Kiedy milicja ustaliła, że za zabójstwem posła Jana Gerharda stoi narzeczony jego córki, wielu trudno było w to uwierzyć. Dokonane 20 sierpnia 1971 r. zabójstwo znanego polityka, naczelnego tygodnika „Forum”, autora m.in. obowiązkowej lektury szkolnej „Łuny w Bieszczadach”, długo uważano za polityczne. W warszawskich kawiarniach spekulowano o zemście banderowców, do których Gerhard strzelał jako dowódca Ludowego Wojska walczącego w Bieszczadach. Wątek ukraiński nasuwał się zatem sam, tym bardziej że Gerhard był świadkiem zabójstwa gen. Karola Świerczewskiego, wiceszefa MON. O udział w zabójstwie Gerharda podejrzewano też byłych partyzantów z oddziału Antoniego Żubryda. Rodziły się jeszcze bardziej absurdalne teorie, jak ta, że dziennikarza dosięgły długie ręce amerykańskiego milionera Onasisa, który miał się w ten sposób zemścić za krytyczne artykuły na swój temat w „Forum”. Tymczasem okazało się, że polityka zamordował narzeczony córki Zygmunt Garbacki wraz z kompanem, pospolitym bandziorkiem Marianem Wojtasikiem. Podstawowe pytanie brzmiało: dlaczego?
Spódnica z koszuli ofiary
Wojtasik odpowiedział na to pytanie śledczych bez wahania: zabójstwo ojca narzeczonej urządzało Zygmunta. U Gerhardów były pieniądze, samochód dobrej marki, lepsze towarzystwo. Żeby to dostać, mój kumpel musiał zostać zięciem, ale się obawiał, że przed ślubem Gerhard go sprawdzi i wyjdzie na jaw, iż ukochany córki udaje kogoś innego, niż jest. Na przykład że z jego studiowaniem architektury to lipa. Dlatego postanowił faceta zlikwidować
Zbrodniczy plan był długo przygotowywany. W kawiarni Uśmiech na placu Konstytucji rozważali kilka wariantów zabójstwa: wepchnięcie Gerharda do szybu windy w redakcji „Forum”. (Pojechali na miejsce sprawdzić, czy to możliwe, uznali, że trudno byłoby uciekać). Włożenie trucizny do butelki na mleko wystawianej rano przed drzwi mieszkania Gerharda (ale mleko mógł ktoś ukraść, co w tym bloku często się zdarzało). Strzelenie zatrutą lotką w momencie, gdy Gerhard wyjdzie na próg (ale ile trzeba by czekać?). Wojtasik zaproponował uszkodzenie hamulca w samochodzie Gerharda. Garbacki jednak nie dowierzał w umiejętności kolegi. W końcu, po obserwacji rytmu pracy naczelnego „Forum”, zdecydowali, że zamordują go przed południem, gdy będzie sam w domu. Akurat żona Gerharda wyjechała na wczasy do Iwonicza-Zdroju, a córka była na wakacjach we Francji. Na wizji lokalnej obaj wspólnicy zbrodni szczegółowo opowiedzieli, jak wyglądały ostatnie chwile ofiary. O godzinie dziewiątej Zygmunt Garbacki zadzwonił do mieszkania pisarza. Poprzedniego dnia wieczorem poprosił go o rozmowę „w sprawie Małgosi”. To dlatego w notesie Gerharda pod datą 19 sierpnia był trudny do odczytania zapis „Zyg” lub „Zim”.
