Filmowa opowieść ołowianego dziecka

Filmowa opowieść ołowianego dziecka

Dodano: 
Michał Jędryka, autor książki „Ołowiane dzieci”
Michał Jędryka, autor książki „Ołowiane dzieci”Źródło:Krytyka Polityczna
Ta opowieść ma potencjał. Jej siłą jest bohaterka, polska Erin Brockovich ‒ Królowa albo po śląsku Królka. Udzieliła pomocy 5 tys. dzieci ‒ mówi Michał Jędryka, autor książki „Ołowiane dzieci”, wydanej przez Krytykę Polityczną.

Proszę, powiedzieć, będzie film?

Pod koniec 2020 roku komisja PISF oceniła bardzo wysoko projekt „Królowa”. To nic innego jak koncept scenariusza filmu na podstawie książki. Komisja dostrzegła ogromny potencjał tej historii. Będzie.

Jak można wywnioskować po tytule projektu, tym razem będzie to opowieść o dr Jolancie Wadowskiej-Król, najważniejszej bohaterce książki?

Rzeczywiście, jeżeli książka była opowieścią o pacjentach dr Wadowskiej- Król, tytułowych ołowianych dzieciach, które zachorowały na ołowicę pod koniec lat 70., to scenariusz będzie opowieścią o lekarce, pediatrze z rejonowej przychodni w robotniczej dzielnicy Katowic, która podjęła się uratowania tych dzieci i odniosła niebywały sukces, mając przeciwko sobie cały aparat władzy tamtej epoki. Ponieważ byłem wtedy, w podstawówce, pacjentem dr Król, można powiedzieć, że tym razem ołowiane dziecko opowiada o Królowej. Królowa albo po śląsku Królka ‒ tak nazywano dr Jolantę Wadowską-Król w jej rejonie.

Michał Jędryka, „Ołowiane dzieci. Zapomniana epidemia”, Wyd. Krytyka Polityczna 2020

Dlaczego mówi pan o ratowaniu, a nie po prostu o leczeniu, terapii?

Terapia dotyczy pojedynczych chorób, ratuje się przed epidemią. Na ołowicę, która pojawia się jako choroba zawodowa u pracowników w przemyśle, w dzielnicach przylegających do Huty Metali Nieżelaznych „Szopienice” zaczęły masowo chorować dzieci. Zaatakowała najsłabszych. Proszę sobie wyobrazić, że w środku gierkowskiej propagandy sukcesu, kiedy głoszono, że jesteśmy w pierwszej dziesiątce najbardziej uprzemysłowionych krajów świata, ktoś oznajmia, że sztandarowy zakład hutniczy na Górnym Śląsku spowodował epidemię wśród dzieci! Problem zdrowotny stałby się natychmiast sprawą polityczną, a jego sygnalistki znalazłyby się pod kluczem.

Tak jak Czarnobyl dwadzieścia lat później?

Do pewnego stopnia. Czarnobyl za sprawą odczytów radioaktywności stał się prawie od razu kwestią międzynarodową. Na Górnym Śląsku, w Szopienicach, w Dąbrówce Małej w wyniku ołowicy, paskudnej choroby, dzieci odchodziły po cichu. Tuszowano sprawę. Już w 1913 roku Niemcy założyli w Szopienicach „Hilfkę” ‒ szkołę specjalną, do której kierowano dzieci opóźnione w rozwoju, z porażeniami układu nerwowego. Nie wynikało to z jakiejś szczególnej filantropii u kapitalistów, tylko z faktu, że nawet wtedy tych dzieci było tak wiele. To nie zmieniło się także w czasach mojego dzieciństwa.

Na czym polegała akcja ratowania dzieci przez dr Król?

Nie chcę zdradzać przyszłego scenariusza… ale trzeba było najpierw je zdiagnozować, by oszacować skalę zagrożenia. W przychodni pojawiały się kolejne przypadki tajemniczej anemii wśród dzieci, niedowładu kończyn, apatii, wad rozwojowych. Małych pacjentów wysyłano do szpitala, a po powrocie do domu objawy wracały. Dopiero ówczesna konsultantka wojewódzka, prof. Bożena Hager-Małecka przywiozła z kongresu pediatrów w Szwajcarii opis przypadku, epikryzę chłopaka zatrutego ołowiem. To, co było indywidualnym przypadkiem, analizowanym przez zagranicznych pediatrów, w naszej dzielnicy miało charakter masowego zatrucia. Przemilczanej epidemii.

Czyli diagnozę zawdzięczamy przypadkowi?

