Semper fidelis
Tak oto, tysiącami podobnych ulotek, plakatów, apeli prasowych, zaczynała się w listopadzie 1918 r. jedna z najpiękniejszych legend najnowszej polskiej historii - legenda Orląt Lwowskich. Dzisiaj nie ulega kwestii, że prawdziwe w tej legendzie są jedynie śmierć i cmentarz Orląt Lwowskich we Lwowie. Lecz wówczas, w przededniu polskiej niepodległości, wieści o bohaterskiej obronie przed "hordami ukraińskich barbarzyńców" budziły powszechną grozę i spotykały się z powszechną reakcją. Pojedynczo i grupkami do Lwowa przedostawali się oficerowie; było ich około 150. Histeryczni generałowie grozili dymisją i domagali się, by choćby jako prości żołnierze zostali skierowani do "zawsze wiernego miasta". Płk. Władysław Sikorski, który opuścił Lwów w przeddzień ukraińskiego zamachu, teraz objeżdżał polskie wsie i miasteczka, opowiadając, jako prawie naoczny świadek, jak to we Lwowie mordują, palą i wieszają.
Bez przemocy
Tymczasem w polskim Lwowie powstawała niepodległa Ukraina. 1 listopada 1918 r. ukonstytuowana już wcześniej (18 października) Ukraińska Rada Narodowa przejęła władzę nad ukraińskimi terytoriami dawnej monarchii austro-węgierskiej. We Lwowie, nad ranem, o godzinie 3.30 Ukraińcy zajęli koszary wojskowe, gmachy publiczne, banki. Na ulicach pojawiły się flagi narodowe, ukraińskie patrole wojskowe i obwieszczenia zawiadamiające, że z woli narodu ukraińskiego na obszarze uznanym jako "terytorium ukraińskie" powstaje państwo ukraińskie. Poza tym nie działo się nic. Nikt nie został aresztowany, nikt nie był represjonowany. Życie toczyło się spokojnie. Obwieszczenia gwarantowały polskiej mniejszości narodowej wszelkie prawa obywatelskie.
Niezorganizowany opór
Polska reakcja okaże się spóźniona o wiele godzin. Dwie trzecie miasta znajdowało się już w rękach ukraińskich, kiedy Polacy zdołali wreszcie uzgodnić wspólne dowództwo i wspólne plany działania. Polski opór miał jednak charakter w najwyższym stopniu niezorganizowany. W różnych częściach Lwowa gromadziły się grupy młodzieży manifestującej chęć walki. Lecz wobec braku dowództwa i przy zaledwie 64 przestarzałych karabinach, którymi 1 listopada dysponowali powstańcy, trudno było nawet marzyć o zorganizowaniu natychmiastowej obrony. W rzeczywistości cała trwająca 22 dni polska walka sprowadzała się do pełnego determinacji, nieco partyzanckiego oporu dzieci i młodzieży. Jak obliczono, z 4 tys. obrońców Lwowa 2 tys. nie przekroczyło 25. roku życia, a ponad tysiąc liczyło mniej niż 17 lat. Legenda nazwie ich orlętami. Prześmiewczy, lwowski wierszyk oddaje prawdziwy obraz tamtych zdarzeń: "Kawiarnie są pełne/ w bilard grają chłopy/ a przeciw Rusinom/ próżne są okopy. Wiedzą o tym wszyscy/ wszyscy w całym świecie/ że Lwowa broniły/ kobiety i dzieci".
Dziwaczna walka
To w ogóle była dziwna wojna o Lwów. Po latach Piłsudski napisze: "Walka, która odbywała się pod Lwowem, odznaczała się charakterem niezwykle dziwacznym pod względem pracy wojskowej. Nieraz w Belwederze zachodziłem w głowę, jak właściwie takie dziwactwa mogły się w ogóle utrzymać...". Nie napisał, co konkretnie miał na myśli, ale być może chodziło mu o te wszystkie skrzętnie ukrywane przez lata zdarzenia, które nie znalazły swego miejsca w legendzie Orląt Lwowskich. Czyż mogły bowiem być głośno przytaczane świadectwa ukraińsko-polskiej przyjaźni demonstrowanej podczas toczącej się walki? Czy można było pisać o Ukraińcach zwalniających wziętych do niewoli Polaków, jeśli tylko dali słowo honoru, że do walki nie wrócą? Czy można było opowiadać o polskich oficerach, którzy choć po żołniersku bronili polskiego Lwowa, to jednocześnie przyznawali Ukraińcom prawa do niepodległości, w tym także do Lwowa. A już zupełnie niepojęte wydają się w historii wojen wspólne biesiady, śpiewanie i dyskusje nad toczącą się walką. Tak jakby to był niechciany konflikt dwóch marzących o niepodległości narodów nawzajem się szanujących, ironią historii rzuconych w wir wojny.