Przyszły teść wpuścił Garbackiego do środka ze słowami: „To ty, Zygmunt?”, znał jego twarz bowiem tylko z fotografii. Gość miał w ręku tekturowy rulon, jaki zwykle noszą studenci architektury. Ale w środku były nie projekty, lecz żelazna rurka zakończona wałkiem. W chwilę potem do drzwi zadzwonił Wojtasik, trzymający w ręku legitymację studencką Garbackiego. Powiedział do gospodarza: „Bardzo przepraszam, chyba do pana wchodził przed chwilą jakiś mężczyzna i to zgubił”. Gdy Gerhard wziął do ręki legitymację, stojący z tyłu Garbacki zadał mu pierwszy cios łomem. Poseł upadł, okulary i legitymacja studencka wypadły na wycieraczkę – drzwi ciągle były otwarte. Wojtasik je zamknął, obaj napastnicy założyli rękawiczki. Gerhard jeszcze żył, więc Garbacki zdjął z półki ozdobny sztylet i wbił go w okolice serca ofiary. Na koniec zadzierzgnęli z Wojtasikiem wokół szyi Gerharda pasek. Potem splądrowali mieszkanie. Narzeczony Małgorzaty znalazł dwa złote pierścionki oraz naszyjnik z wisiorkiem w kształcie łezki. Jego kolega z marynarki gospodarza zabrał czeki podróżne i bułgarskie lewy. (To te czeki naprowadzą później śledczych na ślad morderców).
Przed opuszczeniem mieszkania Garbacki przesunął wskazówki doxy na ręce zamordowanego z godziny 9.30 na 11.30, a następnie rozdeptał cyferblat. Uważał, że w ten sposób zapewnia sobie alibi. (Policji powie, że o 11.00 malował swoje mieszkanie w podwarszawskich Włochach). Jeszcze się przebrali w ubrania Gerharda, bo swoją odzież mieli zakrwawioną. Dopiero wychodząc na korytarz, zobaczyli, że na wycieraczce leżały potłuczone okulary i legitymacja studencka. Zabrali je. W czasie śledztwa jeden z przesłuchiwanych lokatorów domu mówił, że widział te przedmioty, ale „nie chciał się wtrącać w cudze sprawy”. Mordercy wrócili do swoich domów. Matka Wojtasika, z zawodu listonoszka, wyprała spodnie Gerharda i uszyła sobie z nich spódnicę. Koszulę ofiary sprzedała na bazarze. Że są to rzeczy zamordowanego, syn powiedział jej, gdy tylko otworzyła mu drzwi.
Złodziejskie ręce
Matka Garbackiego nie wiedziała o niczym. Syn mało przebywał w domu, bo, jak ją informował, poza studiowaniem (sądziła, że jest na piątym roku) dorabiał w studenckiej spółdzielni, myjąc okna. Do jego pokoju nie zaglądała, Zygmunt sam sobie sprzątał. Była bardzo zaskoczona, gdy w czasie przeszukania znaleziono tam mnóstwo dziwnych rzeczy, m.in.: sfałszowany indeks na nazwisko syna, kilka dowodów rejestracyjnych samochodów służbowych jego uczelni, dwie cenne ikony prawosławne, zabytkowe lichtarze kościelne, pomoce naukowe ze stemplem Politechniki Warszawskiej, obrazy z ewidencji muzeum, a ponadto pęk różnych kluczy do drzwi. Gdy milicja zaczęła dociekać pochodzenia tych przedmiotów, a także innych znalezionych w piwnicy Wojtasika, wyszło na jaw, że obaj przyjaciele od dawna włamywali się do cudzych mieszkań i biur. Sprawcy tych kradzieży (w sumie 24) nigdy nie zostali wykryci. Czasem zamiary rabusiów paliły na panewce. Tak się szczęśliwie zdarzyło z planowanymi napadami na aktorkę Mieczysławę Ćwiklińską, piosenkarza Jerzego Połomskiego i tancerza Stanisława Szymańskiego. Tego ostatniego Garbacki próbował sterroryzować, przebrany w karnawałowy strój Murzynki.
Mózgiem przestępstw był chłopak Małgorzaty Gerhard. To on w marcu 1971 r. zaproponował Wojtasikowi i Andrzejowi S. zrabowanie kasy Politechniki Warszawskiej. W przeddzień wypłaty wynagrodzeń dla pracowników uczelni podjechali skradzionym samochodem pod budynek Politechniki, gdy kasjerka wychodziła do domu. Andrzej S. z Wojtasikiem przedstawili się jako koledzy jej syna, który właśnie uległ wypadkowi. Zaoferowali podwiezienie kobiety do szpitala. Plan był taki, że w samochodzie zabiorą jej siłą torebkę z kluczami do uczelnianej kasy, na które już czekał Garbacki. Ale kasjerka zorientowała się w zamiarach mężczyzn i krzyczała tak skutecznie, że rzekomi koledzy jej syna porzucili samochód na skrzyżowaniu ulic.
