Na początku lat 50. XX wieku Oppenheimera oskarżano o sympatie komunistyczne, a co za tym idzie – zdradę Stanów Zjednoczonych. Nie jego jedynego. Słynne „polowanie na czarownice”, rozpętane wówczas przez senatora Josepha McCarthy’ego, stawiało podobne zarzuty wielu artystom, naukowcom i politykom. Zazwyczaj bez najmniejszych podstaw, ale z daleko idącymi konsekwencjami. „Opierało się na pomówieniach i donosach” – jak oceniał amerykański historyk Stanley Schultz. Wśród oskarżonych znaleźli się m.in. Charlie Chaplin, Arthur Miller, a nawet kolega Oppenheimera, David Bohm.
Nawet jednak na tle ich wszystkich, Oppenheimer był ofiarą szczególną. Co prawda faktycznie przed wojną uległ – jak wielu innych – ówczesnej magii komunistycznej utopii, ale głównie z niewiedzy i tylko na chwilę. Od tamtej pory jak mało kto zdążył udowodnić swoją wierność Ameryce, stojąc na czele Projektu Manhattan i dając USA bombę atomową.
Oppenheimer i kwantowa rewolucja
Miał w tym momencie koło pięćdziesiątki i od jakichś 40 lat cieszył się opinią geniusza. Zdystansowany, wyciszony i nieśmiały, jako dziecko przebywał najczęściej w świecie własnych myśli. A był to bardzo pojemny świat. Obejmował zarówno sztukę starożytnych cywilizacji, francuską poezję współczesną i najnowsze odkrycia w dziedzinie chemii, z lekkim nawet odchyłem w kierunku astrofizyki.
„Jeśli chodzi o naukę, był dobry we wszystkim” – oceniała po latach jego ówczesna znajoma Jane Didisheim. Nie mając jeszcze dziesięciu lat, czytywał więc w oryginale Platona, Homera, Horacego i Wergiliusza, dla rozrywki zaś poznawał wciąż stosunkowo świeże prace Marii Curie-Skłodowskiej i Alberta Einsteina. O skali jego młodzieńczego ekscentryzmu wiele mówi nieco późniejsze wspomnienie jednego z jego kolegów, Jeffriesa Wymana. Pewnego dnia Oppenheimer wszedł do pokoju i oznajmił: „Cóż za okropny upał. Całe popołudnie spędziłem leżąc na łóżku i czytając dynamiczną teorię gazów Jeansa. Cóż bowiem innego można robić przy takiej pogodzie?”.
Melancholijny, mający wyraźne problemy z nawiązywaniem relacji towarzyskich i skłonny do depresji Oppenheimer bez najmniejszych kłopotów pokonywał jednocześnie kolejne etapy edukacji. Wyglądało to trochę tak, jakby nauka spełniała w jego przypadku rolę terapeutyczną – kiedyś nawet powiedział, że fizyki potrzebuje bardziej niż przyjaciół. Pewnym problemem okazał się dopiero wybór kierunku studiów na Harvardzie. Dziewiętnastolatek był po prostu umysłem zbyt wszechstronnym.