Bitwa warszawska to zakrojona na olbrzymią skalę operacja strategiczna przeprowadzona na obszarze kilkudziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych. Uczeni, publicyści i pasjonaci historii do dziś spierają się o to, kto był autorem planu bitwy oraz kto odpowiada za jej finalny sukces. Czy był to Józef Piłsudski?
(Autorem tego artykułu jest Krzysztof Kloc. Tekst "Wiktoria warszawska czy „cud nad Wisłą”? O roli Józefa Piłsudskiego w bitwie warszawskiej 1920 roku" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)
Stanisław Stroński, wybitny – w skali światowej – znawca poezji prowansalskiej, polityk obozu narodowego, poseł, redaktor „Rzeczpospolitej” i „Warszawianki”, w pierwszych latach polskiej niepodległości był bez wątpienia jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników polityki Józefa Piłsudskiego. Dawał temu wyraz nie tylko w jakże licznych artykułach prasowych, lecz również w częstych przemówieniach wygłaszanych z sejmowej mównicy. Można jednak śmiało przyjąć, iż nawet przez chwilę nie przypuszczał, że jego artykuł napisany w przededniu bitwy warszawskiej, w którym odwoływał się do sławetnego „cudu nad Marną” z roku 1914, doczeka się licznych cytowań nieomal w sto lat później.
Wspomniane określenie, odpowiednio sparafrazowane w formie nieomal modlitewno-błagalnej „o cud Wisły”, już wkrótce zaczęło żyć własnym życiem i (w głównej mierze za sprawą samego Strońskiego) stało się narzędziem politycznej walki wymierzonej w ówczesnego naczelnika państwa. Inaczej rzecz ujmując, przeciwnicy Piłsudskiego, aby zdeprecjonować jego zasługi jako dowódcy, poczęli odwoływać się w kontekście zwycięstwa z bolszewikami pod Warszawą do zjawiska cudu.
Adwersarzom naczelnego wodza była na rękę postawa sporej części polskiego Kościoła katolickiego, który zaczął wiązać zwycięskie rozstrzygnięcie bitwy warszawskiej z przypadającym 15 sierpnia świętem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. „Cud Wisły” miał się jakoby wydarzyć za jej wstawiennictwem. Z takim postawieniem sprawy nie godzili się, rzecz jasna, zwolennicy pierwszego marszałka Polski. Tym bardziej, że już wkrótce o laur zwycięzcy zaczęły rywalizować z Piłsudskim jak najbardziej rzeczywiste postacie, w szczególności Tadeusz Jordan Rozwadowski.
Tyle tytułem swoistego wstępu. Konwencja niniejszego artykułu wyklucza przedstawienie na jego łamach szczegółowych ustaleń historyków dotyczących problemu dowództwa i przede wszystkim odpowiedzialności za wynik bitwy warszawskiej. Istotę tego zagadnienia można – upraszczając – sprowadzić do pytania: komu zawdzięczamy wiktorię warszawską: Józefowi Piłsudskiemu, Tadeuszowi Rozwadowskiemu, czy może Maxime’owi Weygandowi, francuskiemu szefowi misji wojskowej w Polsce, o którym jeszcze przyjdzie nam szerzej powiedzieć? Jedno jest pewne: jak wiemy choćby z badań przeprowadzonych przez Grzegorza Nowika, o żadnym „cudzie” w przypadku rozstrzygnięcia bitwy warszawskiej mówić dziś już nie możemy. Znakomity Cat-Mackiewicz podsumowywał swego czasu:
"Hasło „cudu” było pierwszą i najbardziej kurtuazyjną próbą odebrania Piłsudskiemu glorii zwycięstwa. Potem nastąpiło uporczywe twierdzenie, które szerzy ten sam profesor Stroński, że zwycięstwo przypisać należy dyrektywom generała Weygranda, że to on, a nie niedołężny, niefachowy Piłsudski był prawdziwym wodzem w tym zwycięstwie. (St. Cat-Mackiewicz, Historia Polski…, s. 146)".
Tyle Cat, do którego przyjdzie nam jeszcze powrócić, bowiem jego trzeźwe i przenikliwe refleksje są, mimo piłsudczykowskich sympatii autora, aktualne po dziś dzień.
Józef Piłsudski, oceniając położenie odradzającego się po ponad 120 latach niewoli państwa polskiego, stwierdził, że :
"W tej chwili Polska jest właściwie bez granic i wszystko, co możemy […] zdobyć na Zachodzie, zależy od Ententy, o ile zechce ona mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na Wschodzie to sprawa inna – tu są drzwi, które się otwierają i zamykają i zależy kto i jak szeroko siłą je otworzy…. (P.P. Wieczorkiewicz, Rok 1920…, s. 71)".
