Handlujący drewnem przedsiębiorca Mykoła B. dostał e-maila na adres swojego biura. Ktoś, kto przedstawił się jako biznesmen z branży deweloperskiej, proponował mu interes: pod Warszawą stawia osiedle domów jednorodzinnych, potrzebuje dużo drewna. Zapraszał B. do swego biura na terenie przyszłej budowy. Niespełna 50-letni Mykoła jest Ukraińcem, w Polsce mieszka od dwóch lat. Przyjechał tu na zaproszenie niejakiego Marcina B., z którym poznali się we Włoszech. Zaprzyjaźnili się, B. zaprowadził go w Warszawie do innych Ukraińców, m.in. Władysława S. ps. Wadim. Jeden z jego znajomych, Oleg B., prowadzący własną spółkę, pomógł Mykole B. w przedłużeniu wizy. W połowie 2015 r. Ukrainiec założył firmę Zagrawa. Wadim zaproponował mu współpracę w handlu drewnem. Nie wychodziło to dobrze, rozstali się nie bez pretensji ze strony Wadima. Krok po kroku Mykoła B. stawał się w biznesie samodzielny. Nadal jednak to on szukał klientów, a nie klienci jego. Nie mógł więc odrzucić oferty dewelopera, choć w telefonicznej rozmowie ten człowiek był obcesowy, zaznaczał, że jeśli ktoś chce robić z nim interesy, to musi przyjechać do niego, bo jego czas jest cenny. 25 lutego 2016 r. Mykoła B. pojechał swoim mercedesem na spotkanie z deweloperem do wsi Tłuste niedaleko Grodziska Mazowieckiego. Czekało na niego obok daewoo lanosa dwóch mężczyzn. Jeden był ubrany w kamizelkę odblaskową. Pojechali na działkę, na której stał niewielki budynek sprawiający wrażenie opuszczonego. – Chodźmy na kawę – usłyszał. – Tu jest nasze tymczasowe biuro.
Kastet, pałka i ślepe naboje
– Ledwo przekroczyłem próg – wyjaśniał dwa dni później na policji Ukrainiec – ktoś prysnął mi w twarz gazem łzawiącym. Zdążyłem zobaczyć, że w pomieszczeniu, które nie przypominało biura, jest czterech mężczyzn. Rzucili się na mnie, przewrócili na podłogę i skuli kajdankami. Potem skrępowali mi nogi i ręce taśmą. Raz po raz pryskali gazem. Znęcanie się trwało do wieczora. Wśród oprawców rozpoznałem Dawida Z. i Łukasza M. To Polacy, kiedyś spotkałem ich u Marcina B. Z wyjaśnień Ukraińca wynikało, że porywacze zaciągnęli go na poddasze budynku, gdzie podłoga i ściany były wyłożone folią. Tam Dawid Z. przywiązał ręce i nogi Mykoły B. do ramy łóżka, a Łukasz M. bił go, uzbrojony w kastet i pałkę teleskopową. Dawid Z. krzyczał: – Za chwilę moi kumple przywiozą tu twoją żonę. Jeśli nie zapłacisz okupu, 100 tys. euro albo 450 tys. zł, będziemy ją gwałcić przez dwa tygodnie, a potem sprzedamy do Emiratów jako prostytutkę. Co pewien czas porywacze zostawiali Mykołę B. samego. Ale na szyję założyli mu pętlę z liny, którą spuścili przez otwór w podłodze na parter, i pociągali za sznurek, pozorując wieszanie ofiary. Porwany słyszał, że Dawid Z. przez telefon odbiera dyspozycje. Oprawcy wrócili do ofiary. Jeden zdjął z ręki B. ciężką bransoletę ze złota i oddał ją Dawidowi Z. Ten przeszukał torbę porwanego – wyjął portfel, a z niego 160 zł i trzy karty płatnicze. Zażądano od pobitego, aby podyktował kody PIN do kart i loginy do internetowych kont bankowych. Zapisywał je porywacz, który miał ksywę Łysy. Dawid Z. groził Ukraińcowi – jeśli pójdzie na policję, padną trupem on i jego żona. Wyjął rewolwer i oddał w kierunku B. dwa strzały ze ślepych naboi. Uprzedził, że pozostałe naboje są ostre. Mykoła B. spędził noc przywiązany do łóżka z pętlą na szyi. Starał się pozostawić gdzieś ślad śliny. Następnego dnia Dawid Z. i „Łysy” wyjechali na spotkanie z nieustaloną osobą. Wrócili zdenerwowani, bo dowiedzieli się, że żona porwanego zawiadomiła policję o zaginięciu męża. Byli skłonni dogadać się z przetrzymywanym. Udręczony B. zgodził się przekazać im drewno o wartości ok. 60 tys. zł i ponadto w ciągu trzech tygodni dostarczyć 20 ciężarówek surowca wartego w sumie ok. 80 tys. euro. Wówczas „Łysy” dał mu do ręki pistolet i kazał dotykać rękojeści oraz spustu. Pistolet włożył do woreczka foliowego. – Jeśli pójdziesz na policję – zagroził – ta broń będzie wykorzystana do zabicia przypadkowej osoby, a następnie podrzucona na komendę. – Patrzyłem – zeznawał B. – jak moi oprawcy zacierają ślady naszego pobytu w domku.
