A jednak 60 lat po wojnie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jack Straw w zwycięskim Londynie 4 lipca 2005 r. zdecydował się, ważąc po angielsku słowa, stwierdzić publicznie, że: "Bez udziału polskiego wywiadu przez całą wojnę zwycięstwo pokoju i demokracji na naszym kontynencie byłoby znacznie mniej pewne". Nie miał przy tym wcale na myśli głośnej sprawy Enigmy, niemieckiej maszyny szyfrującej, której tajemnica działania została złamana przez polskich kryptologów, ani polskich sukcesów w zdobyciu zagrażających Wielkiej Brytanii niemieckich pocisków rakietowych V-1 i V-2. Jego słowa były komentarzem do opracowywanego przez polskich i brytyjskich historyków raportu "O współpracy wywiadów Polski i Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej", a więc raportu z frontu trwającej sześć lat walki, której dokumenty dotychczas bezwzględnie ukrywano.
Odkupić skóry
Najpewniej w ciągu dwóch miesięcy dzielących nas od wrześniowej daty publikacji raportu dziesiątki badaczy i specjalistów od spraw wywiadu w Polsce i w Wielkiej Brytanii podejmą spekulacje, jakie to fakty i jakie dokumenty mógł mieć na myśli Jack Straw. Jakie fakty i jakie zdarzenia tak brzemienne w skutki, że aż warunkujące ostateczne zwycięstwo? Bo też wielkich faktów i zwycięstw w historii polskiego wywiadu w latach ostatniej wojny nie brakuje. Zaczynając od mało znanej sprawy wykupu (za brytyjskie pieniądze) przez polskich agentów ogromnej liczby skór w nie objętych wojną stolicach europejskich - Budapeszcie, Bukareszcie, Sofii czy Belgradzie. Skóry należały do grupy surowców wojennych. By nie dostały się w ręce niemieckie, Polacy skupowali je na wszystkich możliwych rynkach, a następnie topili w Dunaju. Zdawałoby się - błaha sprawa, a ileż napsuła niemieckiej krwi.
Wielką akcję przeprowadzono na terenach Litwy, skąd w roku 1940 i 1941 polscy żołnierze wywiadu zdołali wywieźć przez Rosję dziesiątki tysięcy Żydów. Uratowanie około 10 tys. Żydów z całej Europy przez wydanie im japońskich wiz tranzytowych przypisuje się japońskiemu konsulowi w Kownie Sugiharze. W istocie Sugihara został zjednany dla tej sprawy przez polski wywiad, który, posługując się sfałszowanymi stemplami, jeszcze przez pół roku po odwołaniu przez Tokio Sugihary z placówki w Kownie wysłał do Szanghaju i Władywostoku prawie 50 tys. Żydów. Stamtąd byli oni kierowani przez polskich rezydentów do Australii, Kanady czy USA. Świat jakoś o tym nie pamięta.
Podobną akcję ratowania ludności żydowskiej podjęto z Budapesztu, wywożąc z okupowanej Polski setki Żydów. Jak świadczą relacje i dokumenty, drogi ewakuacji były przygotowane tak znakomicie (czytaj: tak sowicie opłacone), że jednego z wielkich rabinów przewożono w mundurze węgierskiego oficera, nawet nie goląc mu charakterystycznych pejsów. Zarówno niemiecka, jak i słowacka czy węgierska straż graniczna wolały niczego nie dostrzegać. Na czele całej ogromnej akcji stał płk dypl. Marian Steifer z przedwojennego Oddziału II.
Oczy i uszy aliantów
W pierwszych latach wojny cały kraj wstąpił do wywiadu. Dziesiątki powstających po klęsce wrześniowej organizacji konspiracyjnych początkowo z powodu braku broni miało charakter wyłącznie wywiadowczy. Wszyscy jak Polska długa i szeroka śledzili Niemców. Odnotowywano najmniejsze ruchy wojsk. Skrzętnie zapisywano obsady personalne na wsiach i w miasteczkach. Działał wywiad komunikacyjny. Zbiorcze meldunki o niebywałym poziomie szczegółowości trafiały do Paryża, a od lata 1940 r. - do Londynu. Waga tych ustaleń staje się oczywista, gdy BBC w audycjach zacznie z imienia i nazwiska wymieniać Niemców, którzy popełniali zbrodnie wojenne.
W 1941 r. polski wywiad precyzyjnie ustalił niemieckie plany ataku na Rosję. Podał daty i dokładne kierunki uderzenia wielkich jednostek niemieckich. Jak obliczają specjaliści, Stalin via Londyn otrzymał ostrzeżenia z ponad 30 źródeł, w większości polskich.
To polski wywiad organizacji Muszkieterowie przez własnych agentów w Berlinie określił charakter obozu zagłady w Treblince. Do Londynu trafiły szczegółowe plany. Dotarła tam dokumentacja fotograficzna niemieckiej okupacji, dokumenty zbrodni, które niebawem zaczęła publikować prasa na świecie. Pomysłowość polskich oficerów wywiadu nie miała granic. Przez system skrytek w niemieckich pociągach Polacy bez ryzyka przewozili tajną pocztę po całej Europie. Polski wywiad zdobywał plany niemieckich łodzi podwodnych i uzyskał precyzyjne plany portu w Hamburgu z dokładnym rozlokowaniem niemieckich okrętów. W wielkim bombardowaniu Hamburga Polacy mieli swój nikomu nie znany udział.