Problem w tym, iż podobnie uważali decydenci bolszewiccy. Z tym zastrzeżeniem, że dla nich owe „drzwi” znajdowały się mniej więcej w Polsce, a droga przez nie prowadziła w dwóch kierunkach: ku Niemcom oraz na Węgry. W te rejony bolszewicy chcieli ponieść swe czerwone sztandary. Jak pisał Paweł Wieczorkiewicz, wojna między Polską a rodzącym się państwem sowieckim była nieuchronna, bowiem następowało nieuniknione zderzenie racji stanu obu państw, wynikające z jednej strony z chęci odbudowy kraju w jak najszerszych granicach, z drugiej zaś z ekspansjonistycznej idei bolszewickiego kierownictwa.
Aby tego dokonać, Piłsudski chciał spróbować „rozczłonkować” pogrążoną w wojnie domowej Rosję wzdłuż „narodowościowych sznytów”, czyli inaczej rzecz ujmując, pragnął on pomóc ruchom narodowym Ukrainy, Białorusi, państw bałtyckich oraz kaukaskich w uniezależnieniu się od Rosji oraz stworzeniu niezawisłych państw. Idea ta, której ojcem był Leon Wasilewski, zakładała, że wspomniane narody zwrócą się o pomoc w stronę Polski jako państwa nader rozwiniętego militarnie oraz przede wszystkim kulturowo. Była ona zakorzeniona w środowisku starej PPS od czasów wojny rosyjsko-japońskiej z początku XX wieku.
Dmowski z kolei głosił wraz z obozem narodowym, iż – skrótowo rzecz pojmując – do Polski winny należeć tereny, na których Polacy stanowią zdecydowaną większość i dominują kulturalnie oraz gospodarczo, a także na których przeważa wiara katolicka, a kultura zachodnia (łacińska) jest silnie zakorzeniona. Według Dmowskiego terenami takimi były bezsprzecznie Białostocczyzna, Wileńszczyzna oraz Grodzieńszczyzna, a także cała Galicja. Problem w tym, iż pomiędzy tymi obszarami znajdowały się tereny Polesia, Wołynia oraz Podola, które do koncepcji lidera narodowej demokracji nie pasowały. Dmowski stwierdził był jednak, iż „Jeżeli chcemy posiadać Wilno z jednej strony, z drugiej wschodnią Galicję, to nie możemy pozwolić, aby się nam obce terytorium werżnęło aż po Bug”. Inkorporacja, chcąc nie chcąc, winna więc objąć wspomniane obszary znajdujące się pomiędzy Wilnem a wschodnią Galicją.
Nie czas i miejsce, aby szczegółowiej omawiać powyższe – jakże ciekawe, biorąc pod uwagę dzisiejszą politykę zagraniczną Polski – zagadnienia. Pragnę jedynie ukazać, że oba najpotężniejsze wówczas środowiska polityczne Polski silnie zainteresowane były terytorium, do którego mniejsze bądź – zazwyczaj – większe pretensje rościła sobie Rosja bolszewicka.
Wojna rozpoczęła się, wbrew temu co pisano kiedyś, z początkiem stycznia 1919 roku, kiedy to podchodzące pod Wilno oddziały armii bolszewickiej napotkały opór ze strony jednostek polskiej kawalerii. W literaturze nader często, choć mylnie, przyjmuje się, iż doszło wówczas do starcia regularnej armii sowieckiej Rosji z polską samoobroną, która kilka tygodni wcześniej zawiązała się wśród miejscowej ludności polskiej w celu obrony tych terenów przed posuwającymi się na zachód bolszewikami. Przenosi się w takim wypadku czas rozpoczęcia działań wojennych na luty 1919 roku, kiedy doszło do starć polsko-sowieckich pod Berezą Kartuską. Prawda jest jednak taka, iż 29 grudnia 1918 roku wileńska samoobrona została rozwiązana, a jej członków zorganizowano w ramach Wojska Polskiego w pułk piechoty oraz pułk kawalerii. Pod Wilnem więc bolszewikom stawiły opór regularne jednostki polskiej armii.
W dawniejszej historiografii w ogóle ograniczano czasowo wojnę polsko-sowiecką jedynie do roku 1920, jej początku zaś szukano w wyprawie kijowskiej Piłsudskiego i jego wcześniejszych porozumieniach z atamanem Petlurą, jednym z przywódców walczących o niepodległość Ukraińców. Dziś takie postawienie sprawy nie wytrzymuje krytyki, wówczas zaś podobne interpretacje dyktowane były realiami polskiej nauki w uzależnionym od ZSRS państwie, w którym o agresywnej polityce wschodniego sąsiada pisać nie było wolno.
Tymczasem już od listopada 1918 roku kierownictwo państwa sowieckiego przekształciło Zachodni Region Obronny w mającą spełniać zadania ofensywne Armię Zachodnią. Po zajęciu Wileńszczyzny i utorowaniu sobie drogi do niemieckich Prus, kolejnym celem ekspansji miała być odradzająca się Polska, a konkretnie tereny należące przed wielką wojną do Królestwa Kongresowego. Już 3 stycznia 1919 roku utworzono Radę Rewolucyjno-Wojskową Polski, która była przygotowana do objęcia rządów w opanowanym kraju.
