Tragiczny koniec amanta z Dzikich pól. Przedwczesna śmierć przerwała obiecującą karierę aktora

Tragiczny koniec amanta z Dzikich pól. Przedwczesna śmierć przerwała obiecującą karierę aktora

Dodano: 

Dziennikarze i dziennikarki magazynów filmowych zachwycali się zjawiskową urodą i atletyczną sylwetką Staniewicza, a przy tym jego niezwykłą odwagą i męstwem. Oto jaki opis wyglądu aktora zamieściło „Kino” w styczniu 1932 roku: „Twarz wyciosana klasycznie, jasne błyszczące oczy, piękna czupryna, atletyczna budowa. Cała postać zdradza rasowego sportowca”. Zwracano też uwagę na jego „olśniewające białe zęby” i podkreślano, że „jest „w życiu” jeszcze piękniejszy niż na ekranie”. W wywiadzie z marca 1932 roku zdradził, że ma 184 centymetry wzrostu, waży 75 kilogramów i uprawia wszystkie możliwe sporty. Rok później „Kino” precyzowało, że do jego ulubionych sportów należą tenis, pływanie i jazda konna. Spośród zwierząt Zbyszek najbardziej lubił psy i konie, a z kwiatów goździki. Lubił też polować, a w trakcie prac nad filmem Dzikie pola „każdą wolną chwilę spędzał z psem na moczarach”. Ulubionym pisarzem Staniewicza był amerykański filozof Prentice Mulford, autor Przeciw śmierci. Za swój filmowy autorytet uznawał amerykańskiego aktora Miltona Sillsa, znanego między innymi z nominowanego do Oscara filmu The Barker, zaś z aktorek najbardziej podobały mu się Lillian Harvey i Norma Talmadge. W maju 1933 roku pisano na łamach „Kina”, że Staniewicz „jest zabobonny i wierzy w trzynastkę”. 4 czerwca 1933 roku karykaturzysta „Kina” i grafolog z zamiłowania Sławomir Szpakowski tak charakteryzował artystę na podstawie jego charakteru pisma:

Nastrojowy, łatwo popada w depresję, pracowity, naturalny. Dość uczuciowy, ale skryty. Zupełny brak fantazji. Ma dobre serce. Jest pesymistą i brak mu siły, aby swe zamierzenia doprowadzić do końca. Dużo uroku w swej prostocie.

Między teatrem a kinem

Znakomite warunki fizyczne Zbyszka sprawiły, że 14 stycznia 1933 roku otrzymał on tytuł króla mody na Balu Mody w Hotelu Europejskim w Warszawie.

„Pan Staniewicz zyskał ten tytuł arbitra elegantiarum dzięki pięknie skrojonemu frakowi. A należy zaznaczyć, że frak jego wykonał najwytworniejszy magazyn ubiorów męskich Piotr Borkowski i Syn, ul. Żórawia 17”.

– relacjonował dziennikarz „Światowida”. W prasie zaczęto go wówczas nazywać „polskim Garym Cooperem”, a wielbicielki regularnie wypytywały dziennikarzy, kiedy znów zobaczą swojego ulubieńca na ekranach kin. Sukces Staniewicza na Balu Mody zbiegł się zresztą w czasie z jego debiutem na deskach teatru. Leopold Brodziński zaangażował go bowiem do warszawskiego Teatru 8.30. 27 stycznia 1933 roku odbyła się premiera sztuki Kobieta, która wie, czego chce w reżyserii Witolda Zdzitowieckiego, w której Zbigniew wystąpił u boku popularnej aktorki Heleny Makowskiej.

„Tremę miałem srogą, ale reż. Zdzitowiecki umiał wytworzyć atmosferę, w której zapał do pracy uciszył lęk. A partnerować Helenie Makowskiej – to prawdziwa rozkosz”.

– chwalił się amant w rozmowie z „Kinem” w marcu 1933 roku. 19 lutego 1933 roku Henryk Liński pisał na łamach „Kina” o grających w operetce Zbigniewie Staniewiczu i Jerzym Marrze, że „obaj wywiązali się ze swojego zadania wybornie i ściągają co wieczór do teatru przy ul. Mokotowskiej liczne tłumy swych wielbicielek”. Za otrzymane za występ w Teatrze 8.30 pieniądze Zbyszek kupił sobie swój pierwszy motocykl. Ze względu na rozpoczęcie zdjęć plenerowych do filmu Przybłęda musiał jednak po kilku tygodniach zrezygnować z roli i zastąpił go Harry Cort.

