Następnego dnia po aresztowaniu napisał list do koleżanki z klasy. Prosił, aby go przeczytała głośno na lekcji. „Eh, w głowie mam pustkę. Wszystko mi się kojarzy z Dżi. Cały czas mam ją przed oczami. (…) Dlaczego zginęła? Jak to możliwe, że on ją zabił? I to w taki sposób! Pierwszej nocy w areszcie Banszi powiedział mi, dlaczego to zrobił. Chciał udowodnić, że jest silniejszy ode mnie. Nie wyobrażacie sobie, jak za nią tęsknię. Przepraszam was. Proszę, wyślijcie mi zdjęcie Dżi”. Dołącza relację z ostatnich minut życia 18-letniej Justyny J., zwanej w klasie Dżi: „Myślałem, że przestanie ją męczyć i nie zabije, tymczasem zacisnął pięść na jej krtani. Jej oczy z rozumnych zrobiły się szkliste, była w nich pustka. Zaciągnął się zapachem jej włosów i patrzył, jak uchodzi z niej życie. Wsadził rękę pod jej koszulkę, aby sprawdzić, czy serce bije. Było ledwo wyczuwalne. Jeszcze raz sprawdził i jeszcze raz. Wyciągnął z moich kieszeni dwie monety, włożył jej pod język, żeby dusza mogła się opłacić Charonowi, który będzie ją przewoził przez Styks. Przysunął twarz do jej twarzy. Powąchał ją, wstał i wyszedł. Przed opuszczeniem wagonu obrócił się i puścił do niej oczko”.
Towarzysze
19-letni Marcin N., w klasie zwany Pankiem, chodził z Justyną J. do technikum gastronomicznego w Inowrocławiu. Podkochiwał się w niej od pierwszej klasy. Justyna lubiła towarzystwo Marcina, ale tylko jako kolegi. Gdy dawał jej do zrozumienia, że pragnie czegoś więcej, odsuwała się. Przed maturą poznała Mateusza, rówieśnika, i odtąd wszyscy w klasie wiedzieli, że to jest jej chłopak. Panek niby się z tym pogodził, ale raz po raz w licznych SMS-ach do Dżi dawał do zrozumienia, co do niej czuje: „Twoja osoba jest jak sacrum, postaraj się dostrzec, dla kogo naprawdę jesteś szczęściem, a kto jedynie tworzy iluzje wokół Ciebie”.
Chcąc przebywać z dziewczyną jak najwięcej, wymyślił tajną organizację Towarzysze, do której zaliczył przede wszystkim Justynę, ale też kilku kolegów z klasy. Statut zakładał, że więzi łączące członków są ważniejsze niż miłość kobiety i mężczyzny. Dziewczyna przystąpiła do organizacji, ale nie chciała zrezygnować z Mateusza. Marcin dotarł w internecie do fanatyków zjawisk paranormalnych. Przyjacielowi z klasy Kamilowi T. zaczął opowiadać, że ma w sobie dwie postaci niematerialne, które mają wpływ na jego myślenie i podświadomość.
W tych rozmowach pojawiło się tajemnicze słowo „banszi”, według mitologii irlandzkiej określenie zjawy zwiastującej śmierć, pośredniczki między krainą zaświatów a ludźmi. Marcin nie znał ludowej etymologii tej postaci (irlandzka Banshee jest kobietą; ten, który spojrzy jej w twarz, umiera ze strachu). Zetknął się jednak z tą nazwą w popularnych grach komputerowych „Warcraft” czy „Ghost Master”, przy których spędzał długie godziny. A także podczas lektury powieści Andrzeja Sapkowskiego i książek o Harrym Potterze. Tam Banshee była rodzaju męskiego. Szkoła gastronomiczna nie objaśniała Marcinowi świata, wiedzy szukał więc w internecie; niestety, również w śmietniku zdeformowanych informacji. Wyczytał na przykład, że pojęcie świata zaczarowanego pojawiło się w koncepcji socjologicznej Maksa Webera. Zrozumiał z tego tyle, że w społeczeństwie obowiązuje posłuszeństwo pewnych osób wobec rozkazów wydawanych przez „górę”. To mu pasowało do koncepcji hierarchii, jaką ustanowił dla Towarzyszy. Siebie sytuował na szczycie drabiny.
