Jedna z najhaniebniejszych klęsk w historii Rzeczypospolitej. Polskie wojsko uciekło bez broni

Jedna z najhaniebniejszych klęsk w historii Rzeczypospolitej. Polskie wojsko uciekło bez broni

Dodano: 

Jeśli kozacki hetman rzeczywiście dowodził tak wielką rzeszą ludzi, to większość z nich stanowiło zbuntowane chłopstwo o dość słabym uzbrojeniu (choć musiało się ono poprawić dzięki licznym zdobyczom), a przede wszystkim niezdyscyplinowane i pozbawione doświadczenia bojowego, choć mające wysokie morale. Stanowiący znakomitą piechotę Kozacy zaporoscy prawdopodobnie rozpłynęli się w tej masie i stracili przynajmniej część swojej wartości bojowej, o czym może świadczyć m.in. późniejsze niepowodzenie oblężeń Lwowa i Zamościa. Również starcia polskich podjazdów z kupami powstańczymi pokazywały, że nie są one w stanie mierzyć się z regularnym wojskiem w otwartym polu.

Wielkość armii koronnej oszacować łatwiej: pod Piławcami zebrało się blisko 10 tys. spośród niemal 16 tys. zaciągniętych żołnierzy powiatowych, a także liczne chorągwie magnackie. Do tego doliczyć należy m.in. licząca około 1200 ludzi piechotę wybraniecką oraz przeszło tysięczną gwardię królewską (pieszą) – łącznie strona polska dysponowała przynajmniej 30 tys. żołnierzy oraz dość silną artylerią, liczącą od kilkudziesięciu do stu dział. Jak wspomniano wcześniej, pospolite ruszenie (które miało być odpowiedzialne za klęskę według Henryka Sienkiewicza i części dawnych historyków) nie zostało zwołane, nie można jednak wykluczyć, że w obozie regimentarzy znajdowała się bliżej nieokreślona liczba szlachty z województw ogarniętych powstaniem, która musiała uciekać ze swych domostw.

Siły polskie należy ocenić jako znaczne i w innych warunkach wystarczające do rozbicia armii Chmielnickiego, który wciąż czekał na posiłki tatarskie i pozbawiony był na razie jazdy zdolnej przeciwstawić się nie tylko husarii, ale też lżejszym chorągwiom polskiej konnicy. Niestety, wartość oddziałów koronnych znacznie ograniczał zupełny brak dyscypliny i jednolitego dowodzenia, a także niewielkie doświadczenie części wojsk prywatnych i powiatowych (w szczególności tych przybywających z zachodnich części kraju). Jak się później okazało, w czasie bitwy wielokrotnie dochodziło do aktów samowoli na różnym poziomie dowództwa, nad całością armii nikt zaś w pełni nie panował. Wojsku towarzyszyły dziesiątki tysięcy wozów z wszelakimi dobrami i tysiące kobiet świadczących usługi seksualne, a wielu żołnierzy przekonanych było, że zwycięstwo zostanie odniesione bez większego wysiłku. Gdy rzeczywistość zweryfikowała te nadzieje, nastroje szybko się pogorszyły.

Jak już wspomniano, Chmielnicki nie próżnował i dobrze przygotował się do bitwy. Obozy jego i Krzywonosa były dobrze ufortyfikowane, osłonięte dodatkowo wykopanymi przez Kozaków rowami oraz naturalnymi jarami, które utrudniały atak. Razem z opisanymi wcześniej problemami i błędami strony polskiej sprawiało to, że trudno było liczyć na pomyślny dla regimentarzy i ich wojska przebieg bitwy.

Bitwa pod Piławcami

Wojska koronne stanęły pod Piławcami 20 września i już tego dnia, zanim jeszcze rozbito obozy, doszło do pierwszych walk. Wojewoda Kijowski Tyszkiewicz samowolnie postanowił wykorzystać szansę na zdobycie sławy i uderzył na groblę stanowiącą jedyną przeprawę przez rzekę Pilawkę (Ikwę) i bronioną w związku z tym przez licznych Kozaków i kilka dział. Pierwsze uderzenie było udane, ale kontrnatarcie powstańców odrzuciło napastników. Postawiony przed faktem dokonanym książę Zasławski pchnął do walki kolejne chorągwie i ostatecznie udało się groblę zdobyć, a na drugim brzegu rzeki wybudować szaniec i obsadzić go dość silną załogą, dzięki czemu uzyskano przyczółek umożliwiający wojskom bezpieczną przeprawę.

