Joseph Goebbels wrócił do swojego pokoju, usiadł przy biurku i z satysfakcją zanotował w swoim dzienniku:
„Mój wykład spotyka się z najlepszym odbiorem. Odniosłem wielkie zwycięstwo!”.
Choć miał tego dnia już 37 lat, nie był doświadczonym politykiem. III Rzesza dopiero raczkowała i nazistowscy przywódcy wciąż byli jeszcze raczej wiecowymi krzykaczami niż wytrawnymi dyplomatami – kontakt z zawodowcami na scenie politycznej był więc dla Goebbelsa sporym wyzwaniem. Także w Warszawie, którą właśnie odwiedził, starając się podtrzymać przyjacielskie stosunki między obu państwami.
Ciepłe przyjęcie, jakie mu zgotowano, uściski dłoni wymieniane z ministrami i premierami, postrzegał więc nie tylko jako sukces dyplomatyczny, ale również osobisty.
Berezę Kartuską zainspirował Goebbels?
I w kwestii zwycięstwa, jakie odniósł nad Wisłą, wcale nie przesadzał. Jego wizyta miała w zasadzie charakter czysto kurtuazyjny. Minister złożył kwiaty pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza, w Krakowie zwiedził Wawel i Kościół Mariacki, w Warszawie bardziej zainteresowała go dzielnica żydowska, którą ocenił jako „cuchnącą, lepiącą się od brudu”. Spotkał się też z Józefem Piłsudskim, którego opisał z kolei jako „jowialnego i ujmującego”, choć zaraz dodawał: „moim zdaniem despota” – była to jednak zupełnie nieistotna z dyplomatycznego punktu widzenia pogawędka.
Tak naprawdę, cała ta dwudniowa – trwająca od 13 do 15 czerwca – wizyta miała tylko jeden istotny punkt. Pierwszego dnia po przyjeździe, w Sali Resursy Warszawskiej przy Krakowskim Przedmieściu, minister wygłosił mianowicie wykład na temat: „Narodowosocjalistyczne Niemcy jako element europejskiego ładu”.
„Na mównicy minister Goebbels, niski, chudy, pokraczny. Mówił płynnie, wyraźnie, obrazowo, inteligentnie” – oceniał wówczas pułkownik Bohdan Hulewicz.
Sala dosłownie pękała w szwach od śmietanki polskiej polityki i akredytowanych dyplomatów.