Cisi, elitarni i skuteczni. Rocznica pierwszego zrzutu cichociemnych do okupowanej Polski

Cisi, elitarni i skuteczni. Rocznica pierwszego zrzutu cichociemnych do okupowanej Polski

Dodano: 

Od kandydatów wymagano płynnej znajomości języka niemieckiego, wysokiej sprawności fizycznej, opanowania, zdolności kojarzenia faktów, umiejętności szybkiego uczenia się, jak również wysokich walorów moralnych. Jak widać, wymogi były wyśrubowane i niełatwo było zakwalifikować się na szkolenie. Nie było to jednak niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że celem szkolenia było utworzenie elity, mającej stanowić swoiste „zbrojenie” Armii Krajowej.

Droga powrotna

Po zakończeniu szkolenia cichociemnych trzeba było przetransportować do kraju. Z oczywistych względów było to możliwe jedynie drogą lotniczą, nie była to jednak droga łatwa.

W początkowym okresie na Zachodzie nie istniały samoloty nadające się do przenoszenia spadochroniarzy. Miał je jedynie Związek Sowiecki, dysponujący dużymi zgrupowaniami powietrznodesantowymi (nawet Niemcy swoich Fallschirmjäger transportowali raczej szybowcami). Gdy zaczęto ich potrzebować jesienią 1940 roku, dla RAF-u był to niezwykle gorący okres: lada dzień spodziewano się inwazji na Wielką Brytanię i każdy samolot był na wagę złota. W końcu jednak brytyjskim i polskim oddziałom spadochronowym wydzielono kilka bombowców z których sformowano 1419 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia ulokowaną w Newport, którą następnie, wraz z rozwojem jednostki, przeformowano w 138 Dywizjon Specjalnego Przeznaczenia. Pierwszymi maszynami, które przyznano jednostce, były dwusilnikowe średnie bombowce Armstrong Whitworth Whitley Mk V. Ten najpopularniejszy model Whitleya został poddany specjalnym modyfikacjom, które obejmowały, między innymi, wycięcie dziury w podłodze przez którą desantowali się skoczkowie.

Z tych dość topornie przystosowanych maszyn wykonywano skoki ćwiczebne w jednostkach polskich i brytyjskich, z niego także przeprowadzono pierwszy desant cichociemnych. W ramach operacji „Adolphus” bombowiec o numerze Z6473 dowodzony przez kapitana F. Keasta wyleciał do Polski w noc z 15 na 16 lutego 1941 roku, wioząc grupę spadochronową w składzie mjr. Stanisław Krzymowski „Kostka”, rtm. Józef Zabielski „Żbik” i bomb. Czesław Raczkowski „Orkan”. Operacja nie przebiegła bez komplikacji. W skutek błędów nawigacyjnych spadochroniarzy zrzucono nie nad Włoszczową a nad Śląskiem Cieszyńskim, po wylądowaniu w baku pozostało jedynie 50 litrów benzyny (dla porównania, bak w tym modelu miał 3805 litrów pojemności), oba silniki zaś były tak wyeksploatowane, że trzeba było je wymienić. Tym niemniej misję udało się wykonać. Jasne jednak było, że na dłuższą metę nie da się w ten sposób prowadzić zrzutów. Jednostkę stopniowo przezbrajano na ciężkie bombowce Handley Page Halifax, później zaś zaopatrzono ją w otrzymane od Amerykanów ciężkie bombowce Consolidated B-24 Liberator.

Cichociemnych przerzucano na początku trasą biegnącą na wprost, przez Niemcy, rychło jednak to zarzucono, wiązało się to bowiem ze zbyt dużym zagrożeniem ze strony obrony przeciwlotniczej. Wytyczono więc inną trasę, która biegła nad północną Danią i Kattegatem, Pomorzem Zachodnim, gdzie na odcinku Szczecin-Kołobrzeg samoloty wracały nad ląd i kończyła w okolicach Torunia, skąd załogi leciały do konkretnych punktów zrzutu. Jednak wraz z biegiem wojny trasa ta robiła się coraz bardziej niebezpieczna, bowiem Niemcy rozwijali obronę przeciwlotniczą swojej północnej granicy. Zaplanowano trasę biegnącą jeszcze bardziej na północ, niemal zawadzając o Sztokholm, powrócił jednak problem pierwszych lotów na Whitleyach: trasa była tak długa, że punkty zrzutu znajdowały się na granicy zasięgu maszyn. Rychło zrezygnowano z tego wariantu, było to już jednak po operacji „Husky” i wyparciu wojsk Osi z południowych Włoch. Polskie załogi zostały wtedy wyłączone ze składu 138 Dywizjonu i połączone w 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia, która latała początkowo z Tunisu, potem zaś została przebazowana do Brindisi.