Z powodu słabości armii sowieckiej, nastrojów w niej panujących oraz nikłych szans na zajęcie Polski bez prowadzenia dłuższych działań wojennych, bolszewicy odłożyli plan jej podbicia w czasie. Pomimo gry dyplomatycznej wyrażającej się kolejnymi propozycjami pokoju, w tym samym czasie przygotowania do zajęcia Polski szły pełną parą. Przykładowo, w styczniu 1920 roku, w przeddzień wystosowania jednej z propozycji pokoju, odpowiedzialni za opracowanie planu zajęcia Polski generałowie przedstawili ukończone dzieło Lwu Trockiemu, szefowi sowieckiej armii. Finalny plan operacji wojskowej przeciw Polsce gotowy był w marcu 1920 roku. Ofensywa sowiecka, o przygotowaniach której Polacy świetnie wiedzieli dzięki nasłuchowi radiowemu i złamaniu sowieckich szyfrów, wyprzedzona została przez wspomniane już uderzenie Piłsudskiego w kierunku Kijowa. Wojna rozpętała się na dobre.
"Jak to bywa, decydujący sukces na przedpolu stolicy zyskał sobie nader szybko wielu ojców. […] Jako rzeczywistego autora planu kontrofensywy przedstawiano szefa Sztabu Generalnego gen. Tadeusza Rozwadowskiego lub nawet… Weyganda, który usiłował uzurpować jego obowiązki i skłonny był przyjąć i ten laur. Prawda była jednak odmienna. Bez względu na zasługi innych, przytłaczającą odpowiedzialność za bitwę niósł i uniósł Piłsudski. Jego triumfu nie pomniejsza też znajomość planów i zamiarów przeciwnika, gdyż umiejętność ich przeniknięcia stanowi jeden z najważniejszych atrybutów wielkiego dowódcy. (P.P. Wieczorkiewicz, Rok 1920…, s. 80–81.)".
Czy rzeczywiście Piłsudski był autorem planu polskiej kontrofensywy znad Wieprza i głównodowodzącym operacji? Jeśli nie on, to kto? Weygand? Z całą pewnością nie. Francuz zaprzeczał przez długi czas, jakoby miał mieć coś wspólnego z przygotowaniem planu bitwy warszawskiej. Mało tego, narzekał, iż często nie był dopuszczany do spotkań, podczas których zapadały najważniejsze decyzje. Dopiero po jakimś czasie, gdy zorientował się, jak wielkie znaczenie miała bitwa warszawska oraz gdy nie było już na tym świecie ani Piłsudskiego, ani Rozwadowskiego, zaczął rościć sobie pretensje do partycypowania w sukcesie z 1920 roku. Dość szybko jego stanowisko wykorzystali przeciwnicy sprawującego od 1926 roku władzę w Polsce obozu piłsudczykowskiego.
Zostaje więc Rozwadowski, ówczesny szef Sztabu Generalnego. Czy mógł on odpowiadać za przygotowanie planu? Tak sądzi cześć historyków, w tym biograf generała dr Mariusz Patelski, który w jednym z wywiadów powiedział, iż:
"Rozwadowski jest faktycznym autorem planów bitwy oraz dowódcą sprawującym kluczową rolę w jej toku w Warszawie. W tym czasie, Piłsudski złożył dymisję na ręce premiera Witosa i na kilka dni wyjechał poza front do swej przyszłej małżonki Aleksandry [Szczerbińskiej – K.K.]. Nazwisko generała – dodaje historyk – figuruje ponadto pod większością rozkazów z tego okresu […]. („To gen. Rozwadowski jest faktycznym autorem planów bitwy...)".
Zważywszy na to, iż – jak było już wspomniane – Rozwadowski pełnił funkcję szefa sztabu, to jego podpisy pod rozkazami dziwić nie mogą. Ponadto niektóre dokumenty generał dekretował już po bitwie. Okoliczności złożenia zaś dymisji przez Piłsudskiego są dziś dobrze znane – Marszałek nie będąc pewnym swego losu, jadąc na front, pragnął uporządkować swe sprawy związane ze służbą publiczną i brał odpowiedzialność za nieznany jeszcze wynik bitwy. Dymisja powędrowała do sejfu Wincentego Witosa. Niekiedy mówi się również o załamaniu psychicznym Piłsudskiego, który przytłoczony fatalną sytuacją na froncie, miał jakoby złożyć de facto dowództwo na ręce gen. Rozwadowskiego. Przeczy jednak temu zachowany dokument sporządzony przez samego szefa sztabu, w którym raportuje ze stolicy do przebywającego w Dęblinie Marszałka:
"Cała akcja rozwija się korzystnie […] co do czasu mamy korzystne warunki, tak jak je Pan Komendant przewidział. […] Więc i tutaj zupełnie w myśl rozkazu Pana Komendanta wykonanie jest już w toku. […] Skoordynowanie akcji 4 i 3 Armii uważam za bardzo szczęśliwie pomyślane [przez Piłsudskiego – K.K.]. Uzgodnienie akcji 4 Armii z 1 Armią doskonale Pan Komendant przygotował. [podkreślenia K.K.] (G. Nowik, 1920. Jak Piłsudski pobił Lenina…)".
