Bransoletka Zofii

Bransoletka Zofii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zofia Wanda Leśniowska, córka gen. Władysława Sikorskiego
Zofia Wanda Leśniowska, córka gen. Władysława Sikorskiego Źródło: Domena publiczna
Ciała córki gen. Sikorskiego nie znaleziono - może w czasie katastrofy gibraltarskiej nie było jej jednak w samolocie To był prawdopodobnie najdziwniejszy wypadek lotniczy w dziejach świata.

Samolot, na przekór prawom fizyki, miał wystartować z uszkodzonym sterem wysokościowym, po czym wodować kilkaset metrów od brzegu. Zanim zatonął, miał utrzymywać się na wodzie ponad 6 minut, by następnie, kapotując, miękko osiąść na dnie. Zaskakujące jest to, że drobne przedmioty znalezione po katastrofie na dnie morza nosiły ślady uszkodzeń charakterystycznych jedynie dla eksplozji. Najtrudniejsze pytania w tej tajemniczej sprawie dotyczą jednak ofiar. Albowiem poza kilkoma ciałami (w tym generała Władysława Sikorskiego) nie odnaleziono żadnych innych. Było to tak niewytłumaczalne, że Anglicy najpierw zaproponowali, by "wszystkie ofiary" pochować na Gibraltarze, a gdy strona polska stanowczo zaprotestowała, wpadli na pomysł, by do Londynu zamiast zaginionych ciał (przede wszystkim ciała córki generała Zofii Leśniowskiej) wysłać trumny obciążone kamieniami. Jak wiadomo, nie doszło do tego. Oficjalnie uznano, że ciało Zofii Leśniowskiej, podobnie jak kilka innych, na zawsze zaginęło, uniesione silnymi prądami. Kiedy jednak dzisiaj, po latach raz jeszcze przyjrzeć się faktom, nasuwa się przypuszczenie, że prawda gibraltarska jest znacznie bardziej tragiczna, a córka generała być może wcale nie zginęła wraz z ojcem na Gibraltarze.

Widmo śmierci

To sama Zosia uparła się, by towarzyszyć ojcu w ostatniej podróży. Im bardziej próbowano ją przekonać, że wyjazd na Bliski Wschód jest ryzykowny, tym bardziej się upierała. Nikt głośno nie mówił o szykowanym zamachu na Sikorskiego, lecz, jak wynika z wielu relacji, wszyscy się go spodziewali. W maju jedna z niemieckich stacji radiowych podała informację o śmierci generała Sikorskiego w katastrofie samolotowej. W niemieckiej prasie ukazywały się karykatury martwego Sikorskiego, którego głowa niesiona była do Moskwy na tacy. W polskim Londynie próbowano zbyć je lekceważącym żartem, że człowieka pochowanego za życia czeka wiele lat powodzenia. Trudno było jednak zaprzeczyć niemieckim sugestiom, że po sprawie katyńskiej i zerwaniu stosunków politycznych przez Rosję pozycja Polski i samego Sikorskiego w rodzinie "sprzymierzonych" uległa dramatycznemu pogorszeniu. Polska nieoczekiwanie stawała się poważną przeszkodą na drodze do zwycięstwa i warunkującego je, najważniejszego dla Churchilla, porozumienia z Rosją.

Próbowano też powstrzymać samego Sikorskiego. Dwóch ministrów jego rządu w oficjalnym piśmie zwróciło się z apelem do generała, by w związku z niebezpieczeństwem zamachu zrezygnował z podróży. Odpowiedział, jak przystało na naczelnego wodza, że ryzyko śmierci jest codziennym chlebem żołnierza. Po latach osobisty adiutant generała płk Zdzisław Główczyński powie: "Ta śmierć wisiała w powietrzu". Sam osobiście dwukrotnie odbierał w Iver telefony od premiera Churchilla próbującego, "w związku z ogromnym ryzykiem", wyperswadować Zosi zamiar towarzyszenia ojcu. Bezskutecznie.

Pierwszy żołnierz

Historia nigdy nie zajmowała się jej osobą. Była tylko córką generała. Nikt nie pamiętał, że to właśnie jej Sikorski 7 września 1939 r. w Osmolicach, skarżąc się, że nie dano mu bronić Warszawy i przewidując bliską klęskę, zlecił organizację konspiracji swoich zwolenników. Była jednym z pierwszych żołnierzy Organizacji Wojskowej, a jej mieszkanie w Warszawie przy ulicy Górskiego - jednym z najważniejszych adresów pierwszych miesięcy konspiracji. Tu trafiali kurierzy i emisariusze z Paryża. Tu odbierano rozkazy Sikorskiego. Gdy w końcu stycznia 1940 r. została wezwana do Francji, jechała także jako kurier konspiracji obładowana raportami i szyframi. Ojciec chciał ją mieć przy sobie. Była ukochaną, jedyną córką. Jednocześnie, o czym w historii zapomniano, była jego pierwszym żołnierzem, prawdziwym szefem jego gabinetu, pierwszą sekretarką i pierwszym doradcą. Ufał jej bezgranicznie. To ona - jako tłumacz - towarzyszyła ojcu podczas najbardziej poufnych rozmów z Churchillem. Ci, którzy ją dobrze znali, mieli pewność, że w tym niezwykłym związku córki i ojca ona też była generałem. Oficjalnie w Londynie pełniła funkcję komendantki Pomocniczej Służby Kobiet. Faktycznie jednak dzieliła obowiązki z ojcem, zastępując go w wielu mniej lub bardziej oficjalnych spotkaniach.