Kiedy wyprowadzili mnie na zewnątrz, na podwórku nie było mojego samochodu. „Łysy” i Dawid Z. odwieźli mnie do centrum handlowego Wola Park w Warszawie. Tam stał mój mercedes. Nim oddali mi kluczyki, „Łysy” wytarł kierownicę i drążek zmiany biegów. Ponieważ bak był pusty (przed wyjazdem do Tłustego zatankowałem do pełna), Dawid Z. dał mi 10 zł na paliwo. Miał zadzwonić za dwa dni, by uzgodnić szczegóły odbioru drewna. Mykoła B. zawiadomił o wszystkim policję.
W ręce policjantów
Zgodnie z zapowiedzią Dawid Z. poinformował telefonicznie Ukraińca, że spotkają się w centrum handlowym Blue City. B. udał się tam pod kontrolą policji. Z. już nie chciał ciężarówek z drewnem – nakazał B., aby sam sprzedał towar, a jemu dał pieniądze. – Tak zdecydowali ludzie, z którymi jestem w kontakcie – mówił tajemniczo. Podczas kolejnego przesłuchania Mykoły B. w Komendzie Stołecznej Policji ponownie zadzwonił do niego Z. z dyspozycją – za godzinę spotkają się w centrum handlowym Arkadia. Tym razem przyszedł z „Łysym”. Obaj zostali zatrzymani. Trzeci z napastników, Łukasz M., wpadł kilka dni później. Czwarty – ten, który wyszedł z domku zaraz po dowiezieniu Ukraińca – miał odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Mykoła B. dowiedział się od śledczych, że mężczyzna o ksywie Łysy nazywa się Wiesław Z., a ten najmniej winny, bo tylko pomagający w uprowadzeniu, to Robert G. Dawid Z. był karany za uchylanie się od płacenia alimentów. Wiesław Z. zaliczył 14 wyroków za kradzieże z włamaniem, rozbój, oszustwa kredytowe i fałszerstwa dokumentów. W kartotece karnej Łukasza M. widniały cztery wyroki za pobicie i kradzieże. Robert G. siedział za paserstwo. Żaden z podejrzanych nie przyznał się do winy.
Odmówili składania szczegółowych wyjaśnień. Tymczasem rewizja osobista i w miejscach ich zamieszkania dostarczyła funkcjonariuszom wielu dowodów pomocnych w prowadzeniu śledztwa. Dzięki karteczce znalezionej przy Dawidzie Z. udało się odtworzyć, w jaki sposób podszedł on Mykołę B. Po wykorzystaniu zapisanego na kartce hasła śledczy zalogowali się do konta [email protected]. Ustalono, że 16 lutego 2016 r. użytkownik tego konta wysłał sam do siebie wiadomość z linkiem do strony w serwisie Dom.pl, na której znajdowały się projekty domków jednorodzinnych. Ściągnął zdjęcia i wysłał do siebie dokument tekstowy zawierający projekt inwestycji 12 takich budowli w Tłustem. 20 lutego użytkownik tego konta wyszukał w Google nazwę firmy Mykoły B. i na ten adres wysłał ofertę z pytaniem o możliwość kupna drewna na budowę 12 domów. W załączniku znajdował się wspomniany dokument tekstowy. W toku postępowania uzyskano dane telekomunikacyjne dotyczące m. in. wykazu połączeń z numeru 884 990 759 (kartkę z tym numerem znaleziono w kieszeni Dawida Z.). Numer był wykorzystywany do połączeń z pokrzywdzonym. Do kontaktu użyto równie „czystego” aparatu telefonicznego. 23 i 24 lutego karta SIM z tym numerem logowała się w okolicach miejsca zamieszkania podejrzanych, a 25 lutego w południe w pobliżu wsi Tłuste. W dniu uprowadzenia przedsiębiorcy telefony porywaczy wielokrotnie łączyły się ze sobą. 24 i 26 lutego karty SIM do ich aparatów logowały się w okolicach wsi Tłuste. Zgromadzone dane nie dostarczyły dowodu jednoznacznie potwierdzającego lub wykluczającego sprawstwo podejrzanych. Ale z tych danych, a także ze znalezionych u „Łysego” kart SIM „po wyłamce”, wynikało wiele okoliczności, które uprawdopodobniły dokonanie przestępstwa. Mykoła B. rozpoznał sprawców uwięzienia. Obdukcja potwierdziła, że był bity i kopany. W trakcie przeszukania w miejscu zamieszkania Wiesława Z. ujawniono pałkę teleskopową, torbę od kabury do rewolweru oraz kluczyki do kajdanków. Rewizja u Dawida Z. dała plon w postaci oryginału umowy wynajmu domku w Tłustem oraz klucza do tego budynku. W daewoo, którym jeździł Wiesław Z., znaleziono kamizelkę odblaskową. Biegli osmolodzy stwierdzili, że Łukasz M. i Robert G. przebywali w mercedesie Mykoły B. Ślady znalezione na podłodze w miejscu uwięzienia Ukraińca, na kajdankach oraz linie wykazały DNA Wiesława Z. DNA Mykoły B. ujawniono na materacu na poddaszu domku w Tłustem. Prokurator Przemysław Nowak oskarżył Dawida Z., Wiesława Z. oraz Łukasza M. o pozbawienie ich ofiary wolności połączone ze szczególnym udręczeniem. Robert G. otrzymał zarzut pomocnictwa w uprowadzeniu Mykoły B.
Przed sądem Dawid Z. zdecydował się złożyć wyjaśnienia, wreszcie prawdziwe. Przedstawił się jako osoba dobrze znana w kręgach handlowych, po ośmiu latach bycia studentem prawa. Od dawna nie ma stałego miejsca zamieszkania. Ostatnio jego dochody miesięczne wynosiły ok. 2 tys. zł, bo wykonywał tylko dorywcze konsultacje. W przeszłości pracował w banku jako doradca. Wskazał sądowi na paradoks w akcie oskarżenia: „Miałem pod kontrolą 1200 rachunków. Dokładnie wiedziałem, kiedy mój klient przywozi gotówkę, a jestem oskarżany o porwanie osoby, która ma firmę wydmuszkę i trzeba było jej pożyczyć 10 zł na paliwo do samochodu”. Owszem, zna Mykołę B. Pomagał mu w rozkręceniu interesu w Polsce – wyszukiwał kontrahentów. Ale Kola – są po imieniu – płacił grosze, więc się rozstali. Dawida Z. drażniło, że Ukrainiec i jego reprezentacyjna żona żyli w Polsce ponad stan. – Mykoła tylko udawał, że ma duże pieniądze – twierdził przed sądem Dawid Z. – żeby robić wrażenie na klientach. Cały jego majątek pochodził z oszustw i wyłudzeń. Jego znajomi Ukraińcy byli gangsterami powiązanymi z Pruszkowem, mieli na sumieniu zabójstwa. – Z Wiesławem Z., dla znajomych „Łysym”, znam się z lat szkolnych – wyjaśniał oskarżony. – Mieliśmy wspólny plan biznesowy. Wiesiek miał doświadczenie w branży budowlanej; na początku 2016 r. trafił mu się klient z Niemiec, który chciał budować pod Warszawą osiedle domów jednorodzinnych. Potrzebował drewna.