Odniesiony dowódca
Któregoś dnia walki, przerywanej ciągłym zawieszeniem broni, jeden z ukraińskich obrońców Lwowa ppor. Lewski - jak zapisał w swych wspomnieniach polski obrońca Lwowa ppor. Szwarzenberg-Czerny - goszcząc u Polaków, upił się tak, że przespał cały dzień zawieszenia broni i całą noc. Ocknął się rano, gdy już trwała strzelanina. Był jednak tak "osłabiony", że nie mógł się utrzymać na nogach. Nie było innego wyjścia. Polacy gdzieś zdobyli nosze i zanieśli "wroga" na jego pozycje, krzycząc do Ukraińców, by wstrzymali ostrzał, bo odnoszą im dowódcę. Zresztą ostrzał przerywano, gdy ktoś nie biorący udziału w działaniach wojennych przechodził przez ulicę, bo choć trudno w to uwierzyć, dwustutysięczny Lwów w dniach tej obrony żył normalnym życiem. Nikt nie umierał z głodu, nikt nikogo nie wieszał, a odgłosy polskiej histerii organizującej odsiecz dla "ginącego miasta" do Lwowa nie docierały.
Dlaczego odeszli?
Odsiecz dowodzona przez ppłk. Michała Tokarzewskiego dotarła do Lwowa 20 listopada podczas kolejnego zawieszenia broni. Po całodziennym szturmie siły ukraińskie 22 listopada o 12 w nocy opuściły miasto. "Zagrożony naszym wczorajszym ruchem oskrzydlającym od południa i wschodu nieprzyjaciel w nieładzie i popłochu wycofał się w kierunku północno-wschodnim. Opanowaliśmy dziś nad ranem całe miasto. Liczba jeńców i zdobyczy wojennej duża, dotąd nie obliczona..." - głosił rozkaz zwycięstwa z 23 listopada. Wbrew jednak temu, co niosły fałszywe legendy, nikt z Ukraińców nie pierzchał w popłochu. Wychodzili w ordynku zwartymi oddziałami, z bronią. Zostawili jedynie 25 zbyt ciężkich karabinów maszynowych. Nie było żadnych jeńców i żadnej zdobyczy. Nikt do dzisiaj nie potrafi pojąć, dlaczego, nadal mając przewagę, wycofali się z miasta. Być może mieli już dość bratobójczej walki, a być może wierzyli w bliskie, sprawiedliwe wyroki historii, w myśl których choćby najbardziej "polski Lwów" był tylko polską enklawą na ich terytorium, w wielomilionowym ukraińskim spragnionym wolnoci żywiole. Zresztą już kilka dni później podejmą artyleryjski ostrzał Lwowa nawet nie umocnionego przez polskich zwycięzców.
Wstydliwa karta
Jedną z ostatnich ofiar obrony Lwowa w 1918 r. był poległy 21 listopada na Cmentarzu Łyczakowskim 14-letni uczeń Jurek Bitschan. Do dzisiaj pozostaje symbolem Orląt Lwowskich. Co rzadziej już się przypomina, podczas całej trzytygodniowej obrony Lwowa zginęło zaledwie 210 osób, a 762 zostały ranne. Lecz, co warto tu dodać, w ulotnej polskiej pamięci całkowicie zatarło się wspomnienie wydarzeń, które chociaż z obroną Lwowa nie mają nic wspólnego, jednak należą do tej samej historii. Oto przez dwa dni po zwycięstwie we Lwowie odbywa się pogrom ludności żydowskiej. Po latach historyk gorzko zapisze, iż w ciągu tych dwóch dni zginęło we Lwowie więcej ludzi, niż łącznie zginęło Polaków i Ukraińców podczas trzech tygodni walk. To zupełnie zapomniane ofiary polskich niepodległych bojów, za które nikt się nie modli i o których tablice pamięci nikt się nie kłóci.
Tu leży żołnierz polski
Napis na polskiej tablicy na cmentarzu Orląt Lwowskich, wynegocjowany po piętnastu latach trudnych rozmów ze stroną ukraińską przez ministra Andrzeja Przewoźnika, ostatecznie głosić będzie: "Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę". Zabraknie w nim słowa "bohaterski". Lecz w istocie, spór toczył się ze stroną ukraińską nie o słowa, lecz o prawdę i pamięć. A koniec tego sporu, jak się zdaje, jest jeszcze daleki.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.