Pejcz i stringi
22 marca 2011 r. Justyna J. obchodziła osiemnastkę. Według szkolnego obyczaju solenizant stawiał klasie tort i mógł liczyć na prezenty. Utarło się, że powinno to być coś fikuśnie erotycznego. Justyna miała dostać pejcz, a ponadto od Mateusza koronkowe czerwone stringi. Marcin postanowił obdarować Dżi czarnym gorsetem. Chciał go wręczyć przed urodzinowym spotkaniem w szkole, wyznaczonym w południe. Justyna obiecała, że przyjedzie wcześniej ze swojej Kruszwicy. Upewniał się SMS-em: „Nie zawiedziesz mnie?”. Ponaglał: „Ej, naprawdę nie dasz rady prędzej? Ja będę czekał już od ósmej”. Odebrał ją z przystanku PKS, zanieśli tort do szkoły, potem poszli na spacer. W okolicy wieży ciśnień zaproponował, by weszli do zepchniętego na ślepy tor starego wagonu. Ona się wahała, ale ostatecznie uległa. Tam Marcin dał dziewczynie urodzinowy prezent. Nie wiadomo, dlaczego nie spieszyło się jej na spotkanie z klasą. Bo gdy o 12.01 zadzwonił na komórkę kolega z pytaniem, gdzie jest, bo wszyscy już czekają, odpowiedziała, że w wagonie za Solanką. Jak twierdził później w sądzie, nie wyczuł, że jest przestraszona.
Chwilę później Marcin przewrócił ją na podłogę i dusił zerwanym stanikiem. Broniła się, stanął na jej krtani. Z kieszeni wyjął dwie monety: dwuzłotówkę i grosz. Włożył je ofierze do ust. Wszystkie te czynności zarejestrowała kamerka zainstalowana w jego zegarku. Około godziny 12.30 na jego komórkę zaczęli wydzwaniać koledzy zniecierpliwieni czekaniem na solenizantkę. Odpowiadał, że nie wie, gdzie jest Justyna, on chyba nie przyjdzie, bo boli go głowa. Poszedł do Biedronki kupić coś do jedzenia i wrócił autobusem PKS do domu. W komputerze włączył kreskówkę o dzielnym lwie Simbie niesłusznie oskarżonym o zabójstwo ojca, króla Lwiej Skały. Oglądając, wysłał do Justyny SMS z pytaniem, kiedy skończy robić to, co robi. Potem położył się na tapczanie i usnął.
Po obudzeniu się około godziny 17 znów wysłał do niej SMS: „Ja już zdążyłem się przespać, a od Ciebie nic nie przyszło, pewnie wyłączyłaś, bo byłaś z Matem”. Potem już co kilka minut w telefonie zamordowanej pojawiały się kolejne wiadomości od Marcina N.: „Ej, Dżi, on jeszcze jest z Tobą?”; „A co wy tam tyle czasu robicie? Nie zawiedź mnie”; „O której cię jutro obudzić?”. Przed wieczorem wrócił do domu Jakub, starszy brat. Marcin poprosił go o podrzucenie samochodem do Inowrocławia, bo chciałby się przyłączyć do szukania Justyny. Podczas jazdy zauważył ni stąd, ni zowąd: – Chyba mnie bardzo kochasz, skoro mnie wieziesz. – Co z tego? – burknął Jakub. – Bo to ja udusiłem Justynę. Poniosło mnie – padło wyjaśnienie. Marcin błagał, aby pojechali tam, gdzie stoi wagon. Jego brat zdecydował, że trzeba zawiadomić policję. Marcin nadal miał na przegubie zegarek z funkcją nagrywania pliku audiowizualnego.
