał od niego 100 dolarów, dał tydzień na załatwienie sprawy. Uczeń nie miał żadnych szans na zdobycie takich pieniędzy, prosił o prolongatę. Termin został przesunięty, ale po pobiciu ofiary, co miało być ostrzeżeniem, że to dopiero zaliczka w cyklu znęcań. Zdesperowany chłopak ukradł matce wypłatę i kupił bony dolarowe.
Inny uczeń Marek został pobity za picie wody w ubikacji, do czego mieli prawo tylko gitowcy. 16-letniemu Ireneuszowi król gitowców przyłożył na przerwie scyzoryk do szyi i zapytał, jak ma u ludzi. Chłopiec nie wiedział, o co chodzi. Na kolejnej przerwie usłyszał to samo pytanie, a ponieważ nadal nie rozumiał, został tak skopany, że trzeba było wzywać pogotowie. Ze strachu przed oprawcami (ostrzegli go: „jeśli przypucujesz, to mogiła”) powiedział lekarzowi, że spadł ze schodów.
Zastraszeni świadkowie
Prokurator oskarżył młodocianych napastników z art. 210 kk, czyli o rozbój. Groziły im co najmniej 3 lata więzienia. Pierwszy w Polsce proces gitowców zapowiadał się sensacyjnie. Największa sala Sądu Powiatowego dla m.st. Warszawy była pełna. Najbliżej oskarżonych usiedli ich koledzy. Wielu miało dziary pod lewym okiem. Również ubiorem demonstrowali przynależność do git ludzi. Ortalionowe wiatrówki nazywane w latach 70. szwedkami, spodnie zaprasowane w kant, buty z metalowym szpicem i krótkie włosy, ostrzyżone na tzw. małpę – z przodu krócej, z tyłu dłużej.
Taka publiczność deprymowała małoletnich świadków. Bali się otworzyć usta, nie pomagało utajnienie części procesu. – Może na przesłuchaniu w komendzie mówiłem co innego, ale dziś nie wiem na pewno, czy mnie bili. Jak sobie przemyślałem, to doszedłem do wniosku, że w ogóle mnie nie pobili – zeznawali jeden za drugim poszkodowani. Sędzia:
– Czy w szkole potępia się oskarżonych?
– Raczej nie...
– Czy świadek się boi?
Uczeń rzucił trwożne spojrzenie na ławę oskarżonych, coś szepnął i… zemdlał. Po przerwie za barierką dla świadków stanął kolejny nastolatek. Niegdyś był gitowcem, ale potem „się wypisał”. Sędzia odczytał jego zeznanie z akt prokuratorskich: „Niedaleko szkoły zaczepił mnie Sylwester R. i uderzył pięścią w twarz, rozcinając mi wargę. Wcześniej też zostałem pobity, miałem 10 dni zwolnienia. Liczyłem, że to już koniec prostowania. Ale dostałem od nich nowe polecenie, żebym się rzucił na linę. Chodziło o kabel pod napięciem”. – Nie potwierdzam! – przerwał sędziemu zroszony potem na twarzy świadek. – Podpisałem protokół, ale go nie przeczytałem, bo się spieszyłem do szkoły.
Na pytanie do kolejnego świadka, za co został pobity, sąd usłyszał:
– Bo powiedziałem: „Posuń się”.
– Co jest w tym obraźliwego?
– Należało powiedzieć: „przesuń się”, bo posuwać to można k…
Oskarżeni zostali zbadani przez biegłych psychologów i psychiatrów. Wszyscy byli zdrowi psychicznie, w normie intelektualnej. Dariusz Z. określony w aktach śledczych jako przywódca gitowców był wiceprzewodniczącym samorządu ogólnoszkolnego. Inny oskarżony – zastępcą gospodarza klasy. Również milicyjne wywiady środowiskowe wystawiały oskarżonym dobrą opinię: pracowici, grzeczni chłopcy, wychowywani w domach, gdzie się nie przelewa. Ale psycholog stwierdziła, że oskarżeni nie mają uczuciowości wyższej. Wrodzona inteligencja pomagała im w zachowaniu dwóch twarzy: miłego sąsiada z klatki schodowej i bezwzględnego dręczyciela upatrzonych ofiar w klasie, gdzie w kilka miesięcy wprowadzili system bezwzględnego wasalstwa.
Proces ukazał bezradność grona pedagogicznego.
– Ja nadal nie mogę zrozumieć – przyznała dyrektorka – jak to jest, żeby solidarność łączyła tego, kto bije, i bitego.