Grzegorz Nowik wyjaśniał zaś, że:
"Rozwadowski był świetnym sztabowcem, ale z Francji wrócił dopiero 19 lipca. 22–26 lipca dopiero obejmował obowiązki szefa sztabu. Moim zdaniem – pisał badacz – pomysł „wielkiej kombinacji” (tego terminu szachowego użył Piłsudski) narodził się już na początku lipca 1920 r., kiedy z południa atakowała polskie wojsko Konarmia Budionnego. W dyrektywie Piłsudskiego z 9 lipca był już zamiar pobicia i wyeliminowania Konarmii, by wojskami z Ukrainy uderzyć na skrzydło i tyły wojsk Tuchaczewskiego na Białorusi. […] (Tamże)".
Zadajmy więc pytanie: skąd więc w ogóle, emocjonujący niektóre środowiska po dzień dzisiejszy, spór? Wpierw powiedzmy, iż wybuchł on już wkrótce po bitwie warszawskiej. Zaczął go praktycznie wspomniany Stanisław Stroński, kontynuował zaś obóz narodowy, wysuwając na piedestał bądź Rozwadowskiego, bądź Weyganda. Cel był jeden – rozgrywka polityczna z Piłsudskim mająca na celu odebranie mu chwały zwycięzcy w wojnie, którą wielu Polaków uważało za symboliczny fundament, na którym powstała Druga Rzeczpospolita.
Przywoływany już Cat Mackiewicz pisał:
"Potęga talentu i pióra profesora Strońskiego była tak duża, że społeczeństwo polskie, myśląc o wojnie z bolszewikami, myślało bardziej o wyprawie kijowskiej niż o bitwie sierpniowej. Za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu. (St. Cat-Mackiewicz, Historia Polski…, s. 147)".
Autor „Myśli w obcęgach” według mnie znacznie przesadził, aczkolwiek duża część polskiego społeczeństwa rzeczywiście nie utożsamiała Piłsudskiego z triumfem polskiej armii pod Warszawą. Marszałek zdawał sobie z tego sprawę, dlatego napisany przezeń „Rok 1920” można traktować raczej jako odpowiedź polskiemu społeczeństwu niż replikę na pracę Michaiła Tuchaczewskiego, jak się powszechnie uważa. Stąd również późniejszy konflikt z generałem Marianem Kukielem i zarzuty o fałszowanie i zatajanie dokumentów dotyczących roli Piłsudskiego w czasie wojny. Choć ta sprawa była również elementem rozgrywki z przeciwnikami mającej finalnie doprowadzić Marszałka do władzy.
Na koniec postawmy pytanie, które przez historyka raczej zadane być nie powinno, bowiem zakrawa o tak zwaną gdybologię: czy cokolwiek by się zmieniło, gdyby faktycznym autorem planu bitwy był jednak generał Rozwadowski? Według mnie, co nie jest rzeczą szczególnie odkrywczą, nic. Pełna odpowiedzialność za losy polskiej armii w czasie całej wojny, jak i konkretnie tej bitwy, spoczywała na barkach Piłsudskiego. Cytując Cata:
"Przecież do wodza należała decyzja. W każdym więc razie należy uznać, że decyzja wodza była trafna, skoro nam dała zwycięstwo, skoro w ciągu dni kilku odwróciła bieg klęski na bieg zwycięstwa. (Tamże, s. 146)".
Stanisław Stroński, wybitny – w skali światowej – znawca poezji prowansalskiej, polityk obozu narodowego, poseł, redaktor „Rzeczpospolitej” i „Warszawianki”, w pierwszych latach polskiej niepodległości był bez wątpienia jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników polityki Józefa Piłsudskiego. Dawał temu wyraz nie tylko w jakże licznych artykułach prasowych, lecz również w częstych przemówieniach wygłaszanych z sejmowej mównicy. Można jednak śmiało przyjąć, iż nawet przez chwilę nie przypuszczał, że jego artykuł napisany w przededniu bitwy warszawskiej, w którym odwoływał się do sławetnego „cudu nad Marną” z roku 1914, doczeka się licznych cytowań nieomal w sto lat później.
Wspomniane określenie, odpowiednio sparafrazowane w formie nieomal modlitewno-błagalnej „o cud Wisły”, już wkrótce zaczęło żyć własnym życiem i (w głównej mierze za sprawą samego Strońskiego) stało się narzędziem politycznej walki wymierzonej w ówczesnego naczelnika państwa. Inaczej rzecz ujmując, przeciwnicy Piłsudskiego, aby zdeprecjonować jego zasługi jako dowódcy, poczęli odwoływać się w kontekście zwycięstwa z bolszewikami pod Warszawą do zjawiska cudu.