Raczej umiejętnemu łączeniu faktów. Potem trzeba było dzieci spod huty zbadać, pobrać próbki krwi, moczu. Już wkrótce lekarka miała pewność, że nie wystarczą badania przesiewowe. Zatruta była większość dzieci. Trzeba było podjąć natychmiast leczenie i usunąć je ze skażonej strefy.

Jak to było możliwe?

Po pierwsze, trzymano akcję w tajemnicy. Nie można było ujawnić epidemii, a nawet nazwy choroby: ołowicy, bo wiadome służby od razu zarzuciłyby lekarce, że to działanie na szkodę państwa, podburzanie klasy robotniczej w trakcie obchodów jubileuszowego roku XXX- lecia PRL. Po drugie, pojawił się sprzymierzeniec: wojewoda Jerzy Ziętek.

Przyłączył się do akcji?

Pomógł w wysłaniu chorych dzieci do prewentoriów w Rabce i w Istebnej, na Kubalonce, których skądinąd stary Jorg, jak go zwano na Śląsku, był współtwórcą. Na oddziałach pulmonologicznych wydzielono oddział dla „ołowików”. Dzięki temu dzieci dłuższy czas przebywały poza zatrutą strefą. Płaciły za to rozłąką z rodziną, to inna sprawa. Wysoką cenę. W czasie ich pobytu na kuracji plan zakładał zburzenie starych domów pod hutą, stworzenie tam pasa ochronnego i przesiedlenie rodzin do nowych mieszkań. Tymczasem kwestia mieszkaniowa była bolączką ówczesnych decydentów i tamtego systemu. Już Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie” pisał: „Ludzie jak ludzie… W zasadzie są, jacy byli, tylko problem mieszkaniowy ma na nich zgubny wpływ”. Nawet wojewoda nie miał takiej władzy. Na dodatek musiałby wejść w otwarty konflikt ze Zdzisławem Grudniem, ówczesnym sekretarzem KW PZPR w Katowicach, ze względu na swój niepohamowany pęd do władzy zwanym Cysorzem.

Grudzień był przeciwny ratowaniu dzieci?

Był fanatycznym aparatczykiem, a przez to wrogiem wojewody. Aby dzieci nie wróciły do zatrutej strefy, trzeba było pójść wyżej.

To już chyba na samą górę? Do Gierka?

Stawka była wysoka. Proszę zwrócić uwagę, że cała akcja trwała niespełna rok. Na tyle krótko, że bezpieka nie zdążyła się w tym połapać.

Udało się?

Mam zdradzić zakończenie? (Śmiech). Poczekajmy, aż będzie gotowy scenariusz.

Kiedy będzie gotowy?

W połowie tego roku. Pracuje nad nim więcej osób. Dopiero kiedy zakończymy prace zespołowe, scenariusz będzie gotowy. A wracając do historii Królowej, mówi się, że udzieliła pomocy 5 tys. dzieci.

To bardzo duża liczba! Aż tylu?

Dlatego jesteśmy przekonani, że ta opowieść ma potencjał. Jej siłą jest bohaterka, polska Erin Brockovich.

Kto zajmie się produkcją filmu?

Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Nad projektem pracują panowie Muzyczukowie. Senior i junior. Maciej jest doświadczonym producentem filmowym i telewizyjnym. Michał w fabule niecierpliwie czeka na swój debiut reżyserski. Dzięki temu zwyczajowe kłótnie pomiędzy reżyserem a producentem może zostaną w rodzinie (śmiech). Ja mam zamiar w tym tercecie stać na straży wierności Doktorce i ołowianym dzieciom. A także, a może przede wszystkim, na straży dobrej opowieści.

Ma pan już swoją kandydaturę aktorki, która zagra tytułową bohaterkę?

Mamy trzy typy. Każdy inny. Ma być energiczną, silną kobietą, czasem apodyktyczną, czasem pragmatyczną. Ślązaczką. W wieku około 35 lat. Nie… Jeszcze na to za wcześnie. Zobaczymy, jaka postać ujawni się po zakończeniu scenariusza. Oprócz Królowej jest tu jeszcze wiele innych pełnokrwistych ról. Mam nadzieję na znakomite aktorstwo.

Czyli zapraszamy do kin?

Oby już wtedy wszystkie były otwarte, wyświetlały dobre filmy i można się było przytulać w kinowej sali do zaproszonej na seans partnerki. Wspólnie przeżywać emocje. Oby! Na razie ogłaszamy uroczyście: projekt Królowa został otwarty!

Rozmawiała: