Zamiar użycia wojsk polskich do tłumienia powstania Belgów wywołał wzburzenie opinii publicznej, której sympatie lokowały się po stronie powstańców. Do sprzysiężonych dotarły również przecieki o ujawnieniu spisku i ostrzeżenia przed przygotowywanymi przez policję aresztowaniami jego uczestników. W nastroju rewolucyjnego wrzenia i w poczuciu rosnącego zagrożenia zniszczeniem konspiracyjnych struktur, przywódcy sprzysiężenia podjęli decyzję o rozpoczęciu powstania wieczorem 29 XI 1830 r.
Powstanie
W Warszawie stacjonowało wówczas około 6 tys. żołnierzy rosyjskich. Siły polskie liczyły około 10 tys. żołnierzy. Konspiratorzy utrzymywali jednak kontakty jedynie z częścią polskich oddziałów, nie wszystkie z nich wiedziały zatem o przygotowywanym powstaniu. Uderzenie zaplanowano w trzech rejonach miasta. W okolicach Belwederu i Łazienek podchorążowie i cywilni spiskowcy wsparci przez kilka kompanii piechoty z wtajemniczonych pułków mieli otoczyć i zmusić do kapitulacji stacjonujące w okolicy pułki rosyjskiej kawalerii.
Wydzielona grupa sprzysiężonych miała uderzyć na rezydencję w. ks. Konstantego w Belwederze. Wyeliminowanie carskiego brata i wodza naczelnego polskiej armii miało ogromne znaczenie dla powodzenia dalszej walki, skrupuły Wysockiego, wynikające z oficerskiego poczucia honoru i wymogów nakładanych przez wojskową przysięgę spowodowały jednak, że do grupy, której celem miało być dokonanie zamachu na wielkiego księcia, wyznaczył on cywilów „ zaangażowanych w spisek akademików. W centrum miasta oddziały powstańcze pod komendą ppor. Józefa Zaliwskiego miały uniemożliwić wejście do walki rosyjskiego pułku piechoty gwardii wołyńskiej i opanować Arsenał. Odrębna grupa spiskowców miała za zadanie opanować mosty i Pragę oraz rozbroić pułk piechoty gwardii litewskiej.
Istotną dla powodzenia planu koordynację działań umożliwić miał powstańcom dobrze widoczny w całym mieście sygnał” dym z podpalonego browaru na Solcu. Już w pierwszych minutach powstania omal nie doprowadził on jednak do tragicznych w skutkach nieporozumień. Sprawna akcja straży pożarnej sprawiła, że pojawiły się wątpliwości, czy sygnał został zauważony przez grupy powstańców w odległych częściach miasta. Mogło to postawić pod znakiem zapytania szanse powodzenia akcji.
Wysocki podjął jednak ryzyko dając rozkaz do rozpoczęcia działań. Około godz. 18.00 grupa dwudziestu dwóch akademików prowadzona przez dwóch podchorążych wtargnęła do Belwederu: pobiegliśmy pędem, z łoskotem, którego łatwo można się domyślić. Dół i pierwsze piętro — i nigdzie księcia. Zniknął nam — pustka zupełna (...) „ wspominał Goszczyński. Po kilku minutach poszukiwań oddział wycofał się, by uniknąć spotkania z zaalarmowaną przez służbę Konstantego rosyjską kawalerią. Wielki książę ocalał chroniąc się w ostatniej chwili na strychu pałacu, gdzie zamachowcom nie udało się go odnaleźć. Z opresji uwolnił go nadciągający szwadron rosyjskich kirasjerów.
W chwili, gdy bagnety akademików rozburzyły posłanie, na którym przed chwilą spoczywał Konstanty, Wysocki podrywał do działania Szkołę Podchorążych: Polacy! wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć albo zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi nasze niech będą Termopilami dla wrogów! Na tę mowę i z dala grzmiący głos:”do broni! do broni!„, młodzież porwała karabiny, nabiła je i pędem błyskawicy poskoczyła za dowódcą. Oddział zaatakował koszary rosyjskich ułanów. Nie uzyskawszy oczekiwanej pomocy polskiego batalionu strzelców, został jednak odparty przez nadciągające posiłki rosyjskiej kawalerii. Obawiając się odcięcia, Wysocki nakazał marsz do centrum miasta.
Wśród utarczek z oddziałami rosyjskiej kawalerii, podchorążowie i towarzysząca im grupa”belwederczyków„ maszerując ul. Wiejską dotarli około 20.30 do Plac Trzech Krzyży i do Nowego Światu. Nadzieje na wywołanie patriotycznego zapału mieszkańców okazały się płonne: Jakby nic się nie stało” jakby nic stać się nie miało, tak głucha, tak przerażająca cichość ogarnęła te okolice „ gorączkował się po latach Maurycy Mochnacki. Jakby sen zaklęty ogarnął wszystkich, a my jedni, żyjący, samotni na tym cmentarzu” wspominał Goszczyński dodając, że Duch powstańców nie upadł, ale rozdrażnienie doszło do wysokiego stopnia. Odtąd biada temu, kto się z nimi zetrze.