Adwersarzom naczelnego wodza była na rękę postawa sporej części polskiego Kościoła katolickiego, który zaczął wiązać zwycięskie rozstrzygnięcie bitwy warszawskiej z przypadającym 15 sierpnia świętem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. „Cud Wisły” miał się jakoby wydarzyć za jej wstawiennictwem. Z takim postawieniem sprawy nie godzili się, rzecz jasna, zwolennicy pierwszego marszałka Polski. Tym bardziej, że już wkrótce o laur zwycięzcy zaczęły rywalizować z Piłsudskim jak najbardziej rzeczywiste postacie, w szczególności Tadeusz Jordan Rozwadowski.
Tyle tytułem swoistego wstępu. Konwencja niniejszego artykułu wyklucza przedstawienie na jego łamach szczegółowych ustaleń historyków dotyczących problemu dowództwa i przede wszystkim odpowiedzialności za wynik bitwy warszawskiej. Istotę tego zagadnienia można – upraszczając – sprowadzić do pytania: komu zawdzięczamy wiktorię warszawską: Józefowi Piłsudskiemu, Tadeuszowi Rozwadowskiemu, czy może Maxime’owi Weygandowi, francuskiemu szefowi misji wojskowej w Polsce, o którym jeszcze przyjdzie nam szerzej powiedzieć? Jedno jest pewne: jak wiemy choćby z badań przeprowadzonych przez Grzegorza Nowika, o żadnym „cudzie” w przypadku rozstrzygnięcia bitwy warszawskiej mówić dziś już nie możemy. Znakomity Cat-Mackiewicz podsumowywał swego czasu:
"Hasło „cudu” było pierwszą i najbardziej kurtuazyjną próbą odebrania Piłsudskiemu glorii zwycięstwa. Potem nastąpiło uporczywe twierdzenie, które szerzy ten sam profesor Stroński, że zwycięstwo przypisać należy dyrektywom generała Weygranda, że to on, a nie niedołężny, niefachowy Piłsudski był prawdziwym wodzem w tym zwycięstwie. (St. Cat-Mackiewicz, Historia Polski…, s. 146)".
Tyle Cat, do którego przyjdzie nam jeszcze powrócić, bowiem jego trzeźwe i przenikliwe refleksje są, mimo piłsudczykowskich sympatii autora, aktualne po dziś dzień.
* * *
Nim przejdziemy do właściwych rozważań, prześledźmy wpierw okoliczności, które sprawiły, iż doszło do bitwy.Józef Piłsudski, oceniając położenie odradzającego się po ponad 120 latach niewoli państwa polskiego, stwierdził, że :
"W tej chwili Polska jest właściwie bez granic i wszystko, co możemy […] zdobyć na Zachodzie, zależy od Ententy, o ile zechce ona mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na Wschodzie to sprawa inna – tu są drzwi, które się otwierają i zamykają i zależy kto i jak szeroko siłą je otworzy…. (P.P. Wieczorkiewicz, Rok 1920…, s. 71)".
Problem w tym, iż podobnie uważali decydenci bolszewiccy. Z tym zastrzeżeniem, że dla nich owe „drzwi” znajdowały się mniej więcej w Polsce, a droga przez nie prowadziła w dwóch kierunkach: ku Niemcom oraz na Węgry. W te rejony bolszewicy chcieli ponieść swe czerwone sztandary. Jak pisał Paweł Wieczorkiewicz, wojna między Polską a rodzącym się państwem sowieckim była nieuchronna, bowiem następowało nieuniknione zderzenie racji stanu obu państw, wynikające z jednej strony z chęci odbudowy kraju w jak najszerszych granicach, z drugiej zaś z ekspansjonistycznej idei bolszewickiego kierownictwa.
Dwie koncepcje
Przy okazji wschodnich posunięć Piłsudskiego wspomina się zazwyczaj o tak zwanej koncepcji federalistycznej jego obozu oraz o kontrpropozycjach rozwiązania wschodnich kwestii naszych granic proponowanych przez środowisko Romana Dmowskiego, czyli o tak zwanej koncepcji inkorporacyjnej. Jednym z założeń myśli federalistycznej było, jak przypomniał w swej rozprawie Jerzy Borzecki, „natężenie siły, aby możliwie daleko od miejsc, gdzie się nowe życie wykluwało i wykuwało [czyli od polskiej państwowości – K.K.], obalić wszelkie próby i zakusy [Rosji, czy to „białej”, czy „czerwonej” – K.K.] narzucenia raz jeszcze życia obcego”.Aby tego dokonać, Piłsudski chciał spróbować „rozczłonkować” pogrążoną w wojnie domowej Rosję wzdłuż „narodowościowych sznytów”, czyli inaczej rzecz ujmując, pragnął on pomóc ruchom narodowym Ukrainy, Białorusi, państw bałtyckich oraz kaukaskich w uniezależnieniu się od Rosji oraz stworzeniu niezawisłych państw. Idea ta, której ojcem był Leon Wasilewski, zakładała, że wspomniane narody zwrócą się o pomoc w stronę Polski jako państwa nader rozwiniętego militarnie oraz przede wszystkim kulturowo. Była ona zakorzeniona w środowisku starej PPS od czasów wojny rosyjsko-japońskiej z początku XX wieku.
Dmowski z kolei głosił wraz z obozem narodowym, iż – skrótowo rzecz pojmując – do Polski winny należeć tereny, na których Polacy stanowią zdecydowaną większość i dominują kulturalnie oraz gospodarczo, a także na których przeważa wiara katolicka, a kultura zachodnia (łacińska) jest silnie zakorzeniona. Według Dmowskiego terenami takimi były bezsprzecznie Białostocczyzna, Wileńszczyzna oraz Grodzieńszczyzna, a także cała Galicja. Problem w tym, iż pomiędzy tymi obszarami znajdowały się tereny Polesia, Wołynia oraz Podola, które do koncepcji lidera narodowej demokracji nie pasowały. Dmowski stwierdził był jednak, iż „Jeżeli chcemy posiadać Wilno z jednej strony, z drugiej wschodnią Galicję, to nie możemy pozwolić, aby się nam obce terytorium werżnęło aż po Bug”. Inkorporacja, chcąc nie chcąc, winna więc objąć wspomniane obszary znajdujące się pomiędzy Wilnem a wschodnią Galicją.
Nie czas i miejsce, aby szczegółowiej omawiać powyższe – jakże ciekawe, biorąc pod uwagę dzisiejszą politykę zagraniczną Polski – zagadnienia. Pragnę jedynie ukazać, że oba najpotężniejsze wówczas środowiska polityczne Polski silnie zainteresowane były terytorium, do którego mniejsze bądź – zazwyczaj – większe pretensje rościła sobie Rosja bolszewicka.
Początek wojny
Celowo w tym miejscu pomijam, jakże często podnoszone przez starszą literaturę, deklaracje bolszewickiego kierownictwa o prawie narodów do samostanowienia, o przekreśleniu postanowień rozbiorowych etc., etc. Według mnie nie miały one jakiegokolwiek znaczenia. W tym samym bowiem czasie, jak dowiedli swego czasu Andrzej Nowak, Bogdan Musiał oraz Jerzy Borzęcki, bolszewicy czynili zaawansowane plany podboju Polski i dalszego marszu na zachód, jednocześnie uprawiając specyficzny rodzaj dyplomacji, która „miała na celu nie tyle osiągnięcie porozumienia, zawartego bez przymusu i opartego na wzajemnej korzyści, co skompromitowanie innych rządów oraz wzniecenie opozycji przeciw nim w ich własnych krajach” (J. Borzęcki, The Soviet-Polish Peace of 1921…, s. 5).Wojna rozpoczęła się, wbrew temu co pisano kiedyś, z początkiem stycznia 1919 roku, kiedy to podchodzące pod Wilno oddziały armii bolszewickiej napotkały opór ze strony jednostek polskiej kawalerii. W literaturze nader często, choć mylnie, przyjmuje się, iż doszło wówczas do starcia regularnej armii sowieckiej Rosji z polską samoobroną, która kilka tygodni wcześniej zawiązała się wśród miejscowej ludności polskiej w celu obrony tych terenów przed posuwającymi się na zachód bolszewikami. Przenosi się w takim wypadku czas rozpoczęcia działań wojennych na luty 1919 roku, kiedy doszło do starć polsko-sowieckich pod Berezą Kartuską. Prawda jest jednak taka, iż 29 grudnia 1918 roku wileńska samoobrona została rozwiązana, a jej członków zorganizowano w ramach Wojska Polskiego w pułk piechoty oraz pułk kawalerii. Pod Wilnem więc bolszewikom stawiły opór regularne jednostki polskiej armii.
W dawniejszej historiografii w ogóle ograniczano czasowo wojnę polsko-sowiecką jedynie do roku 1920, jej początku zaś szukano w wyprawie kijowskiej Piłsudskiego i jego wcześniejszych porozumieniach z atamanem Petlurą, jednym z przywódców walczących o niepodległość Ukraińców. Dziś takie postawienie sprawy nie wytrzymuje krytyki, wówczas zaś podobne interpretacje dyktowane były realiami polskiej nauki w uzależnionym od ZSRS państwie, w którym o agresywnej polityce wschodniego sąsiada pisać nie było wolno.
