„To cud, że jestem na świecie”

„To cud, że jestem na świecie”

Dodano: 

A jak zginęli pana dziadkowie?

Wiem jedynie, że w sierpniu zostali wyprowadzeni przez UPA do lasu. To byli rodzice ojca, Leopold i Anisja Dębscy. Babcia była z pochodzenia Kozaczką, z zawodu pielęgniarką. Dziadek – polskim lekarzem, ale leczył wszystkich, także Ukraińców, często za darmo. Powtarzał, że jest ludziom potrzebny, wierzył, że go nie zabiją, więc nie uciekł. Babcia z nim została. Nie dowiedzieliśmy się dokładnie, jak zginęli. Mój ojciec w latach 80. i 90. prowadził w tej sprawie prywatne śledztwo. Pomagał mu kolega ze szkoły, który mieszkał nadal w Kisielinie. Jeszcze po śmierci ojca szukał na zlecenie mamy jakichś śladów mogiły, świadków, powtarzał, że był ojca przyjacielem, brał od nas pieniądze na finansowanie tych poszukiwań. Kiedy ostatnio tam byłem, razem z ekipą, która kręciła film o rzezi, we wsi wybuchła jakaś gangsterska wojna. Zabito milicjanta, ciało było tak zmasakrowane, że do jego identyfikacji trzeba było pobrać materiał genetyczny. Wtedy pod wpływem szoku rodzice tego milicjanta przyszli do mnie i mojej matki powiedzieć, że dziadków zabił właśnie ten przyjaciel, który pomaga nam szukać morderców. Przerwali milczenie, które panowało na ten temat we wsi.

Skąd pan wie, że ludzie tam wiedzą, czego dopuszczała się UPA?

Starsi wiedzą, bo wielu z nich brało w tym udział. Jeździłem wiele razy do Kisielina, rozmawiałem z ludźmi. Najpierw milczeli. Spotykaliśmy się z murem obojętności. Później coś pękło i zaczęli rozmawiać. Wspominali moich dziadków, pomagali nam dbać o groby przy kościele. Niestety, od kilku lat wszystko się cofnęło. Nastroje nacjonalistyczne stają się tam tak mocne, że ludzie znowu boją się o tym mówić. Większość powtarza, że była wojna i walczyły ze sobą zwaśnione strony. Do wsi przyjechał raz dziennikarz, który napisał tekst o bohaterze UPA, który bronił wsi przed rozwydrzonymi Polakami. Jednym z takich Polaków miał być mój stryj, który ponoć biegał z nożem i próbował wszystkich wyrżnąć. Tyle że stryj był przez całe życie niepełnosprawny, bo miał gruźlicę kości, ledwo chodził. Mówiliśmy na niego „stryj Jerzy leży”. Natomiast tym bohaterem, który bronił ludzi, był ów „przyjaciel” mojego ojca. Napisałem sprostowanie, ale nic to nie dało. Jest to jednak dobry przykład na to, jak Ukraina traktuje swoją historię. To nie jest tylko jednostkowy przykład Kisielina.

Czy w Kisielinie są jakieś ślady pamięci po tym, co tam się stało?

Mój ojciec doprowadził do tego, że na cmentarzu przy kościele stanęły tablice z nazwiskami ofiar. Było to jednak jeszcze za czasów ZSRR i musiał zgodzić się na tekst informujący o tym, że leżą tam ofiary mordu, jakiego dokonały burżuazyjne bandy, bo nie można było napisać, że nacjonaliści. Teraz do Kisielina przyjeżdżają motocykliści z Kazimierza nad Wisłą, którzy nie mają korzeni kresowych, ale czują potrzebę dbania o to miejsce. Z kolei lekarze pochodzenia polskiego na Ukrainie urządzają w Kisielinie białe niedziele, badając za darmo mieszkańców, bo od dawna nie ma tam żadnej opieki lekarskiej. I akcja ta odbywa się pod patronatem moich dziadków – Anisji i Leopolda Dębskich! A więc potomkowie ludzi, którzy brali udział w rzezi, są teraz leczeni pod patronatem moich dziadków. Lekarze zadbali też o ruiny kościoła. Tam nie ma dachu ani podłogi, więc wnętrze zarastały krzaki i drzewa. Wycięli to, jednak na tej dobrej ziemi wszystko szybko rośnie i znowu są tam chaszcze.

Artykuł został opublikowany w 25/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.