Jedna z najhaniebniejszych klęsk w historii Rzeczypospolitej. Polskie wojsko uciekło bez broni

Jedna z najhaniebniejszych klęsk w historii Rzeczypospolitej. Polskie wojsko uciekło bez broni

Dodano: 
Bohdan Chmielnicki
Bohdan ChmielnickiŹródło:Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0 / Артур Орльонов
Bitwa pod Piławcami, do której doszło we wrześniu 1648 roku, w trakcie powstania Chmielnickiego była jedną z najhaniebniejszych porażek w nowożytnych dziejach Rzeczpospolitej. Już wczesniej kraj był świadkiem klęsk nad Żółtymi Wodami i pod Korsuniem. Do tego doszła haniebna ucieczka polskiego wojska, które na polu bitwy zostawiło tabory i broń.

Zniesienie wojsk koronnych nad Żółtymi Wodami i pod Korsuniem (26 maja 1648 roku) sprawiło, iż Rzeczpospolita została niemal pozbawiona regularnej armii (zaliczyć do niej można skromne załogi niektórych twierdz oraz liczącą 1200 żołnierzy gwardię królewską). Na kresach południowo-wschodnich pozostawały jeszcze prywatne oddziały magnackie, ich wielkość nie pozwalała jednak na podjęcie próby stłumienia powstania. Wokół wojewody ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego skupiło się w sumie około 6000, a w szczytowym momencie maksymalnie 9000 ludzi, których krwawy odwrót w kierunku Wołynia przyczynił się do wzrostu obopólnej nienawiści (obrońcy księcia podnoszą wszakże, że opinie o jego okrucieństwie są znacznie przesadzone).

Na szczęście Chmielnicki nie mógł podążyć od razu w głąb kraju. Potrzebował czasu na opanowanie żywiołowego buntu chłopskiego, jaki rozlewał się po całej Ukrainie, a ponadto czekać musiał na powrót sprzymierzonych z nim Tatarów, którzy postanowili chwilowo wrócić na Krym ze zdobytymi łupami i jeńcami. Wroga postawa Turcji (Porta nakazała nawet Tatarom odstąpienie od sojuszu z Kozakami) i Moskwy (która rozważała udzielenie Polsce pomocy w stłumieniu buntu) oraz oczekiwanie na elekcję również skłaniały do wstrzymania większych działań wojennych.

Po śmierci króla Władysława IV (20 maja) władzę w kraju przejął formalnie prymas Łubieński jako interrex, w praktyce jednak sprawował ją kanclerz wielki koronny Jerzy Ossoliński. W uniwersałach wydanych na przełomie maja i czerwca (informacje o klęsce żółtowodzkiej dotarły do Warszawy 1 czerwca, natomiast o korsuńskiej katastrofie dowiedziano się w stolicy 5 czerwca) nie tylko ustalono terminy konwokacji i poprzedzających ją sejmików, ale też wzywano szlachtę do zaciągania tzw. wojsk powiatowych, na których spocząć miał ciężar obrony kraju.

Bitwa pod Piławcami. Przygotowania do walki

Przynajmniej teoretycznie odzew był pozytywny: łącznie uchwalono zaciąg blisko 16 tys. żołnierzy: 11 600 jazdy i 4260 piechoty oraz dragonii. Do tego doliczyć należy dość znaczną liczbę wojsk prywatnych. Niestety, z rozmaitych powodów zignorowano rady prymasa i innych senatorów, którzy prosili o zaciągnięcie dużej ilości wojsk cudzoziemskiego autoramentu, a zwłaszcza piechoty. Ta ostatnia była niezbędna do walki z połączonymi siłami kozacko-tatarskimi, co wykazały wydarzenia kolejnych lat.

Na zjeździe konwokacyjnym, trwającym w Warszawie od 16 lipca do 1 sierpnia, postanowiono podjąć rokowania pokojowe z Chmielnickim, nie zaniedbując jednak przygotowań do dalszej wojny. Zatwierdzono zaciągi poczynione przez sejmiki, zdecydowano o utworzeniu pięciotysięcznej armii na Litwie, pospolitego ruszenia zaś nie zwołano (byłoby ono zresztą wątpliwą pomocą), ale zastrzeżono, że w razie potrzeby będzie to można zrobić w nieco przyspieszonym trybie.

