Praga już zapomniała

Praga już zapomniała

Dodano: 
Praga-Północ
Praga-Północ Źródło: Wikipedia / Adrian Grycuk
Po zabójstwie dwojga dzieci i ich matki ulicami warszawskiej Pragi przeszedł kilkutysięczny marsz milczenia. Wyroku dwa lata później wysłuchało kilka osób.

Swąd dochodzący z korytarza budzi po północy lokatorkę przedwojennego domu przy ulicy Stalowej na warszawskiej Pradze. Wezwani strażacy grożą kobiecie, że za fałszywy alarm zapłaci grzywnę. Nie widać żadnego ognia. A na podwórku spokojnie raczą się piwem młoda kobieta i starszy mężczyzna. Ona zapewnia, że nigdzie się nie pali. Jest poniedziałek, 2 listopada 2015 r.

W komunalnej kamienicy, częściowo zamieszkałej na dziko, wielu lokatorów jest na bezrobociu, ale gdy trzeba, wspierają się. Wszyscy wiedzą, że zajmująca mały pokoik na parterze 26-letnia Paulina L. samotnie wychowuje dwoje dzieci. To porządna dziewczyna, tylko nie ułożyło jej się w życiu. Paulina zazwyczaj rano sadza na parapecie okna dziewięciomiesięcznego Norberta i przygotowuje mu mleko. Ale tego ranka chłopca nie widać. Ani ośmioletniej Oliwii, po którą wstąpiła koleżanka w drodze do szkoły. Drzwi są zamknięte na klucz, nikt nie reaguje na pukanie. W południe bezdomny Jarosław K., który w nocy popijał na podwórzu piwo ze swoją znajomą Magdą M., wchodzi do kawalerki Pauliny przez okno. Dławi go czarny dym. Na podłodze znajduje leżącą w kałuży krwi martwą Paulinę i jej dzieci bez znaków życia. Wygląda na to, że dziewczynka próbowała dotrzeć do okna. Kiedy policja zabiera ciała, z podwórka niesie się płacz kobiet. Najgłośniej rozpacza Magda. Trzeba ją uspokajać, bo biega jak w amoku, krzycząc: „Co za k…a to zrobiła!”. – Dzieci zmarły w wyniku zaczadzenia – stwierdza patomorfolog. Ślady sadzy w drogach oddechowych oznaczają, że jeszcze żyły, gdy w mieszkaniu zaczęła się palić plastikowa boazeria. Ich matka wykrwawiła się od kilkunastu ciętych ran na szyi.

Wieńce z szyszek

W niedzielę 1 listopada Paulina wstała o trzeciej w nocy, żeby zrobić nagrobne szyszki z kolb prażonej kukurydzy. Sprzedawała je pod bramą cmentarza Bródnowskiego. Miała 18 lat, kiedy po opuszczeniu domu dziecka urodziła Oliwię. Ojcem był Marek, mieszkał po sąsiedzku. Rozstali się, ale chłopak przychodził niemal codziennie, pomagał Paulinie, jak mógł. Utrzymywała się z alimentów na Oliwkę i zasiłków, razem ok. 1000 zł. Dorabiała, handlując wieńcami z szyszek. Nie mogła liczyć na pomoc rodziny: jej matka po wyjściu z więzienia wyjechała do Niemiec, nie podając adresu, ojciec dalej odsiadywał wyrok. W dyskotece poznała Krzysztofa, wprowadził się do niej, ale miał ciężką rękę i jeszcze wplątał ją w handel narkotykami. Kiedy zaszła w ciążę, nie zamierzał uznać syna, a tym bardziej na niego płacić. Paulina pokazała mu drzwi. – Kto chciał tej śmierci? – zastanawiają się śledczy. Z wywiadu środowiskowego wynika, że L. nie miała wrogów. Mieszkańcy kamienicy podpowiadają: Może ten pijak Krzysztof? Cała kamienica słyszała, jak krzyczał: „Zabiję cię, k...wo, razem z twoimi bachorami!”. Policja sprawdza: mężczyzna od dłuższego czasu ukrywa się w Niemczech przed procedurą ustalenia ojcostwa Norberta. Śledztwo nabiera przyspieszenia po telefonie znajomej Karola B., chłopaka Magdy M. Prosząc o anonimowość, kobieta zeznaje, że 1 listopada zadzwoniła do niej M., aby poskarżyć się na niewiernego Karola. Na koniec Magda wyznała: „Zrobiłam coś głupiego, zobacz w TVN”. – Weszłam na internetową stronę TVN – mówiła informatorka – a tam piszą o tragicznej śmierci matki i jej dwojga dzieci ze Stalowej.