Tymczasem już od listopada 1918 roku kierownictwo państwa sowieckiego przekształciło Zachodni Region Obronny w mającą spełniać zadania ofensywne Armię Zachodnią. Po zajęciu Wileńszczyzny i utorowaniu sobie drogi do niemieckich Prus, kolejnym celem ekspansji miała być odradzająca się Polska, a konkretnie tereny należące przed wielką wojną do Królestwa Kongresowego. Już 3 stycznia 1919 roku utworzono Radę Rewolucyjno-Wojskową Polski, która była przygotowana do objęcia rządów w opanowanym kraju.
Z powodu słabości armii sowieckiej, nastrojów w niej panujących oraz nikłych szans na zajęcie Polski bez prowadzenia dłuższych działań wojennych, bolszewicy odłożyli plan jej podbicia w czasie. Pomimo gry dyplomatycznej wyrażającej się kolejnymi propozycjami pokoju, w tym samym czasie przygotowania do zajęcia Polski szły pełną parą. Przykładowo, w styczniu 1920 roku, w przeddzień wystosowania jednej z propozycji pokoju, odpowiedzialni za opracowanie planu zajęcia Polski generałowie przedstawili ukończone dzieło Lwu Trockiemu, szefowi sowieckiej armii. Finalny plan operacji wojskowej przeciw Polsce gotowy był w marcu 1920 roku. Ofensywa sowiecka, o przygotowaniach której Polacy świetnie wiedzieli dzięki nasłuchowi radiowemu i złamaniu sowieckich szyfrów, wyprzedzona została przez wspomniane już uderzenie Piłsudskiego w kierunku Kijowa. Wojna rozpętała się na dobre.
Bitwa warszawska – wielu ojców sukcesu
Opisanie działań wojennych rozgrywających się między kwietniem a sierpniem 1920 roku jest w tym miejscu niemożliwe. Zakładam, iż w ogólnym zarysie są one Czytelnikowi znane, a przynajmniej znany jest ich rezultat – podejście Sowietów pod Warszawę i polskie zwycięstwo, przypieczętowane w kilka tygodni później w bitwie niemeńskiej. Paweł Wieczorkiewicz pisał, iż:"Jak to bywa, decydujący sukces na przedpolu stolicy zyskał sobie nader szybko wielu ojców. […] Jako rzeczywistego autora planu kontrofensywy przedstawiano szefa Sztabu Generalnego gen. Tadeusza Rozwadowskiego lub nawet… Weyganda, który usiłował uzurpować jego obowiązki i skłonny był przyjąć i ten laur. Prawda była jednak odmienna. Bez względu na zasługi innych, przytłaczającą odpowiedzialność za bitwę niósł i uniósł Piłsudski. Jego triumfu nie pomniejsza też znajomość planów i zamiarów przeciwnika, gdyż umiejętność ich przeniknięcia stanowi jeden z najważniejszych atrybutów wielkiego dowódcy. (P.P. Wieczorkiewicz, Rok 1920…, s. 80–81.)".
Czy rzeczywiście Piłsudski był autorem planu polskiej kontrofensywy znad Wieprza i głównodowodzącym operacji? Jeśli nie on, to kto? Weygand? Z całą pewnością nie. Francuz zaprzeczał przez długi czas, jakoby miał mieć coś wspólnego z przygotowaniem planu bitwy warszawskiej. Mało tego, narzekał, iż często nie był dopuszczany do spotkań, podczas których zapadały najważniejsze decyzje. Dopiero po jakimś czasie, gdy zorientował się, jak wielkie znaczenie miała bitwa warszawska oraz gdy nie było już na tym świecie ani Piłsudskiego, ani Rozwadowskiego, zaczął rościć sobie pretensje do partycypowania w sukcesie z 1920 roku. Dość szybko jego stanowisko wykorzystali przeciwnicy sprawującego od 1926 roku władzę w Polsce obozu piłsudczykowskiego.
Zostaje więc Rozwadowski, ówczesny szef Sztabu Generalnego. Czy mógł on odpowiadać za przygotowanie planu? Tak sądzi cześć historyków, w tym biograf generała dr Mariusz Patelski, który w jednym z wywiadów powiedział, iż:
"Rozwadowski jest faktycznym autorem planów bitwy oraz dowódcą sprawującym kluczową rolę w jej toku w Warszawie. W tym czasie, Piłsudski złożył dymisję na ręce premiera Witosa i na kilka dni wyjechał poza front do swej przyszłej małżonki Aleksandry [Szczerbińskiej – K.K.]. Nazwisko generała – dodaje historyk – figuruje ponadto pod większością rozkazów z tego okresu […]. („To gen. Rozwadowski jest faktycznym autorem planów bitwy...)".