W latach 1942 i 1943 sieć placówek łączności pokrywała całą Europę, północną Afrykę i Bliski Wschód. Polscy agenci znajdowali się w Berlinie, Szwajcarii i Rzymie. Byli wszędzie. W Rzeszy pracownikami polskiego wywiadu stawali się robotnicy przymusowi, ustalający dane na temat translokacji bombardowanego niemieckiego przemysłu. Wywiad miał agendy w oficerskich obozach jenieckich, a nawet obozach koncentracyjnych. Fenomen polskiego państwa podziemnego realizował się w ogromnej części w działaniach właśnie wywiadowczych. Pracownicy wywiadu byli tak perfekcyjni, że w tzw. wywiadzie głębokim Muszkieterów, obejmującym całą Europę, w latach wojny nie było najmniejszych ofiar. Nikt nie został zdekonspirowany i nie wpadł w niemieckie ręce. Świadectwem profesjonalizmu jest historia Klementyny Mańkowskiej, polskiej agentki, która zdołała przeniknąć do sztabu admirała Canarisa w Abwehrze i która jako "niemiecka agentka" w maju 1942 r. znalazła się w Londynie. Tak jak wszystkich poddano ją przesłuchaniu w tzw. Patriotic School. Przez sześć tygodni badano ją i maltretowano. Gdy wreszcie z kontynentu dotarła do Anglii informacja, kim jest Mańkowska, brytyjscy oficerowie nie potrafili zrozumieć, dlaczego już pierwszego dnia nie ujawniła im, kim jest i nie podała haseł identyfikacyjnych. - To oczywiste - odpowiedziała. Różnica między nami polega na tym, że połowa waszych ludzi wpada w niemieckie ręce, popełniając błąd naiwności. Ja nawet w Londynie w każdym z was widziałam niemieckiego agenta, tak długo, jak długo nie usłyszałam umówionego hasła....
Agenci polsko-angielscy
Największe i najmniej znane sukcesy polskie służby specjalne odniosły jednak we Francji, Hiszpanii i Portugalii. Tam toczyła się wojna wywiadów. We Francji przez lata wojny pozostawała polska armia, licząca kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy ludzi. Byli to ci żołnierze i oficerowie, którzy nie trafili w czerwcu 1940 r. do niemieckiej niewoli, a którzy wraz z gen. Sikorskim nie zdołali się ewakuować do Wielkiej Brytanii. Zakonspirowani, podlegali polskiemu dowództwu i wykonywali rozkazy gen. Juliusza Kleeberga, którego kwatera główna mieściła się w Grenoble. Wraz z polskimi ekspozyturami wywiadowczymi we francuskiej północnej Afryce tworzyli ogromną, nie znaną ani Niemcom, ani Francuzom z Vichy sieć placówek wojskowych, zdolnych do akcji sabotażowych. Obejmowali pracą wywiadowczą całe terytorium Francji. Choć nawet dla wielu historyków jest to sprawa nie znana, polscy skoczkowie, słynni cichociemni, byli zrzucani też na terytorium francuskie. W sierpniu 1944 r. polskie regularne oddziały pojawiają się nagle, ku zdziwieniu wszystkich, by wziąć udział w wyzwalaniu Francji, której nigdy nie opuściły.
Formalnie polski wywiad i polskie akcje specjalne realizowane były przez Oddział II Sztabu Naczelnego Wodza i Oddział VI zwany oddziałem specjalnym lub oddziałem do spraw kraju. W praktyce najwybitniejsi polscy oficerowie szybko znaleźli miejsce w wywiadowczych strukturach brytyjskich MI 5, MI 6 czy SOE. Co najważniejsze, zachowali podwójną podległość, funkcjonując równolegle w polskich i brytyjskich strukturach wojskowych. Nierzadko dochodziło do sytuacji paradoksalnych, gdy ppor. Edward Szarkiewicz z Oddziału II w strukturach brytyjskich nosił stopień brygadiera (generała). Słynny po wojnie z działalności w Radiu Wolna Europa (rozmowy z płk. Światłą) por. Zbigniew Błażyński w Nicei i Lizbonie działał jako major Peter Reynold. Por. Ludwik Łubieński w strukturach MI 5 jest kapitanem, a dyplomata Antoni Chudzyński, który nie ma polskiego stopnia wojskowego, w brytyjskim kontrwywiadzie okazuje się pułkownikiem. Nikt nie wie, jakie zadania realizuje. Dokumenty służb, którym podlegają agenci najgłębiej zakonspirowani, zaczynają się od słów: "spalić natychmiast po przeczytaniu", oznacza, że nigdy nie dotrzemy do żadnych ich dokumentów.
Najzabawniejsze w tej historii jest to, że centrala polskich służb specjalnych znajdowała się nie pod rozkazami płk. Stanisława Gany z Oddziału II czy płk. Michała Protasewicza z Oddziału VI, lecz została zakonspirowana w Oddziale I Sztabu Naczelnego Wodza jako wydział do spraw ewakuacji, podlegający Klemensowi. Rozkazy Klemensa, nie wiedząc nawet, kto ukrywa się pod tym kryptonimem, wykonywali bez szemrania oficerowie wszystkich polskich służb specjalnych.
Dzisiaj, 60 lat po wojnie, nikt nie wie, jakie dokumenty zdecydowała się ujawnić polsko-brytyjska komisja historyczna i jakie fakty miał na myśli Jack Straw, mówiąc, że bez nich zwycięstwo byłoby mniej pewne. Stare angielskie przysłowie przypomina, że nie należy budzić śpiącego psa. Ci, którzy kiedykolwiek próbowali zgłębić tajemnice brytyjskiego wywiadu, są pewni, że zarówno po tym, jak i po każdym innym brytyjskim raporcie nie należy się niczego spodziewać. Pies nadal będzie spał spokojnie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.