Dawaj kasę

W mieszkaniu 33-letniej Magdaleny M. na Szmulkach policjanci znajdują dwa telefony komórkowe. Jeden należał do Pauliny L., drugi do jej córki Oliwii. Podejrzana twierdzi, że komórki dostała na przechowanie od niejakiego Pietii. Więcej na jego temat nie powie, bo się go boi. Kiedy Magda M. miała 12 lat, wyrzuciła psa z okna na czwartym piętrze. Skończyła szkołę zawodową, ale na stałe zatrudniła się tylko raz, w sklepie. – Potem to już kołowałam pieniądze frajerom – wyznała. Ostatnio zastawiła w lombardzie laptop, komunijny prezent od krewnych dla 11-letniej córki. Ojciec jej dziecka jest w zakładzie karnym. Policja odkrywa, że Magda M. jest już oskarżona o rozbój. W sierpniu 2015 r. w nocy napadła z nożem w ręku na pracownicę salonu gier przy ulicy Stalowej. Ofiara znała oskarżoną z widzenia, bo ta często grała na jednorękim bandycie. Tej nocy w lokalu było pusto, M. zawołała od drzwi, aby rozmienić jej 100 zł. – Miałam przy sobie pieniądze schowane w staniku – powiedziała poszkodowana. – Czekałam, aż klientka wyjmie setkę. A ona doskoczyła do mnie z nożem: – Dawaj kasę – mówi – bo cię pochlastam. Popchnęła mnie, pilot alarmowy wypadł mi z ręki. Wtedy złapała czajnik, chciała mnie oblać wrzątkiem, na szczęście zdołałam uruchomić alarm.

Bo się stawiała

Po nocy spędzonej w areszcie Magda M. decyduje się powiedzieć całą prawdę o owym Pietii. Oto pod koniec października podszedł do niej na ulicy i postraszył: jeśli choć słówko piśnie o nim psom, którzy węszą, kto obrabował kiosk z papierosami, to wyprostuje jej mordę tak, że nie pozna się w lustrze. Następnie kazał jej poszukać kupca na złotą bransoletę. Ne chciała, ale z Pietią nie było dyskusji. Postanowiła namówić na kupno swoją koleżankę Paulinę L. Poszła do niej 1 listopada w nocy i tam niespodziewanie zastała Pietię. Kłócili się. Wyszła, ale zrobiło jej się żal Pauli i wróciła: koleżanka leżała na podłodze w kałuży krwi. Nie ruszała się. Pietia stał nad nią. M. chciała uciekać, ale on uderzył ją w twarz i kazał schować dwa telefony. Miał się po nie zgłosić nazajutrz, ale nie przyszedł. Pobiegła do domu z tymi komórkami, a potem wróciła na Stalową. Na podwórzu spotkała bezdomnego pana Jarka. Siedzieli na ławce do piątej rano. Nie zawiadomiła policji, bo ze strachu przed Pietią była jak sparaliżowana. Po przesłuchaniu Magda M. wraca do celi, ogląda telewizję, rozmawia ze współosadzoną, wyraźnie dopisuje jej humor. Nazajutrz jednak mina jej rzednie. – Sprawdziliśmy – informuje ją funkcjonariusz. – Pietia nie mógł być tej nocy na Stalowej, bo leżał w szpitalu. – To ja zabiłam Paulę – odpowiada podejrzana. – Przez nią straciłam mojego chłopaka Karola. Powiedział mi, że z nami koniec, bo nie oddaję pożyczonych pieniędzy, już całe Szmulki o tym wiedzą, Paulina ze Stalowej też mu się skarżyła, że jej wiszę 200 zł. 200 zł! A na pewno pod cmentarzem zarobiła co najmniej dwa razy tyle. Nie mogłam usnąć, poszłam się z nią rozmówić.

Paulina, otwierając drzwi, uprzedziła: – Na krótko, bo obudzisz Oliwkę. A ja ledwo chodzę, prawie nie spałam, robiłam szyszki… – A potem się stawiała – zeznała Magda M. – że ją nie obchodzi, co Karol ma do mnie. I kazała mi wyjść. Kiedy stała tyłem, zobaczyłam na kuchennym blacie nóż. Chwyciłam Paulinę za włosy, pociągnęłam do tyłu i przejechałam ostrzem po gardle. Wybiegłam. Pojechałam do domu, żeby wyprać zakrwawione ubranie. Ale jeszcze tej samej nocy wróciłam do mieszkania Pauliny i podpaliłam papiery w koszu na śmieci. Wychodząc, zabrałam ze schowka prawie 1,5 tys. zł oraz dwa telefony i nóż. Kiedy zamykałam drzwi na klucz, słyszałam gaworzenie obudzonego Norberta. Nóż wyrzuciła do kontenera. Ukradzione pieniądze następnej nocy przegrała na automatach. Na jej butach znaleziono krew Pauliny L.