Zwyczajnie zakochany
Pogrzeb 18-letniej Justyny J. w Kruszwicy był demonstracyjny, poprzedzony marszem milczenia. Uczniowie nieśli białe róże. Przesłuchiwany w prokuraturze Marcin nie przyznał się do świadomego zamordowania dziewczyny. Twierdził, że to nie on znęcał się nad ofiarą, ale Banszi i demoniczny Joker. On był tylko biernym obserwatorem. Gdy wychodził z wagonu, Justyna była bezwładna, ale wyczuwał słabnące drgania jej serca. Nie mógł jej uratować, bo Banszi cały czas go kontrolował, nawet wtedy, gdy już był na ulicy. Dlaczego znaleźli się w wagonie? Chciał pokazać Dżi nawiedzone miejsce z magicznie falującymi ścianami. Właśnie tam zamierzał wręczyć jej prezent, bo otoczenie – odrapane ściany, nabazgrane na nich napisy – wskazywało, że ktoś tu był przed nim i tak jak on też cierpiał. Justyna ucieszyła się z gorsetu, ale nie chciała go przymierzyć. Nie nalegał. Wystarczyło mu, że go przytuliła. – Skąd wiesz o istnieniu Jokera? – zapytał przesłuchujący.
– Z internetowych komiksów, z filmów o Batmanie. To seryjny morderca, zawładnął mną w połowie, druga część mojej duszy jest pod wpływem Romantyka, który się pojawił po poznaniu Justyny. Marcin N. wymienił nazwiska kolegów, którym zwierzał się, że Joker i Romantyk mają nad nim władzę. Kamil T. zaproponował mu uwolnienie się od demonów przez egzorcyzmy, ale on nie skorzystał z porady. Podczas kolejnego przesłuchania podejrzany przyznał, że zabił, choć nie chciał tego zrobić, nie był wtedy sobą. Wysyłając po południu SMS-y do Justyny, wiedział, że ona nie żyje, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. Właściwie zabił Banszi, bo chciał pokazać, że jest silniejszy od niego. Podczas procesu przez salę sądową przewinęło się wielu uczniów szkoły gastronomicznej. Ich zeznania ujawniały swoistą anatomię uczuć oskarżonego. Krystian K., który znał Marcina od trzech lat, uważał, że zwyczajnie był on w Justynie zakochany. Chciał ciągle o niej mówić, każdy pretekst był dobry. Zaczynał zwykle od tego, że mu się śniła, coś jej groziło, a on ją ratował. Kiedy po lekcjach odprowadzał Dżi na przystanek PKS, zawsze się upewniał, czy usiadła, i czekał, aż autobus odjedzie. Gdy długo nie odpowiadała na jego SMS-y, wpadał w panikę. Ale ona nie dawała mu nadziei. Gdy na imprezie po kilku piwach musnął wargami jej policzek, odsunęła się.
Marek S.: – Dla Marcina Justyna była świętością, czuł się za nią odpowiedzialny. Jej to imponowało. Wiem, że przed ostatnim Bożym Narodzeniem powiedział jej, że chce czegoś więcej niż przyjaźni. Czy dostrzegali jakieś zagrożenie dla koleżanki? Nie, bo Marcin w gruncie rzeczy był bardzo nieśmiały. Wszyscy wiedzieli, że lubi fantazjować. Ale Kamil T., przyjaciel, wyznał w sądzie: – Gdybym wiedział, że Marcin chce zabrać Justynę do wagonu, tobym nie pozwolił, bo on traktował to miejsce jako naznaczone śmiercią. Nazywał je portalem z tego świata na tamten. Zwierzał mi się, że ma dwie zwalczające się dusze: dobrą i złą. Czasem górę brała ta druga i wtedy „miał doła”. Poza Kamilem Marcin otwierał się jeszcze przed Eweliną P. z Torunia. Była dla niego autorytetem w sprawach ezoteryki. To ona pierwsza powiedziała mu o kamieniu filozoficznym i pożyczyła powieść J.K. Rowling o Harrym Potterze. Kształcący się na kucharza Marcin czuł się wyróżniony, że Ewelina właśnie jego chce wprowadzić w tajniki wiedzy tajemnej, przeznaczonej tylko dla wybrańców. Poznawał w internecie takie słowa, jak okultyzm, New Age, gnostycyzm. Czytał strony o astrologii, skąd się dowiedział, że dusza i kosmos są w tajemniczy sposób z sobą powiązane. Podobał mu się pogląd, zwany czwartą drogą: ludzie normalnie funkcjonują jak automaty, które jednak mogą się przebudzić dzięki specjalnym magicznym praktykom.