Pomyśleliśmy o Mykole, ale Wiesiek chciał go podejść. Udowodnić Ukraińcowi, że ceny ma z kosmosu. Dlatego pod innym nazwiskiem wysłał mu ofertę. Kiedy B. na nią zareagował, postanowiliśmy ujawnić się na spotkaniu w domku wynajętym dla robotników ukraińskich, których chcieliśmy ściągnąć do Polski. Na razie budynek był pusty i Mykoła, niekontrolowany przez żonę, mógłby się z nami napić. Wydarzenia, zdaniem oskarżonego, potoczyły się następująco: wszyscy byli już dobrze pijani i zrajani, jak się wyraził. Jego kumpel Wiesiek strugał ważniaka i dogadywał Koli. Trochę się szamotali. On wziął stronę przyjaciela i żeby nastraszyć B., powiedział, że wytropi jego wierzycieli. – To był blef, niefortunny – twierdził Dawid Z. – bo Kola pomyślał, że jestem przedstawicielem jakiejś grupy ukraińskiej, i postanowił mnie wyeliminować, oskarżając o rzekome uprowadzenie. Żeby uprawdopodobnić swoją wersję, Kola wymyślił jeszcze dwóch mężczyzn, którzy brali udział w tym przestępstwie. A według mnie Kola został pobity przez ludzi, których oszukał w interesach. Pytany przez sędzię Beatę Najjar o szczegóły spotkania w Tłustem Dawid Z. odpowiedział, że niewiele pamięta, bo tego dnia wypił około litra wódki, gdyż „tak się rozmawia o biznesie z ludźmi ze Wschodu”. Posiedzieli trochę w domku, ale na noc ułożyli się w samochodach. Mykoła B. był pijany.
Rano odwieźli go samochodem Wieśka do Wola Parku. Mercedes Mykoły już tam stał. – Nie wiem, jak się tam znalazł – przyznał Dawid Z. Wiesław Z. też nie przyznał się do udziału w porwaniu. Początkowo wyjaśniał, że Ukrainiec miał dla niego importować drewno na budowę osiedla przez niemieckiego dewelopera. Ale nie chciał podać jego adresu. W Tłustem spotkali się we trzech: on, Dawid Z. i Mykoła B. Wypili dwa-trzy litry wódki. Podczas kolejnego przesłuchania przypomniał sobie – na spotkaniu był jeszcze czwarty mężczyzna, którego umówił Dawid Z. Wiesław Z. odmówił składania dalszych wyjaśnień, tłumacząc, że niczego nie pamięta, bo miał kiedyś uraz czaszki. Pozostali podejrzani twierdzili, że z porwaniem nie mieli nic wspólnego.
Takiego się nie porywa
Mykoła B. odpowiadał przed sądem przez cztery godziny. Sędzia, doświadczona w procesach gangsterów, sprawdzała każdą, nawet drobną niespójność w zeznaniach ofiary. Zdaniem poszkodowanego Dawid Z. ma jakieś wspólne interesy z jego dawnym znajomym Marcinem B. Dziś jest pewien, że porywacze działali na zlecenie tego człowieka i Władysława S. – Było wydarzenie – zeznawał poszkodowany – o którym wiedział tylko Marcin. Miałem wypadek samochodowy i 13 dni leżałem w śpiączce. Kiedy Łukasz M. bił mnie pałką, Dawid mu radził, aby omijał głowę, bo mogę stracić przytomność i będą kłopoty. Za porwaniem mógł też stać inny Polak, prowadzący interesy na Ukrainie Oleg B. W czasie przesłuchania poszkodowanego na komendzie zadzwonił do niego ten handlowy partner z żądaniem, aby rozliczył fakturę na 34 tys. zł. – Odpowiedziałem – zeznał Mykoła B. – że pieniądze przekazałem mu przez Wadima. Oleg B. twierdził, że nic nie dostał i jeśli forsa nie wpłynie, przyjedzie z Marcinem B. i rozbije mi głowę. – Nie mam długów, tylko jeden kredyt w banku w Kijowie – odpowiedział Mykoła B. na pytanie sędzi. – W Polsce nie ścigają mnie żadni wierzyciele. Jestem tu legalnie. Czy podejrzenia poszkodowanego potwierdzą się w czasie procesu? Prokuratura nie znalazła dowodów, że porywacze wykonywali zlecenie innych osób. Marcin B. w czerwcu 2016 r. doznał niedotlenienia mózgu i leczy się neurologicznie. Wielu osób nie rozpoznaje, nie pamięta, co robił poprzedniego dnia. O poszkodowanym powiedział, że jako partner biznesowy jest niewiarygodny. Chyba. Oskarżonych nie kojarzył, o porwaniu nie słyszał. Z Olegiem B. już nie współpracuje. Z dawnych kolegów pozostał mu tylko Władysław S. Nie wie, czy Mykoła B. miał wspólne interesy z Wadimem. – Ja miałbym polecić porwanie Mykoły? – świadek się zdziwił. – To nie jest człowiek, którego się porywa. Z nim dobrze się pije. Pozostali świadkowie, Władysław S. i Oleg B., nie stawili się. Ale sędzia nie rezygnuje z dociekań, czy za oskarżonymi (nadal w areszcie) stali zleceniodawcy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.