Tęsknię za wami, aniołki

W obawie przed ulicznym linczem prokurator odsunął termin wizji lokalnej o dwa miesiące. Bo kiedy rozeszła się wieść o zabójstwie, mieszkańcy Pragi-Północ byli poruszeni. Dzień i noc pod kamienicą przy Stalowej płonęły znicze, przybywało dziecięcych obrazków i pluszowych misiów. Z transparentami „Praga nie zapomni” kilka tysięcy mieszkańców przeszło w milczeniu ulicami w pobliżu miejsca zbrodni. Jeszcze większą demonstracją był pogrzeb zamordowanych, wiele osób płakało. Magda M. obejrzała relację z cmentarnych uroczystości w areszcie. Potem na parapecie celi ułożyła ozdobione czerwonym serduszkiem kartki z tekstem: „Bym chciała Oliwia rzeby ty wruciła. Żeby ty i twoja mama i twuj braciszek... Bende sie za twoją rodzine modliła. Tęsknie za wami aniołki”. Pół roku później strażnik zobaczył na podglądzie z celi, że Magda M. zawiązuje nogawkę spodni na kracie, a drugą zaciska sobie na szyi. Nim wbiegł z pomocą, pętlę desperatki rozluźniła współosadzona. Czy rzeczywiście chciała odebrać sobie życie, czy może raczej wpłynąć na przebieg trwającej akurat obserwacji psychiatrycznej? Zdaniem biegłych psychologów oskarżonej nie stać na głębszą refleksję. Nie potrafi wyciągać wniosków z własnych niepowodzeń. Jest skoncentrowana na sobie i swoich potrzebach.

Nie ma planów, nie potrafi nawiązać trwałych relacji z innymi ludźmi, brak jej empatii, normy społeczne uważa za nieistotne. Liściki, zostawione niby przez roztargnienie na więziennym parapecie, w rzeczywistości były przeznaczone dla prokuratora. Na pierwszej rozprawie – rok po wykryciu morderstwa – publiczność wypełniła salę praskiego sądu do ostatniego miejsca. Stawili się prawie wszyscy mieszkańcy kamienicy przy Stalowej. Niektórym trzeba przypominać, że nie mogą komentować na głos przebiegu procesu. Kilka osób wygląda, jakby byli już po porannym głębszym. Magda M. – zwalista postura, mroczna twarz – zapytana, czy przyznaje się do zarzutu, odpowiada, że do tak postawionego, to nie. Ale nie wyjaśnia, co ma na myśli. – Nie będę odpowiadała na jakiekolwiek pytania. Chcę jedynie powiedzieć, że bardzo żałuję. To wszystko – oświadcza, siadając. Naprzeciw niej siedzi oskarżyciel posiłkowy Marek S., ojciec Oliwki. Ale nie wytrzymuje stresu po stracie córki, musi zrezygnować z obecności na rozprawach. Jego matka Jolanta U., która opiekowała się wnuczką, nawet gdy młodzi się rozstali, uważnie słucha zeznań wszystkich świadków. – Zapisuję, bo nie mam innych pamiątek – mówi do mnie, pokazując notatki z procesu. – W mieszkaniu zgorzały wszystkie zdjęcia, pamiątkowe przedmioty. A co było cenniejsze, ukradli złodzieje. Jolanta U. nie opuściła żadnej rozprawy. Matka Pauliny L. pojawiła się raz, na wezwanie. Głośno płakała, opowiadając, jak zemdlała po otrzymaniu tragicznej wiadomości z Polski. Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz telefonowała do córki. Wieczorem na podwórku kamienicy urządziła suto zakrapiane wesołe pożegnanie przed powrotem do Berlina. Świadkowie opowiadali o Paulinie: dobra, łagodna, zawsze gotowa do pomocy i troskliwa jako matka. Kiedy dwukrotnie nie udało jej się z partnerami, zrezygnowała z dalszego szukania. Najważniejszy był spokój dzieci. Tyle pochwał i łez, ale Praga zapomniała. 12 czerwca wyroku (nieprawomocnego) wysłuchało tylko kilka osób. Nie było też oskarżonej – nie chciała, aby ją przyprowadzano. Kiedy sędzia Piotr Gocławski powiedział: „Dożywocie”, zaległa cisza.

Artykuł został opublikowany w 26/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.