Ambasador ojca

Zofia Leśniowska nie była specjalnie lubiana. W opinii rodaków zbyt wysoko nosiła głowę i zbyt manifestowała swoją miłość do ojca. Była pełną czaru, młodą, niezwykle inteligentną kobietą. To wystarczyło, by oplotła ją polska sieć intryg, podejrzeń i brudnych pomówień. Łączono jej osobę z kolejnymi oficerami Sztabu Naczelnego Wodza, nie przyjmując do wiadomości jej tęsknoty za mężem i niepokoju o jego los w niemieckiej niewoli. Gdy zginęła, wielu nie mogło uwierzyć, że jedynym odznaczeniem, jakiego się dorobiła w służbie u ojca, była honorowa odznaka PCK.

Jedna trumna

5 lipca 1943 r. w południe komunikaty brytyjskiego radia przyniosły pierwsze informacje o katastrofie gibraltarskiej. Zginąć miało 18 osób i załoga samolotu. Jakimś cudem z wypadku miał ocaleć tylko pilot, którego siła uderzenia wyrzuciła z kokpitu do morza. Komunikaty radiowe i prasowe donosiły o odnalezieniu jedynie trzech ciał: generała Sikorskiego, gen. Tadeusza Klimeckiego i brytyjskiego brygadiera Whitleya. Dopiero 8 lipca komunikat Agencji Reutera informował o znalezieniu kolejnych trzech ciał, w tym córki generała Zofii Leśniowskiej, adiutanta por. Józefa Ponikiewskiego i brytyjskiego oficera łącznikowego płk. Victora Cazaleta. Kiedy jednak owego 8 lipca polski krążownik "Orkan" przybył po ciała polskich ofiar wypadku, okazało się, że do zabrania jest tylko jedna trumna - generała Sikorskiego. Ciała Leśniowskiej, jeśli w ogóle je odnaleziono, nie wydano. Oddano drobiazgi rozrzucone na dnie morskim.

Do dziś nie ma najpewniej na świecie badacza, który potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, kto zginął i czyje ciała odnaleziono. Żadnemu z historyków nie udało się dotrzeć do dokumentów z obdukcji lekarskiej czy zdjęć ofiar katastrofy, które podobno wykonano w Gibraltarze. Służby bezpieczeństwa twierdzy i lotniska w Gibraltarze zarekwirowały zdjęcia wszystkim przypadkowym właścicielom aparatów fotograficznych, którzy mogli zarejestrować cokolwiek ważnego. Najważniejsze pytania tragedii miały na zawsze pozostać bez odpowiedzi.

Ciała nie odnaleziono

W maju 1967 r. David Irving, jeden z pierwszych badaczy tragedii gibraltarskiej, zdołał dotrzeć do por. Williama Baileya z ekipy brytyjskich nurków, którzy brali udział w zabezpieczaniu i przeszukaniu wraku samolotu. Notatka z tej rozmowy nigdy nie została opublikowana w całości. Jej treść - jak się zdaje - przeczy wszystkim ustaleniom komisji śledczej utrzymującym, że silne prądy morskie uniemożliwiły odnalezienie ofiar wypadku. "Samolot rozbił się w miejscu - relacjonował Bailey - gdzie było 20 stóp wody, nie więcej. Z naszą aparaturą nie mogliśmy nurkować głębiej niż na 30 stóp. Najważniejsze były prądy. Były wszystkim. Był tam lekki prąd, ale nic godnego uwagi. Było tam wspaniałe piaszczyste dno. Pozbieraliśmy wszystko. Widoczność była absolutnie wspaniała. Woda gładka. Mogliśmy widzieć na 15-20 stóp. Bez żadnych trudności. Żadnych trudności ze znalezieniem rzeczy... Uczciwie mówiąc, nie pamiętam, ile ciał wydostaliśmy z tego samolotu... Pamiętam adiutanta Sikorskiego. Faktycznie wydobyłem jego ciało. Miał na sobie granatowy marynarski mundur polowy. Młody chłopak. Innym ciałem, które wydobyłem, był Cazalet". Porucznik Bailey był pewien, że zespół jego nurków nie odnalazł ciała córki Sikorskiego. "Była to w pewnym stopniu tajemnica - dodał. - Można postawić pytanie, czy córka Sikorskiego w ogóle była w samolocie". Jego zdaniem, nie.