Kolejnego dnia oddano dowództwo w ręce Wiśniowieckiego, który – jak mówi jedno ze źródeł – ustawił chorągwie na drugim brzegu rzeki „bardzo porządnie”, ale wojsko odmówiło walki, tłumacząc to jakoby obawą o wyrżnięcie wszystkich chłopów, co zaowocowałoby później brakiem rąk do pracy. Niewykluczone, że w grę wchodziła również magnacka zawiść, bowiem w razie zwycięstwa chwała przypadłaby przede wszystkim Jeremiemiu.

22 września upłynął na pomniejszych utarczkach, wieczorem zaś do obozu kozackiego przybyły pierwsze oddziały tatarskie witane salwami z dział. Choć ordyńców nie było raczej więcej niż 3000, w obozie polskim nastroje ogromnie się pogorszyły. 23 września to dzień największych walk, toczonych jednak bezładnie, rozpoczętych po raz kolejny od samowolnego uderzenia części oddziałów. Podczas gdy jedne chorągwie wykazywały się odwagą i zaciętością, inne w ogóle odmawiały ruszenia do boju, w związku z czym bitwa pozostawała nierozstrzygniętą.

Na wieczornej naradzie postanowiono wycofać się spod Piławiec w stronę Konstantynowa, by nie toczyć dalej walk w niesprzyjających warunkach, z przeciwnikiem, którego rozbicie było w tych warunkach niemożliwe. Odwrót, ubezpieczany przez Wiśniowieckiego, miał nastąpić nocą w szyku taborowym. Gdy się rozpoczął, gruchnęła plotka, iż regimentarze uciekli, co wywołało niepohamowany wybuch paniki. Kto pierwszy zaczął uchodzić, nie wiadomo, gdyż po bitwie wszyscy oskarżali się nawzajem, aczkolwiek wydaje się, że książę Jeremi rzeczywiście opuścił obóz jako jeden z ostatnich. Uciekali wszyscy, od regimentarzy, po ciury obozowe, zostawiając na miejscu wozy z bogatymi dobrami, armaty, a nawet broń i zbroje. Kozacy dopiero rano zorientowali się, że po trzydziestotysięcznym wojsku nie ma już śladu i z zadziwieniem przyglądali się ogromnym łupom, jakie udało im się zdobyć praktycznie bez walki. Ponoć srebrną zastawę czy jedwabne szaty można było potem kupić od Kozaków za czarkę wódki.

Pierwsi uciekinierzy spod Piławiec dotarli do Lwowa już 26 września o świcie (co oznacza, że znacznie ponad dwieście kilometrów przebyli w czasie niewiele przekraczającym dwa dni), wywołując zdumienie i popłoch. „Hańba plugawiecka” na długo zapadła w pamięć mieszkańcom Rzeczpospolitej i okryła wielkim wstydem uczestników bitwy, a w szczególności trzech regimentarzy. Sami Kozacy kpili kilka miesięcy później w czasie rokowań pokojowych:

"Już minęły te czasy, kiedy nas siodłali Lachy. […] Teper się ich nie boimy. Doznaliśmy my pod Piławcami: nie oni to Lachowie, co przedtem bywali i bijali Turki, Moskwę, Tatary, Niemce. Nie Zamoyscy, Żółkiewscy, Chodkiewiczowie, Chmieleccy, Koniecpolscy; ale Tchórzowscy, Zajączkowscy, detynie w żelazu poubierane. Pomerli od strachu, skoro nas ujrzeli, i pouciekali, choć Tatar więcej nie był z razu we środę, tylko 3 000. Kiedy by, och, byli do piątku poczekali i jeden by był do Lwowa żyw nie uszedł".

Autorem tego artykułu jest Roman Sidorski. Tekst Bitwa pod Piławcami, czyli „hańba plugawiecka” ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)

Czytaj też:
Nadopiekuńcza matka, przyjaciółka kardynałów, mecenaska sztuki. Wdowie lata królowej Marysieńki