Zważywszy na to, iż – jak było już wspomniane – Rozwadowski pełnił funkcję szefa sztabu, to jego podpisy pod rozkazami dziwić nie mogą. Ponadto niektóre dokumenty generał dekretował już po bitwie. Okoliczności złożenia zaś dymisji przez Piłsudskiego są dziś dobrze znane – Marszałek nie będąc pewnym swego losu, jadąc na front, pragnął uporządkować swe sprawy związane ze służbą publiczną i brał odpowiedzialność za nieznany jeszcze wynik bitwy. Dymisja powędrowała do sejfu Wincentego Witosa. Niekiedy mówi się również o załamaniu psychicznym Piłsudskiego, który przytłoczony fatalną sytuacją na froncie, miał jakoby złożyć de facto dowództwo na ręce gen. Rozwadowskiego. Przeczy jednak temu zachowany dokument sporządzony przez samego szefa sztabu, w którym raportuje ze stolicy do przebywającego w Dęblinie Marszałka:
"Cała akcja rozwija się korzystnie […] co do czasu mamy korzystne warunki, tak jak je Pan Komendant przewidział. […] Więc i tutaj zupełnie w myśl rozkazu Pana Komendanta wykonanie jest już w toku. […] Skoordynowanie akcji 4 i 3 Armii uważam za bardzo szczęśliwie pomyślane [przez Piłsudskiego – K.K.]. Uzgodnienie akcji 4 Armii z 1 Armią doskonale Pan Komendant przygotował. [podkreślenia K.K.] (G. Nowik, 1920. Jak Piłsudski pobił Lenina…)".
Grzegorz Nowik wyjaśniał zaś, że:
"Rozwadowski był świetnym sztabowcem, ale z Francji wrócił dopiero 19 lipca. 22–26 lipca dopiero obejmował obowiązki szefa sztabu. Moim zdaniem – pisał badacz – pomysł „wielkiej kombinacji” (tego terminu szachowego użył Piłsudski) narodził się już na początku lipca 1920 r., kiedy z południa atakowała polskie wojsko Konarmia Budionnego. W dyrektywie Piłsudskiego z 9 lipca był już zamiar pobicia i wyeliminowania Konarmii, by wojskami z Ukrainy uderzyć na skrzydło i tyły wojsk Tuchaczewskiego na Białorusi. […] (Tamże)".
Zadajmy więc pytanie: skąd więc w ogóle, emocjonujący niektóre środowiska po dzień dzisiejszy, spór? Wpierw powiedzmy, iż wybuchł on już wkrótce po bitwie warszawskiej. Zaczął go praktycznie wspomniany Stanisław Stroński, kontynuował zaś obóz narodowy, wysuwając na piedestał bądź Rozwadowskiego, bądź Weyganda. Cel był jeden – rozgrywka polityczna z Piłsudskim mająca na celu odebranie mu chwały zwycięzcy w wojnie, którą wielu Polaków uważało za symboliczny fundament, na którym powstała Druga Rzeczpospolita.
Przywoływany już Cat Mackiewicz pisał:
"Potęga talentu i pióra profesora Strońskiego była tak duża, że społeczeństwo polskie, myśląc o wojnie z bolszewikami, myślało bardziej o wyprawie kijowskiej niż o bitwie sierpniowej. Za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską złorzeczyło Piłsudskiemu. (St. Cat-Mackiewicz, Historia Polski…, s. 147)".
Autor „Myśli w obcęgach” według mnie znacznie przesadził, aczkolwiek duża część polskiego społeczeństwa rzeczywiście nie utożsamiała Piłsudskiego z triumfem polskiej armii pod Warszawą. Marszałek zdawał sobie z tego sprawę, dlatego napisany przezeń „Rok 1920” można traktować raczej jako odpowiedź polskiemu społeczeństwu niż replikę na pracę Michaiła Tuchaczewskiego, jak się powszechnie uważa. Stąd również późniejszy konflikt z generałem Marianem Kukielem i zarzuty o fałszowanie i zatajanie dokumentów dotyczących roli Piłsudskiego w czasie wojny. Choć ta sprawa była również elementem rozgrywki z przeciwnikami mającej finalnie doprowadzić Marszałka do władzy.
Na koniec postawmy pytanie, które przez historyka raczej zadane być nie powinno, bowiem zakrawa o tak zwaną gdybologię: czy cokolwiek by się zmieniło, gdyby faktycznym autorem planu bitwy był jednak generał Rozwadowski? Według mnie, co nie jest rzeczą szczególnie odkrywczą, nic. Pełna odpowiedzialność za losy polskiej armii w czasie całej wojny, jak i konkretnie tej bitwy, spoczywała na barkach Piłsudskiego. Cytując Cata:
"Przecież do wodza należała decyzja. W każdym więc razie należy uznać, że decyzja wodza była trafna, skoro nam dała zwycięstwo, skoro w ciągu dni kilku odwróciła bieg klęski na bieg zwycięstwa. (Tamże, s. 146)".
Gdyby Polacy przegrali, Piłsudski byłby pierwszym, który zewsząd odsądzany byłby od czci i wiary.
(Autorem tego artykułu jest Krzysztof Kloc. Tekst "Wiktoria warszawska czy „cud nad Wisłą”? O roli Józefa Piłsudskiego w bitwie warszawskiej 1920 roku" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)