Organizował napady na pociągi i zamachy na ludzi cara. Słynny bojowiec PPS został skazany na śmierć
Przystojny, małomówny. Jeśli musiał się odezwać, jego zdania były krótkie jak trzask ładowanego pistoletu. Już po jego śmierci wdowa Maria w liście do historyka Władysława Pobóg-Malinowskiego zwierzyła się, że po raz pierwszy zobaczyła Mireckiego w roku 1906 na zebraniu bojowców. Była szeregowym członkiem PPS. „Uderzyła mnie od razu powaga i pogoda w jego spojrzeniu. Miał wielki wpływ na ludzi. Ale nie spieszył się z podejściem do nich. Paroma słowami potrafił zburzyć całe rozumowanie, które wydało mu się niesłuszne, nielogiczne i wyprowadzić zgnębioną duszę na zupełnie inne tory”.
W jego słowniku nie istniał czasownik: boję się. Mawiał, że to nie przystoi bojowcowi. Może się najwyżej obawiać.
W stosunku do dziewczyny, którą wybrał na żonę, potrafił być sentymentalny. Z więzienia wysłał Marii szarotkę urwaną kilka miesięcy wcześniej w Zakopanem. Dołączona była do niej karteczka z dopiskiem: „Od katorżnika”... Kiedy wyszedł na wolność i przysięgli sobie dozgonną miłość, uznał, że niepotrzebny jest im ślub kościelny. Zamiast tego podarował Marii ukochaną książkę „Monsalwat” Górskiego. Na pierwszej stronie była dedykacja: „Mojej najukochańszej żonie” J. M. A pod okładką zasuszony bukiecik bratków... Potem z każdej akcji bojowej przywoził jej na pamiątkę kilka kwiatów, lub grudkę ziemi.
Józef Mirecki ps. Montwiłł. „Na spacerach lubił patrzeć w niebo”
„Kiedy już uważaliśmy siebie za małżeństwo, wspomina Maria Montwiłł-Mirecka – mąż zapytał, czy znam jego nazwisko – dotąd nazywałam go Bronisławem, taki nosił pseudonim. Miałam tę młodzieńczą ambicję, aby nie wypaść na wścibską. W partyjnych stosunkach obwiązywała zasada – nie obciążać pamięci niekoniecznymi wiadomościami. Józek był z tego rad”.