Z miłości
Nawet po przyznaniu się do zabójstwa Gerharda Garbacki wszelkimi siłami protestował przeciwko przypisaniu mu banalnego motywu zbrodni – chęci zawładnięcia majątkiem ofiary. W zależności od postępu śledztwa przyjmował różne warianty swojej linii obrony. Generalnie zależało mu na przekonaniu prokuratora, że popełnił zbrodnię z miłości do Małgorzaty, której ojciec stał na przeszkodzie ich małżeństwu. W liście do matki kilka dni po aresztowaniu napisał: „Małgosia mówiła mi, że jest bardzo uzależniona od ojca. […] Nie mając innego wyjścia, a chcąc z nią być, powstał straszny plan. Jak zaplanowaliśmy, tak się stało. Zrobiłem to przez wielką miłość. Walczyłem, niestety błędnie, w afekcie”. Wysyłał też z aresztu dużo listów do narzeczonej, choć ona uprzedziła prokuratora, że nie chce otrzymywać tej korespondencji. Garbacki nie ustępował, pisał grypsy. Jak ten: „Wiem, że to był dla Ciebie na pewno straszny, koszmarny czas, gdy dowiedziałaś się o moim alter ego. Na pewno zwątpiłaś w szczerość i prawdziwość moich słów o wielkiej miłości. Gdy zostałaś sama, przez moment uwierzyłaś w to wszystko, co podawała prasa i tłum. Zwątpiłaś, a ja nie miałem możliwości wytłumaczenia ci wielu spraw, mając przeciw sobie prasę, władzę i społeczeństwo. […] Dowiedz się, że najwyższe szczęście staje się przyczyną nieszczęścia, a pełnia mądrości przyczyną szaleństwa. Proszę, odpowiedz na moje listy”.
Czy wierzył, że przedstawiając się jako ofiara obłędnej miłości, uda mu się wywieść w pole prokuratora i sąd? W każdym razie grał tą monetą do końca. 26 kwietnia 1972 r. napisał do naczelnika aresztu śledczego prośbę o zatrudnienie go przy rajzbrecie w więziennym biurze projektów budowlanych: „Prośbę swoją uzasadniam tym, że w toczącym się postępowaniu przygotowawczym wyjaśniłem okoliczności zgodnie ze stanem faktycznym i zdając sobie sprawę, że za swój czyn zostanę skazany prawomocnym wyrokiem, nie chciałbym przez czas pobytu w więzieniu zaniedbywać rozpoczętych studiów”.
Nikczemna linia obrony
Toczący się 21 dni (tak!) proces morderców Gerharda był wydarzeniem, które relacjonowało– sądząc po liczbie wydanych kart wstępu – 68 redakcji. Garbacki napisał do siostry, aby przysłała mu na rozprawy marynarkę granatową, srebrne spinki, krawat „ten z Anglii” i kilka niebieskich koszul na zmianę. A także szampon do umycia włosów, które falami sięgały mu ramion. W pierwszym dniu procesu złożył oświadczenie: „Przyznaję się do popełnienia zarzucanych mi czynów. Motywy, które podałem w czasie śledztwa, są niezgodne z prawdą. Były inne. Aby wyjaśnić całokształt sprawy, muszę sądowi przedstawić przebieg znajomości z Małgorzatą Gerhard. Proszę, aby sprawa w tej części była prowadzona przy drzwiach zamkniętych”. Prokurator replikował, podnosząc, że społeczeństwo chce znać prawdę i od właściwej drogi procesu nie można się odwracać. Sąd jednak wyłączył jawność rozprawy, uzasadniając swoją decyzję potrzebą ochrony dóbr osobistych rodziny ofiary.
Publiczność wyszła więc na korytarz, gdzie snuła najprzeróżniejsze domysły. Niektórzy sprawozdawcy mieli przecieki, że tuż przed skierowaniem aktu oskarżenia do sądu Garbacki zeznał, iż 20 sierpnia spotkał się z Gerhardem, który, wiedząc już o jego kradzieżach, zaszantażował go propozycją natury seksualnej. „Zrozumiałem – miał powiedzieć oskarżony śledczym – że muszę szybko wyciągnąć Małgorzatę z tego zdeprawowanego domu. Niestety, w oburzeniu na zachowanie jej ojca poniosło mnie i doszło do sytuacji nieodwracalnej”.