Przyjmuje się, że z załóg transportujących cichociemnych lepiej sprawdzały się polskie. Spowodowane to było trzema czynnikami. Po pierwsze, loty te przebiegały w bardzo ciężkich warunkach pod względem nawigacyjnym. Bombowce leciały samotnie, pozbawione jakiejkolwiek eskorty (której zresztą żaden myśliwiec hipotetycznie nawet nie mógłby zapewnić w początkowym okresie), mogąc liczyć jedynie na to, że podczas drogi w obie strony nie zostaną wykryte. W tej sytuacji lotnicy zmuszeni byli lecieć bez pomocy radia, czy później radaru, kierując się jedynie rozpoznaniem terenu. Zaś w lataniu przy pomocy tzw. nocnej nawigacji niskiej załogi polskie szkolone były jeszcze przed wojną, w przeciwieństwie do brytyjskich. Po drugie, Polacy lepiej od innych załóg znali topografię swojego kraju i łatwiej odnajdywali punkty charakterystyczne. Po trzecie wreszcie, co również jest ważne, mieli po prostu o wiele większą od innych motywację.

Garść cyfr

Do służby jako Cichociemny zgłosiło w sumie 2413 osoby: jeden generał, 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych, 15 kobiet i 28 kurierów cywilnych. Mordercze szkolenie ukończyło 606 osób z czego 579 zostało uznanych za gotowych do zrzutu. Do końca 1944 roku do kraju przerzucono 316 cichociemnych i 28 kurierów cywilnych. Spadochroniarze przewieźli ze sobą również ok. 670 ton wyposażenia (broń, amunicja, materiały wybuchowe, sprzęt radiowy, umundurowanie, medykamenty etc.) oraz pieniądze: 26 299 375 dolarów papierowych i w złocie, 1755 funtów w złocie, 3 578 000 marek, 10 000 peset oraz 40 869 800 fałszywych złotych okupacyjnych (tzw. młynarek). Pieniądze te przeznaczone były dla Armii Krajowej, prócz tego przewieźli oni dla Delegatury Rządu 8 593 788 dolarów papierowych, 1644 funty złotem, 15 911 900 marek i 400 000 „młynarek”.

Loty trwały od nocy 15/16 lutego 1941 roku do nocy 28/29 września 1944 roku. W tym czasie wykonano 858 startów z czego 483 zakończyły się zrzutem lub, podczas operacji „Most”, lądowaniem. Załogi polskie wykonały 241 lotów, brytyjskie 135 zaś amerykańskie 107. Utracono łącznie 70 samolotów, z czego polskie straty wyniosły 30 maszyn i 78 zabitych, 28 osób trafiło do niewoli zaś 6 udało się uratować Armii Krajowej.

Cisi i skuteczni

Kapitanom Górskiemu, Kalenkiewiczowi i Jaźwińskiemu oraz całemu Oddziałowi VI udało się dokonać wielkiego wyczynu. Od podstaw, metodą prób i błędów, stworzyli oni jeden z najefektywniejszych i najlepszych programów szkoleniowych dla oddziałów specjalnych z II wojny światowej. Opracowali go bazując na założeniach, które dziś leżą u podstaw tworzenia oddziałów specjalnych na całym świecie. Gdyby z cichociemnych formowano konkretne jednostki, które potem przerzucano by w całości poza terytorium wroga, można by śmiało powiedzieć, że Cichociemni byli pierwszym oddziałem specjalnym w dzisiejszym rozumieniu w historii świata. Nie taki był jednak cel: Oddziałowi VI chodziło o wzmocnienie Państwa Podziemnego najlepszymi ekspertami w dziedzinie walki, konspiracji i wywiadu, jakich dało się w krótkim czasie wyszkolić poza granicami kraju. Cel ten, dzięki nowatorstwu, motywacji i żelaznej determinacji udało się w pełni zrealizować.

Autorem tekstu Cichociemni – elitarni i skuteczni jest Przemysław Mrówka. Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA 3.0.

Czytaj też:
Konie w dawnej Polsce często traktowano jak członków rodziny. Grzebano je na ludzkich cmentarzach

Źródło: Histmag.org