– W tym wagonie naprawdę była magia – zeznawała Ewelina P. – Marcin prosił mnie, żebym znalazła sposób na zwiększenie jego mocy. Ale to zawsze się wiąże z krzywdzeniem innych ludzi. Ja mu to tłumaczyłam. To wtedy wymyślił tych Towarzyszy, których należy kochać bardziej niż rodzinę czy narzeczonego. Justyna mi się zwierzała, że Marcin kazał jej się zdecydować, czy będzie go traktowała jako towarzysza, czy też jak zwykłego kolegę. Ona nie chciała być towarzyszką.
Zeznawał też Mateusz K., chłopak ofiary. Opowiedział o pewnym zdarzeniu: dwa tygodnie przed tragiczną śmiercią Justyna dostała SMS od Marcina i nie chciała mu go pokazać, była zmieszana. – Wtedy stałem się podejrzliwy, robiłem mojej dziewczynie wymówki, że mnie zdradza. Zapewniała, że to tylko takie zgrywanie się jej starego kumpla. W końcu się przeprosiliśmy, ale byłem wkurzony, bo ostatnio Marcin naprawdę mnie prowokował. Gdy podjeżdżałem samochodem pod szkołę, ostentacyjnie obejmował Justynę na pożegnanie.
Dla wychowawczyni klasy widok trzymających się często za ręce Marcina i Justyny nie był niczym niezwykłym. W klasie maturalnej dzieci przeżywały zwykle pierwszą miłość i tak ta para była traktowana. Również Jakub, brat oskarżonego, nie zauważył niczego dziwnego w zachowaniu Marcina. – Gdy jechaliśmy do Inowrocławia – zeznał na rozprawie – brat nic nie mówił o jakimś Banszi, Romantyku czy Jokerze. Pytał konkretnie, czy mu pomogę zakopać ciało Justyny. Wcześniej też nie zauważyłem, aby interesował się ezoteryką, w każdym razie mnie o nic takiego nie pytał, choć z racji tego, że studiowałem, liczył się z moim zdaniem.
Nie lubił tej pani
Zabójca dziewczyny został poddany długotrwałej obserwacji psychiatryczno-psychologicznej. Nie stwierdzono u niego zaburzeń świadomości ani urojeń. Tomografia komputerowa mózgu nie wykryła żadnych anomalii. Marcin J. nie miał tzw. osobowości mnogiej, nie cierpiał na omamy i urojenia. Poziom umysłowy badanego określono w górnym obszarze normy intelektualnej. Stwierdzono jednak życiową naiwność, nieumiejętność radzenia sobie z silniejszymi doznaniami emocjonalnymi. 19-latek żył w świecie wirtualnym; był szczególnie uzależniony od gier komputerowych. Obdarzony żywą wyobraźnią i skłonnością do fantazjowania usiłował swe doznania emocjonalne maskować rzekomą ingerencją w jego życie postaci z filmów fantasy.
Biegły psycholog zwrócił uwagę na incydent, który zdarzył się w życiu Marcina J. kilka lat wcześniej, gdy był w drugiej klasie gimnazjalnej. Chłopiec przyniósł wtedy do szkoły siekierę, aby zabić katechetkę, bo „nie lubił tej pani”. Nic się nie zdarzyło, siekierę zobaczyli tylko najbliżsi koledzy, bo też dla nich, aby podziwiali odwagę Marcina, została przyniesiona. J. od dziecka lubił być inny, otoczony nimbem tajemniczości. Incydent z nauczycielką religii zakończył się oddaniem chłopca pod opiekę kuratora. Z czasem dozór został uchylony, bo uczeń nie sprawiał kłopotów wychowawczych.
Psycholodzy ocenili też stosunek Marcina J. do ofiary. Jako motyw zbrodni przyjęli zawód miłosny. Ich zdaniem wysyłanie SMS-ów do ofiary po tragicznym zdarzeniu to przejaw działania mechanizmu obronnego sprawcy. Temu samemu służyło mówienie o sobie jako o osobie trzeciej; że zabił nie on, ale tkwiący w nim Joker. Jednak to nie było opętanie przez demony. Marcin J. w chwili zbrodni miał pełną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swym postępowaniem. Biegły wskazał na potrzebę odbywania kary na oddziale terapeutycznym zakładu karnego. Sąd skazał oskarżonego na 25 lat więzienia.
Wyrok został utrzymany zarówno w drugiej instancji, jak i w Sądzie Najwyższym. W ocenie sądu skazany symulował przed otoczeniem symptomy opętania.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.