Urny demokracji, czyli wybory w II RP. Tak Polacy głosowali przed wojną

Urny demokracji, czyli wybory w II RP. Tak Polacy głosowali przed wojną

Dodano: 
Wybory do Sejmu w 1930 roku w Bronowicach
Wybory do Sejmu w 1930 roku w Bronowicach Źródło:Narodowe Archiwum Cyfrowe / domena publiczna
W okresie dwudziestolecia Polacy pięciokrotnie ruszali do urn. Ale tylko dwa razy głosowanie było naprawdę wolne, uczciwe i demokratyczne.

Jeszcze jakiś rok przed odzyskaniem niepodległości wcale nie było pewne, czy Polska w ogóle będzie państwem demokratycznym. Podobnie jak większość krajów Europy – zwłaszcza tych młodych, powstających już po wojnie – znano tu tylko monarchiczną formę rządów i o takiej początkowo myślano.

„Jeśli nawet stronnictwa lewicowe, z socjalistycznymi na czele, wolały model republikański, to nie bardzo widziały one wówczas możliwość przeforsowania swego punktu widzenia” – potwierdzał prof. Czesław Brzoza. Sytuacja była jednak bardzo dynamiczna. Nie wiadomo, co ostatecznie przesądziło o wyborze demokracji w niemal całej młodej Europie – być może była to kompromitująca porażka i upadek wielkich monarchii, a może przykład płynący z Francji, Szwajcarii czy Portugalii – ale już pod koniec 1918 roku republikanie byli wszędzie w wyraźnej większości.

W Polsce również, choć pierwsze polityczne kroki młodego państwa pod względem prawnym wcale na to nie wskazywały. Początkowo władzę sprawowała Rada Regencyjna – nawet nazwą nawiązująca do monarchicznych tradycji – zaś już 22 listopada 1918 r. jedynowładcą Polski stawał się Józef Piłsudski.

Powierzona mu władza była tak duża, że prawdopodobnie istotnie mógłby zostać królem. Rzecz w tym, że całkiem rozsądnie nie chciał.

Niespełna tydzień później ogłoszono pierwszą ordynację wyborczą, zaś termin głosowania wyznaczono na 26 stycznia 1919 roku.

Wybory w państwie bez granic

Zanim do niego doszło, pierwszy rząd niepodległej Polski powstał zupełnie niedemokratycznie. „Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność (…) a potem powiedziałem mu: »Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów (…) Wypracuje pan w ciągu tygodnia ustawę wyborczą i to tak, jak gdyby miał pan budować okopy«” – wspominał Józef Piłsudski moment powierzenia funkcji premiera legionowemu kapitanowi saperów, Jędrzejowi Moraczewskiemu. To, że Moraczewski wywiązał się z zadania, graniczyło z cudem.

„Rozgwar i anarchia, jakie zapanowały w ministerstwie, były tylko słabym echem tego, co działo się w mieście. Jak wedle Genesis porządek świata, tak obecnie porządek państwowy rodził się z chaosu” – zanotował Kajetan Morawski. Po pierwsze nikt jeszcze nie umiał rządzić państwem, po drugie dochodziły do tego konflikty polityczne – pierwszy rząd był wybitnie lewicowy – a nawet regionalne. Nic też dziwnego, że pierwsza ordynacja wyborcza powstawała po nocach, z dala od sporów, w zaciszu Belwederu.

„Rada Ministrów zbierała się wieczorną porą na dłuższe obrady, po czym ministrów rozwoził do domu jedyny samochód będący w dyspozycji rządu, rolls-royce należący kiedyś do Mikołaja II. Jedynie Moraczewski i Leon Wasilewski zazwyczaj nie wracali do domu, tylko udawali się na dalsze nocne rozmowy do Belwederu, gdzie urzędował Piłsudski. W trójkę podejmowali strategiczne decyzje o wadze państwowej” – pisał prof. Andrzej Chwalba.

Cały artykuł dostępny jest w 43/2023 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Źródło: WPROST.pl