Na korytarz nie dotarło natomiast inne pomówienie Gerharda przez jego mordercę. Mianowicie, że w czasie tego bulwersującego spotkania 20 sierpnia poseł Gerhard wyznał, iż lepiej być na Zachodzie gazeciarzem niż w Polsce redaktorem naczelnym; Polska to kraj, gdzie nie ma żadnych szans, żadnych widoków i trzeba uciekać, póki czas z tego tonącego okrętu. I on ma taki zamiar, chętnie zabierze Garbackiego z sobą. Gdy po odtajnieniu dalszej części rozprawy sąd zapytał oskarżonego, czy podtrzymuje to, co powiedział bez udziału publiczności, Garbacki ukłonił się w kierunku siedzącej koło prokuratora narzeczonej i oświadczył, że wycofuje swoje słowa. Mecenas Władysław Pociej, pełnomocnik wdowy i córki występujących jako oskarżycielki posiłkowe, nazwał tę linię obrony nikczemną: „Mało było dobijać, doduszać, mało było zabić, trzeba było jeszcze opluć, zniesławić, moralnie unicestwić nie tylko zresztą zmarłego. Proszę wysokiego sądu, chciałbym się zastanowić, dlaczego Garbacki odstąpił od lansowanej przez siebie tezy, że wizyta 20 sierpnia miała u niego wywołać takie wzburzenie, że nie wytrzymał napięcia, wszak jak się wyraził, był człowiekiem z zasadami. […] Oskarżony ma samorodny talent aktorski, co stwierdzili badający go psycholodzy. Przekonująco odegrał rzekomą rozpacz na Powązkach, a i tu, na sali sądowej, przy każdym wspomnieniu imienia Małgorzata, dławi się szlochem, nie może wypowiedzieć słowa. Dlaczego teraz nie ponowił swej tezy o zgorszeniu zachowaniem przyszłego teścia? Bo zapoznano go z wyjaśnieniami złożonymi przez Wojtasika, że zamysł zabójstwa omawiali już w czerwcu 1971 r. Zatem teza o narastającym, trudnym do opanowania wzburzeniu musiała upaść; jeśli ktoś planuje napad rabunkowy z zamiarem zabójstwa w czerwcu, a realizuje to w sierpniu, nie ma wzburzenia, jest premedytacja. Ale nie był to jedyny powód. Garbacki usłyszał również zeznania Małgorzaty Gerhard, z których wynikało, że ojciec akceptował małżeństwo z nieznanym mu bliżej studentem architektury, wpłacił pieniądze na ich mieszkanie. W szczegółowych listach do przebywającej na wczasach żony pisanych w sierpniu z Warszawy nic nie wspominał o spotkaniu z przyszłym zięciem”.
Mecenas przypomniał sędziom, co zeznała Małgorzata Gerhard – że po śmierci ojca narzeczony natarczywie parł do szybkiego ślubu, za nic miał okres żałoby, bardzo też chciał jeździć peugeotem zmarłego. Z zeznań świadków wiadomo, że tłumaczył się przed kolegami z jego złodziejskiej szajki, dlaczego nie ma jeszcze kluczyków do tego samochodu.
