Tortury, fekalia i nieludzka praca. Codzienność obozu w Berezie Kartuskiej

Tortury, fekalia i nieludzka praca. Codzienność obozu w Berezie Kartuskiej

Dodano: 
Budynek obozu w Berezie Kartuskiej w 2010 roku
Budynek obozu w Berezie Kartuskiej w 2010 roku Źródło:Wikimedia Commons / CC BY 3.0 / Alex Čaičics
Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej posłużyło obozowi rządzącej w II RP sanacji do izolowania oraz psychicznego i fizycznego dręczenia oponentów politycznych bez procesu czy sądowego wyroku. Codziennością obozu była nieludzko ciężka praca, ciągłe bicie pałkami i ograniczenie możliwości załatwiania podstawowych potrzeb fizjologicznych.

O utworzeniu obozu w Berezie Kartuskiej przeczytasz w pierwszej części artykułu.


Zeznając już po wojnie, Kostek-Biernacki oznajmił przesłuchującym go funkcjonariuszom bezpieki, że jego zdaniem, regulamin Berezy był zwyczajnym regulaminem obozu pracy. I istotnie, w Berezie zasadniczo musieli pracować, przy dość zwyczajnych czynnościach. Szczęściarze trafiali do kuchni, warsztatu szewskiego lub kuźni. Inni pracowali w betoniarni lub przy wykładaniu drogi sześciokątnymi, betonowymi płytami, istniały też prace ogrodowe.

Kłopot w tym, że i w tym przypadku prace te nabierały w Berezie zupełnie nowego wymiaru. Praca w betoniarni polegała więc m.in. na przenoszeniu kilkudziesięciu kilogramów gruzu z miejsca na miejsce – rzecz jasna przez kilka godzin biegiem i pod gradem policyjnych pałek.

Kwadryga do walcowania

„Praca przy noszach była najcięższa. Wielkie, zrobione specjalnie z twardego, ciężkiego drzewa, były dla nas postrachem. Kładliśmy na nie kamienie, cegły, ziemię i dźwigaliśmy. W normalnych warunkach używa się do tego taczek. – Więcej nabierać, nie bawić się. Dwóch z nas chwyta za nosze. Są tak ciężkie, że urywają ręce. Robimy kilka kroków, chwiejemy się i nie możemy ruszyć dalej. – Markietanci – krzyczy policjant, bijąc nas. Natężając resztki sił, docieramy do miejsca, gdzie się wyrzuca gruz. Ledwie wyładowaliśmy, już musimy biegiem wracać, znowu nakładać i znowu nosić” – opowiadał Samuel Podhajecki, ale chyba się mylił.

Istniały w obozie prace cięższe. Te zwłaszcza, przy których więźniowie wykorzystywani byli jako siła pociągowa. Jak choćby przy wozie załadowanym kostką brukową. Jak wspominał Paweł Lubicz:

„Przez pewien czas Włodarski brał udział w wywożeniu kostki brukowej z betoniarni. Do wozu zaprzęgano więźniów, na który kładziono trzydzieści pięć kostek brukowych po trzydzieści pięć kilo każda i czterech więźniów musiało ciągnąć wóz aż do budowanej w tym czasie przez obóz szosy, na trasie dwóch kilometrów. Włodarski był jednym z tych, którzy wyżej opisaną pracę kazał wykonywać biegiem i stosował przy tym bicie więźniów gumową pałką”.

Mowa tu o policjancie Michale Włodarskim, obok Władysława Nadolskiego uznawanego dość powszechnie za jednego z największych katów Berezy. W tym przypadku warto też zwrócić uwagę, że przeliczając ciężar ciągniętego ładunku, na jednego więźnia przypadało około trzystu kilo, nie licząc ciężaru samego wozu. Ale to i tak stosunkowo łagodna praca, w porównaniu z ulubioną rozrywką Nadolskiego, a mianowicie walcem...