Tajemnicza bransoletka

Jeśli jednak Zofii Leśniowskiej nie było w samolocie, to co się z nią stało? Kilka dni po katastrofie gibraltarskiej Tadeusz Zażuliński, polski poseł w Kairze, został poproszony o przybycie do hotelu Mena House. W tym właśnie hotelu mieszkała ekipa generała Sikorskiego. Jeden z pokoi zajmowała Zofia Leśniowska. W tym hotelu, lecz w zupełnie innym pokoju, służba hotelowa znalazła pod dywanem bransoletkę z kości słoniowej z dużą złotą klamrą. Ktoś zapamiętał, że taką samą nosiła córka Sikorskiego i zawiadomił polskie poselstwo.

Zażuliński od razu rozpoznał tę bransoletkę. Była imieninowym prezentem dla Zosi od kilku polskich oficerów. Doskonale pamiętał moment jej wręczenia, gdyż ta niezwykła bransoletka dawała się założyć na rękę dopiero po dłuższym namoczeniu w wodzie, a założona nie pozwalała się już zdjąć. Dowcipni ofiarodawcy żartowali więc, pytając, co to będzie, gdy po wojnie mąż wracający z niewoli zobaczy na ręce żony taki klejnot. Czy uwierzy, że na niego czekała? Wszyscy się wówczas śmiali z przedniego żartu.

Zosia żyje

Kiedy teraz poseł Zażuliński trzymał w ręce tę samą (miała wygrawerowaną dedykację) bransoletkę, nie było mu do śmiechu. Po pierwsze, Zosia, jak wiedział, zginęła w katastrofie w Gibraltarze, a po drugie, doskonale pamiętał, że gdy ją żegnał 3 lipca na lotnisku kairskim, miała tę "niezdejmowalną" bransoletkę na ręce. Jak więc, na Boga, bransoletka mogła sama wrócić do Kairu i kto i dlaczego ukrył ją pod hotelowym dywanem? Zażuliński przekazał bransoletkę wraz z całą tą niezwykłą historią udającemu się do Londynu Tadeuszowi Romerowi, nowo mianowanemu polskiemu ministrowi do spraw Wschodu. Obaj próbowali rozwikłać jej zagadkę, ale żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło im do głowy. Być może rozważali także i tę ewentualność, że Zosia żyje i że to ona umieściła bransoletkę pod dywanem jako znak istnienia i rozpaczliwe wołanie o ratunek. Ale jak i po co miałaby się znaleźć w Kairze? Jedynym samolotem, który w tych dniach przyleciał do Kairu z Gibraltaru, był samolot udającego się z Londynu do Moskwy ambasadora Iwana Majskiego, ale ten, jeśli wierzyć dokumentom, opuścił Gibraltar 4 lipca w południe, kilka godzin przed wypadkiem samolotu Sikorskiego. Zosia z tajemniczą bransoletką na ręce została sfotografowana w ogrodach pałacyku gubernatora. Co więcej, jak podają źródła, ambasador Majski nie wiedział, że na Gibraltarze przebywa gen. Sikorski i jego córka.

Majski odlatuje

W 1946 r. na łamach "Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza" została opublikowana relacja Renalta Capesa, oficera z wieży kontroli lotów w Gibraltarze, która pozwala zakwestionować fakty zapisane w dokumentach: "Teraz na morze wyszły łodzie i zaczęły krążyć wokół miejsca, w którym zniknął samolot. Stopniowo do wieży kontrolnej zaczęły napływać wieści. Wyciągnięto z morza pilota żywego, ale silnie poranionego... wkrótce jednak przyszła tragiczna wiadomość, że wielkiego generała znaleziono pływającego po powierzchni, martwego... Kilka minut potem przyszła wiadomość, że start następnej maszyny jest odwołany. Okazało się, że następną "bardzo ważną osobistością" miał być ambasador Majski"(!). Teoretycznie więc Zosia Leśniowska, jeśli przeżyła, mogła się znaleźć na pokładzie samolotu Majskiego, a tym samym dwa dni później w Kairze, by tu, w drodze do Moskwy, pozostawić ostatni, dramatyczny znak życia. Na podstawie podobnych poszlak żaden historyk nie zbuduje jednak nawet cienia hipotezy o współudziale Moskwy w tragedii gibraltarskiej. I jeśli nawet historia ta zawiera elementy prawdy czy prawdopodobieństwa, to musi pozostać tragiczną fantazją.

Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.