Czułem chłód sądu
Prokurator Wiesław Krassowski z emfazą podtrzymał tezę mec. Pocieja, że wyłącznym motywem morderstwa była chęć dobrania się do cudzego dorobku: „Przyszło nam na tej sali słuchać o miłości i przyjaźni, a sprawa toczy się o mord rabunkowy, rozboje, kradzież i fałszerstwa. Garbacki pozostanie kryminalistycznym przypadkiem wyjątkowej zbrodni. Oświadczenie Wojtasika, że kierował się uczuciami braterstwa do Garbackiego, jest na miarę drugiego przestępcy”. Tezę, że motorem działania oskarżonego była miłość, prokurator skomentował następująco: „Mogłaby ogarnąć nas groza, gdybyśmy uwierzyli, że wzniosłość rodzi podłość. Powiedzmy twardo: żeby uratować wiarę w miłość, żeby uratować wiarę w przyjaźń, żeby uratować wiarę w człowieka, którą Garbacki wszelkimi sposobami usiłował podważyć, oskarżonych trzeba zdaniem urzędu prokuratorskiego skazać na śmierć”. Prokurator zakończył swoją dwudniową mowę prawie literacką frazą: „Tragiczny 20 sierpnia 1971 r. – ten dzień jeszcze dla nas trwa. Ale już ma się ku końcowi. Już zmierzch. Nie widać plam krwi na białych koszulach morderców. Niech ten dzień skończy się mrokiem gęstniejącym w krepową czerń. Dziękuję za wysłuchanie”. 16 czerwca 1972 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał Zygmunta Garbackiego i Mariana Wojtasika nieprawomocnym wyrokiem na karę śmierci. Nie dopatrzono się w poczynaniach obu mężczyzn żadnych okoliczności łagodzących.
Zygmunt Garbacki po powrocie do celi ze swadą opisał kuzynowi ostatni dzień procesu: „Na korytarzu było tak tłoczno, że milicja ledwo mogła zaradzić. Jak to podczas wszystkich słynnych procesów się dzieje, musiano postawić na drodze naszego przejścia z samochodu do sali pikiety policji. Sala rozpraw jest prostokątna, w głębi widnieje na podium długi stół z brzydkimi i tandetnymi fotelami dla sędziów. […] Sam przebieg procesu znasz. Prokurator przedstawił sytuację oskarżonego (to znaczy moją). Udało mu się nawet wzbudzić dreszcz wśród audytorium i mnie samego. Gdyby nie wymieniał często mego nazwiska, nie wiedziałbym, że mówi o mnie. Obrońca pierwszy umiał nadać swemu przemówieniu ton porywający. Ta opowieść,w której zabrzmiały najwspanialsze uczucia, obudziła wiele sympatii dla oskarżonego. Adwokat rehabilitował mnie w słowach dobitnych, przekonujących. Ukazał wszystkim, kim był rzeczywiście człowiek obłędnie zakochany. Porównał moją miłość do dramatu Romea i Julii. Że powodem tragedii była wielka, zraniona miłość. Drugi obrońca uderzył w psychikę i rozsądek sędziów, ostrzegł przed cierpieniami moralnymi, których by doznali po bezlitosnym wyroku. Niestety, czułem, że temu żarowi obrońców przeciwstawia się chłód sądu. Straszliwa, przejmująca mrożącym dreszczem sytuacja”. Garbacki walczył o łagodniejszy wyrok. W liście do Sądu Najwyższego napisał: „Wiem, że namiętność obudziła we mnie najgorsze zwierzęce instynkty, postradałem rozum, grzesząc zbytnim oddaniem swojej miłości. Zmuszony okolicznościami popełniłem zbrodnię, ale to był afekt, afekt człowieczej natury”.
27 września 1972 r. Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy. Cztery miesiące później prasa doniosła o wykonaniu wyroku. Wojtasik przed śmiercią napisał do matki: „Cześć. Spotkamy się tam, gdzie wszyscy. Marian”. O ostatnich dniach życia Garbackiego akta sądowe milczą. Nie wszyscy obserwatorzy tego procesu pogodzili się jednak z banalnym motywem zbrodni. I tak jest do dziś. W Wikipedii pod hasłem Gerhard można przeczytać: „Według oficjalnego (podkreślenie moje – H.K.) śledztwa powodem zbrodni był cel rabunkowy”. Na jednym z prawicowych blogów anonimowy komentator zauważył: „Za zabójstwo Gerharda skazano… narzeczonego córki, który miał to zrobić dla pieniędzy. Jak prawie zawsze w przypadku politycznej śmierci. Współcześnie aż nadto takich śmierci”. Jeden z kolegów Gerharda z okresu służby wojskowej powiedział: „Dziwiłem się, że pozwolono mu żyć tak długo”.
Korzystałam z relacji prasowych z procesu, akt sądowych oraz publikacji Z. Pudysza pt. „Zabójstwo z premedytacją”.Czytaj też:
Z polityką w tle (cz.1)
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.