Półnadzy wybiegli w panice z namiotu, zdzierali sobie skórę o gałęzie. Jaka jest prawda o tragedii na Przełęczy Diatłowa?

Półnadzy wybiegli w panice z namiotu, zdzierali sobie skórę o gałęzie. Jaka jest prawda o tragedii na Przełęczy Diatłowa?

Dodano: 

Wchodzący w skład grupy studenci, nie czekając na przybycie specjalistów czy prokuratorów, na własną rękę zaczęli eksplorować namiot i jego okolicę. Dotykali przedmiotów znajdujących się w środku, podziurawili płachtę czekanem do lodu, rozerwali fragment materiału na ścianie. Gdy ich nieudolność oburzyła trzeciego uczestnika wyprawy – leśnika Paszyna – usiłowali wszystko uporządkować, zacierając przy tym kolejne ślady. Na miejsce wezwano wojskowych, którzy powtórzyli te błędy.

Co ciekawe, wtedy jeszcze część uczestników poszukiwań nie zakładała, że członkowie grupy Diatłowa zginęli. Biorący w akcji studenci spędzili wieczór przy ognisku, a znaleziony w namiocie spirytus wykorzystali do wypicia toastów za zdrowie i szybkie odnalezienie kolegów. Dzień później mieli się przekonać, jak bardzo błędny był ich entuzjazm.

Wyszli w popłochu, boso na mróz

Z relacji ratowników wynikało, że od namiotu w dół biegły ślady stóp ośmiu bądź dziewięciu osób. Na tej podstawie stwierdzono, że wszystkie osoby były w stanie samodzielnie się poruszać.

Jeden człowiek był w butach, pozostali w skarpetkach lub boso (po odnalezieniu zwłok okazało się, że nikt nie był boso – red.) – napisano w telegramie wysłanym z miejsca tragedii.

Widok zniszczonego obozowiska i świadomość, że studenci skazali się praktycznie na śmierć, wybiegając bez obuwia i kurtek, przeraziły poszukiwaczy. Z ich późniejszych zeznań wynikało, że wtedy zaczęli przygotowywać się na najgorsze.

Pierwsze ofiary odnalezione

Dzień po namierzeniu namiotu, dwaj ratownicy dotarli do ściany lasu, szukając nowego miejsca pod obóz dla nich. Nieoczekiwanie pod cedrem znaleźli ślady po małym ognisku i szczątki dwóch uczestników wyprawy: Gieorgija Kriwoniszczenki i Jurija Doroszenki. Zwłoki były bose i ubrane jedynie w bieliznę, położono je obok siebie i przykryto podartym prześcieradłem.

Obok ogniska znajdował się zapas chrustu i pościnane nożem czubki świerków. Opału z niewiadomych przyczyn nie wykorzystano. Ratowników przeraził widok zwłok – jak wynikało z ich zeznań – skóra ofiar miała „straszne” zabarwienie, zbliżone do brązowego lub pomarańczowego. Ciała nosiły liczne ślady otarć i zranień. Twarz Doroszenki pokrywała zamarznięta wydzielina z nosa i gardła, Kriwoniszczenko miał rozległy ślad poparzenia na nodze. W pobliżu znaleziono tkaninę niewiadomego pochodzenia, którą zidentyfikowano z czasem jako onucę. Nie wiadomo, skąd pochodziła, bowiem żaden ze studentów nie używał onuc zamiast skarpetek. Ich noszenie było domeną radzieckich żołnierzy.

W drodze powrotnej do namiotu ratownicy natrafili w śniegu na ciała Igora Diatłowa (300 m od cedrów) i Zinaidy Kołmogorowej (w odległości 630 m). Pozy, w jakich ich znaleziono wskazywały, że próbowali powrócić do namiotu. Po kilku dniach, 5 marca, pod warstwą śniegu udało się natrafić na zwłoki Rustema Słobodina. Znajdował się on w odległości około 480 metrów od cedrów i podobnie jak Zina, był stosunkowo ciepło ubrany. Na twarzy miał ogromne sińce, a wokół jego głowy, podobnie jak w przypadku Kołmogorowej, znajdowała się spora plama krwi, która wyciekła z nosa.