Tysiąc uczniów, 32 klasy
Dlaczego nauczyciele nie zareagowali w porę? Z niewiedzy. Do szkoły chodziło 1000 uczniów, były 32 klasy. Ponadto oddział tzw. niebieskich ptaków – nastolatków nieuczących się i niepracujących. Na początku roku główny wysiłek nauczycieli był nakierowany na to, aby ściągnąć uczniów do klasy, bo większość nie zauważyła, że skończyły się wakacje. We wrześniu w kilku klasach siedział w ławce tylko jeden uczeń.
O git ludziach pedagodzy dowiedzieli się z prasy. Owszem, zareagowali, zgodnie z poleceniem kuratorium. Była pogadanka dzielnicowego. Na apelu Zygmunt D. (późniejszy oskarżony) wygłosił referat o społecznej szkodliwości tego rodzaju subkultury. Zaprosili na lekcję wychowawczą szkolną pedagog. Na prośbę dyrektorki rozmawiała z dwoma najbardziej butnymi uczniami, ale zaprzeczyli, że mieli coś wspólnego z git ludźmi. Pedagog nie mogła dłużej drążyć tematu, bo miała pod opieką pięć szkół zawodowych i dom dziecka, a poza tym, jak zeznała, nie jest od prowadzenia śledztwa. Po przesłuchaniu 180 świadków sąd wydał wyrok. Dwaj najstarsi uczniowie, już 18-letni, zostali skazani odpowiednio – na trzy lata oraz 1,5 roku więzienia. Pozostali spośród 12 oskarżonych jeszcze niepełnoletni mogli się cieszyć wyrokami w zawieszeniu.
Nauczyciele „Czwórki” byli oburzeni surowością wyroku. Wysłali prośbę do sądu drugiej instancji: „Po zapoznaniu się z wyrokiem na naszych uczniów, zwłaszcza pełnoletnich, dyrekcja szkoły bez narzucania swej woli Wysokiemu Sądowi poczuwa się do moralnego obowiązku prosić o łagodniejszy wyrok w przypadku apelacji. Jesteśmy przekonani, że ci wychowankowie już nigdy nie popełnią takich czynów”.
Jednak wyrok się uprawomocnił. Podobne zapadły w kilku innych miastach, gdzie też wybuchła epidemia gitowców.
Ze szkół na osiedla
Młodzi terroryści poszli za kraty, a zjawiskiem nowej subkultury zajęli się socjolodzy. Zakreślono pola agresji gitowców: z ankiet wynikało, że programowo nienawidzili milicjantów, esbeków i wszelkiej władzy. Takie organizacje jak PZPR czy Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej nazywali gadowskim nasieniem. Na drugim biegunie czaiła się pogarda do słabszych, czyli frajerów. W Warszawie trzy następujące po sobie procesy szkolnych gitowców wyprowadziły tego rodzaju napastników z klas na osiedla. Zmieniło się też oblicze ich wroga. Był nim już nie tylko typowy kiepski, ale i git człowiek z innej dzielnicy. W latach 70. toczyli regularne bitwy Wola kontra Ochota, Śródmieście – Mokotów itd. Jednoczyli się tylko w agresji przeciwko długowłosym hipisom z koralikami na szyi. Nazywali ich więziennym żargonem – cwelami.
Nieletni gitowcy wiele ze swoich zasad przejęli z subkultury więziennej, gdzie osadzeni posługiwali się grypserą – slangiem zrozumiałym dla wtajemniczonych. Często przewodnikami młodocianych terrorystów w przestępczym świecie byli starsi koledzy z podwórka, którzy wyszli na wolność po odsiedzeniu wyroku. Czasem byli to najbliżsi krewni, z powodu kryminalnej przeszłości cieszący się na osiedlu opinią chojraków. Do bycia gitowcem albo przynajmniej sympatykiem tych, co „nawijają kminą”, przyznawało się ok. 40 proc. uczniów zasadniczych szkół zawodowych i techników.
W 2012 r. reżyserzy Kuba Nagabczyński i Mirosław Majeran zaprezentowali na Festiwalu Camera Obscura film dokumentalny „Gitowcy”. Odszukali dawnych git ludzi skazanych za rozbój na szkolnych kolegach. „Jako dorośli – zauważył Nagabczyński – robili wszystko, żeby nie splamić się pracą. Napić się wódki, okraść, napaść, sprowokować burdę, zelżyć i skopać frajera, a nawet zabić – to były ich codzienne zajęcia. Życie miało być przede wszystkim przyjemne. Dziś większość z nich nie żyje albo mieszka w przytułkach zniszczona przez długie wyroki, alkohol i choroby”.
Czytaj też:Wykorzystałam informacje zawarte m.in. w relacjach sprawozdawców sądowych w latach 1973-1974: Danuty Frey („Tygodnik Demokratyczny”), Wandy Falkowskiej („Polityka”), Marka Rymuszko („Prawo i Życie”), Marty Miklaszewskiej („Literatura”).
Z ojca na syna
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.