Pomysł stworzenia osobnego oddziału, którego zadaniem byłoby niszczenie bombowców, narodził się już w roku 1944 w tak zwanych Sturmgruppen, walczących m.in. na froncie wschodnim. Na pozór obowiązki służących w nich lotników nie różniły się zbytnio od tych spełnianych przez pilotów z Jagdgeschwader. Poza drobnym szczegółem: członkowie Sturmgruppen zobowiązywali się do zniszczenia co najmniej jednego bombowca w ciągu dnia. Gdy to się im nie udawało, wlatywali swoim samolotem w maszynę przeciwnika, doprowadzając do wybuchu i wyskakując ze spadochronem na moment przed zderzeniem.
Gdy Himmelbett wychodzi z mody…
Taktykę Rammjäger wykorzystał Hans-Joachim (zwany głównie Hajo) Hermann, którego autorytet w ostatnich latach wojny znacząco wzrósł. Hermann zasłynął jako pilot bombowców, niszcząc kilkanaście wrogich okrętów (bombardując przy tym m.in. port w greckim Pireusie). Był on także autorem innowacyjnych dla „poukładanego” niemieckiego lotnictwa taktyk, będących zerwaniem z tradycją Himmelbett, czyli taktyki nakazującej walkę w ścisłym szyku. Były to: Wilde Sau (dzika świnia), zgodnie z którą myśliwce atakowały wrogów z pełną dowolnością oraz Zahme Sau (maciora/udomowiona świnia), gdzie wrogie maszyny były przejmowane przez myśliwce zgodnie z instrukcjami podawanymi przez radio.
Hermann, widząc, jakie straty przynoszą Niemcom nieustające amerykańskie naloty bombowe, zaproponował, że może to nie działa przeciwlotnicze, a myśliwce powinny zwalczać nękające miasta B-17 i B-24. Pomysłowi temu postanowiono dać szansę – tak 7 kwietnia 1945 roku na lotnisku Stendal-Borstel pod Magdeburgiem stawiło się 300 ochotników, których nie zniechęciła zapowiedź, że piloci tego oddziału będą mieli 10% szans na przeżycie. Tak właśnie powstało Sonderkommando Elbe, składające się głównie z niedoświadczonych młodych ludzi w wieku od 18 do 21 lat, którzy jednak, jako ostatni, wierzyli wciąż w Ostatecznie Zwycięstwo Niemiec. Gwarantowało to, że rekruci nie zwątpią i nie zawahają się nawet przed dokonaniem czegoś, co nie leży w ich naturze.
Jak wyszkolić samobójcę?
Co ciekawe, dowództwo nie zrobiło nic, by zwiększyć szanse na przeżycie swoich podopiecznych i lepiej przygotować ich do zleconego zadania. Dbano natomiast o patriotyczne morale. Piloci otrzymywali dodatkowe racje czekolady, alkoholu i papierosów, a w czasie lotu do ich uszu sączyły się marsze grane przez orkiestrę dętą lub znane piosenki żołnierskie. Były one co pewien czas przerywane komunikatami nadawanymi kobiecym głosem: „Walczcie za swoją ojczyznę, nie pozwólcie, by Amerykanie dalej zabijali niewinne kobiety i dzieci...”
Choć Rammjäger podczas lotów bojowych mieli pełną dowolność działania na zasadzie Freie Jagd (swobodne polowanie), to istniało jednak kilka najskuteczniejszych metod, którymi mieli niszczyć wrogie bombowce. Gdy piloci myśliwców wzbijali się w powietrze i osiągali pułap 10 00 metrów, szukali szyku amerykańskich Boeingów, a następnie, klucząc pomiędzy nimi, wybierali jeden cel. Wówczas mogli uderzyć w jego ogon wraz ze statecznikami, w element skrzydła tuż nad jednym z silników lub w kokpit, uśmiercając natychmiast pilotów.
Ta ostatnia taktyka była oczywiście najbardziej skuteczne, wymagała jednak pewnego doświadczenia w manewrowaniu – należało bowiem w pewnym momencie skręcić tak, by znaleźć się dokładnie na wysokości kokpitu. Uderzenie w ogon dawało załodze bombowca największe szanse na przeżycie (nie dochodziło do natychmiastowego zapłonu), Boeing tracił jednak wówczas stabilność i przerywał szyk, w jakim maszyny leciały początkowo. Myśliwce Rammjäger po uderzeniu w maszynę nieprzyjaciela traciły zazwyczaj jedno skrzydło i dalej, bezwładnie spadając, uderzały w kolejne bombowce. To właśnie jeszcze przed pierwszym lub pomiędzy pierwszym a drugim uderzeniem pilot niemieckiego myśliwca miał opuścić swój samolot.
Cena poświęcenia
Maszynami używanymi przez Rammjäger były najczęściej odpowiednio zmodyfikowane Me-109. Redukowano do minimum opancerzenie myśliwca i uzbrojenie, pozostawiając tylko jeden MG z 50 nabojami, dzięki czemu jego masa miała być znacznie lżejsza i bardziej zwrotna. Po wylądowaniu ze spadochronem po zniszczeniu pierwszego bombowca, pilot Me-109 wsiadał do kolejnego samolotu i powtarzał całą operację.
Wszystkie zniszczenia dokonane przez Sonderkommando Elbe nie były przez władze niemieckie nagłaśniane. Donoszono jedynie o masowych strąceniach bombowców nad Niemcami, nie wspominając o tym, w jaki sposób ich dokonano. Także Amerykanie, chcąc uniknąć paniki wśród swoich lotników, za większość powietrznych katastrof obwiniali niedoświadczonych niemieckich pilotów, którzy tracili panowanie za sterami maszyny…
Podobieństwa Rammjäger do kamikaze są dosyć wyraźnie, podobnie jednak jak wiele różnic – dla Japończyka sprawą honoru było uderzenie swoim dodatkowo jeszcze uzbrojonym samolotem w okręt wroga, podczas gdy Niemcy do końca mieli nadzieję, że powrócą z kolejnej niebezpiecznej akcji. Mimo to 3/4 lotników z Sonderkommando Elbe nie przeżyło, a sam oddział zlikwidowano 17 kwietnia 1945 roku zlecając pilotom służbę w różnych niemieckich miastach. Rammkommando miało być dla Niemców demonstracją siły, choć po kilku operacjach wykonanych przez tę grupę, przy 24 zniszczonych bombowcach, tym niemal samobójczym misjom bliżej było do rozpaczliwego wołania o pomoc niż dumnej walki w powietrzu…
Autorką tekstu "Rammjäger – nie do końca boski wiatr" jest Alicja Sułkowska.
Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA 3.0.