Artysta wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że męczy go życie w stolicy i bywanie na salonach. „Nie cierpi miast i źle się w nich czuje; lubi przestrzeń, łąki, lasy, rzeki: przyrodę” – opisywała go w maju 1933 roku dziennikarka „Kina” o pseudonimie „Bella”. Z wielką radością przyjął więc rolę Jura w filmie Jana Nowiny-Przybylskiego Przybłęda, którego akcja toczyła się na huculskiej wsi. W rolę zakochanej w nim Maryjki wcieliła się Ina Benita, która rok wcześniej zadebiutowała na wielkim ekranie w filmie Puszcza. „Wiadomości Filmowe” tak opisywały Staniewicza przy okazji promocji Przybłędy: „Przyznać należy, że Zbigniew Staniewicz może wywołać mocniejsze bicie serduszka nie tylko „przybłędy”… W tym stroju huculskim jest on zaprawdę czarujący. Młodość, męskość i piękno – to atuty Zbigniewa Staniewicza. Rasowa sylwetka nieczęsto wśród polskich aktorów spotykana”. Przybłęda pojawiła się na ekranach kin 16 listopada 1933 roku. Staniewicz stworzył z Iną jedną z najpiękniejszych przedwojennych par filmowych, a sam film spotkał się z wieloma pozytywnymi opiniami ze strony krytyków. „Wiadomości Filmowe” stwierdziły w recenzji, że „Zbigniew Staniewicz, jak zawsze był przystojny, może zbyt powściągliwy w swej roli włóczęgi i mimowolnego mordercy”. Najwięcej uwagi poświęcił mu natomiast dziennik „ABC”:

Zbigniew Staniewicz dał wiele z siebie. Zagrał z dużym uczuciem swoją bardzo trudną rolę. Potrafił wżyć się w rolę Hucuła i dał nam postać pełną szlachetnego wyrazu oraz prawdziwą. Nie był to malowany amant lub bohater z nieprawdziwego zdarzenia, jakich oglądamy tak często na ekranie.

Znacznie mniejszym sukcesem okazał się kolejny film z udziałem Staniewicza, czyli Zamarłe echo w reżyserii Adama Krzeptowskiego, który miał swoją premierę 15 lutego 1934 roku. Aktor zagrał u boku młodziutkiej debiutantki Dziny Oleńskiej, która – jak pisało „Kino” – „nie była wcale speszona amantem p. Staniewiczem, który grał grzecznie, z licznymi uśmiechami”. Młody aktor wcielił się w postać turysty Zbigniewa Relińskiego, spacerującego po Tatrach w towarzystwie granej przez Oleńską Hanki Liptowskiej. Chociaż Staniewicz znów miał okazję pracować w pięknych plenerach, krytyka nie pozostawiła na filmie suchej nitki. Swoje niezadowolenie wyraził nawet zazwyczaj dość łagodny redaktor naczelny „Kina” Leon Brun:

Zamarłe echo mogło być świetnym reportażem tatrzańskim z bardzo prostą osnową: dwoje młodych turystów (Staniewicz i Oleńska) podczas wspinania się na Zamarłą Turnię, zaskoczeni burzą, spędzają noc na skarpie ponad przepaścią. Nazajutrz ratuje ich pogotowie i sprowadza do schroniska, gdzie wre wesoła zabawa. Gdybyż na tem poprzestano! Ale nie! Ktoś wypocił „scenariusz”, wzorowany na romansidłach prasy brukowej; sensu tam niewiele, ale za to dużo zbrodni; gwałt, usiłowanie zabójstwa, dwa trupy…

Pochwalił natomiast sceny rozgrywające się na tle malowniczych Tatr, dzięki którym „widz zapomina o tych okropnościach i zachwyca się szczerze pięknymi widokami, grozą gór, szaloną odwagą turystów, brawurowymi scenami nad przepaścią”. Kolejny raz Zbigniew Staniewicz wystąpił w zjawiskowym wizualnie, lecz słabym technicznie i scenariuszowo filmie, co z pewnością było dla niego dużym zawodem.

Marzenie o Brazylii

Ostatnim filmem z udziałem Zbigniewa Staniewicza była Hanka w reżyserii Jerzego Tesławskiego, który z miernym skutkiem próbował swoich sił na różnych polach działalności filmowej. Akcja Hanki rozgrywała się na Wołyniu, a aktor wcielił się w rolę kłusownika Zbycha zakochanego w tytułowej Hance Berezie, którą zagrała Ina Benita. Ponownie stworzyli piękny duet, chociaż sam film spotkał się właściwie z samymi negatywnymi recenzjami. Redaktor naczelny „Kina” stwierdził, że choć scenariusz był na ogół znośny, „nie do zniesienia jest niski poziom realizacji i gry, przypominającej teatr amatorów”. W recenzji wymienił tylko dwa nazwiska jako godne uwagi – Inę Benitę i Zbigniewa Staniewicza. Jego rolę skwitował jednak słowami: „malowniczy jak zawsze, niewiele ma do powiedzenia”. Była to i tak najłagodniejsza recenzja filmu, który na łamach „Pionu” nazywano „podfilmem”, a w „Naszym Przeglądzie” przyrównano do „przedstawienia amatorskiego w szopie strażackiej”.