Wobec niewoli hetmanów dowództwo nad wojskiem powierzono trzem regimentarzom, którym przydano do pomocy 32 (!) doradców o bliżej nieokreślonej roli. Popełniono tu niewątpliwie błąd: na mocy zwyczaju władzę nad armią winni przejąć hetmani litewscy (szczególnie hetman polny Janusz Radziwiłł miał do tego odpowiednie kompetencje), natomiast wybranym regimentarzom (Mikołajowi Ostrorogowi, Aleksandrowi Koniecpolskiemu oraz księciu Dominikowi Zasławskiemu-Ostrogskiemu) brakowało autorytetu i doświadczenia w kierowaniu tak dużymi wojskami. Na dodatek dwaj ostatni magnaci byli skłóceni z dysponującym największymi siłami prywatnymi i dość popularnym wśród szlachty Jeremim Wiśniowieckim. Często cytowany Ludwik Kubala stwierdził, iż 35 mianowanych przez konwokację wodzów wystarczyłoby do przegrania nie jednej, lecz 35 bitew.

Problemy wynikające z braku jednolitego dowództwa (każdy z regimentarzy był sobie równy, ale podlegli im komisarze, w tym Wiśniowiecki, również uważali się często za samodzielnych) dały o sobie znać bardzo szybko, to jest przy ustalaniu miejsca koncentracji wojsk, które ściągały przecież z całego kraju. Prymas Łubieński wskazał jako miejsce docelowe Gliniany na Rusi Czerwonej, na wschód od Lwowa, ale później oddał decyzję regimentarzom. Ich pierwszym, zgoła kuriozalnym pomysłem (wysuniętym przez Mikołaja Ostroroga) było założenie trzech obozów. W ciągu lipca ich miejsca kilkakrotnie zmieniano i dopiero na początku sierpnia Zasławski i Ostroróg połączyli się pod Glinianami.

Tymczasem książę Wiśniowiecki postanowił stanąć znacznie dalej na wschód, pod Czołhańskim Kamieniem, około 50 kilometrów od Zbaraża (nieopodal ulokował się też Aleksander Koniecpolski), co argumentował to chęcią osłony ziem leżących na Wołyniu. Rezultatem tego wszystkiego był ogromny chaos, potęgowany dodatkowo przez powolny marsz wielu chorągwi powiatowych, którym częstokroć zupełnie nie spieszyło się, by dołączyć do któregokolwiek z wodzów.

Ponieważ większość wojsk skupiła się ostatecznie wokół Wiśniowieckiego, Ostroróg z Zasławskim również musieli ostatecznie podążyć w kierunku Czołhańskiego Kamienia. 11 września, po wcześniejszych pertraktacjach i publicznym zawarciu zgody między książętami Zasławskim-Ostrogskim oraz Wiśniowieckim, siły regimentarzy i Jeremiego wreszcie się połączyły, a wojewoda ruski podporządkował się wodzom wybranym na konwokacji.

Niestety, spory między wodzami (nie tylko Wiśniowieckim i Zasławskim, Ostroróg z Koniecpolskim pokłócili się np. o kolejność marszu w kolumnie wojsk) nie ustały, brakowało też zdecydowania, cały czas napływały nowe, spóźnione chorągwie. W toku całej krótkiej kampanii zdecydowanie zawodziło też rozpoznanie, inicjatywa spoczywała więc w rękach Chmielnickiego i oto on wybrał miejsce do bitwy. Wycofał się spod Konstantynowa pod Piławce na wysoki brzeg rzeki Pilawki. Tam przygotował się do obrony i ostrzału przeprawy oraz zapewnił sobie dodatkową osłonę poprzez zniszczenie części grobli i zalanie okolicznych łąk. Gdy 20 września regimentarze przybyli na miejsce, zmuszeni byli rozbić aż sześć obozów (bez bezpośredniego dostępu do wody!), teren był bowiem pagórkowaty. I tak już niewielka spoistość wojsk została jeszcze bardziej obniżona, możliwości współdziałania ograniczone, a zalety jazdy polskiej zniwelowane. Przyjęcie bitwy w takich warunkach było kardynalnym błędem. Zgodnie z zasadami polskiej sztuki wojennej należało narzucić przeciwnikowi wybrane przez siebie miejsce starcia, które pozwoliłoby m.in. wykorzystać siłę uderzenia konnicy. Tym razem trudno było o tym myśleć.

Porównanie sił

Liczebność sił, jakimi dysponował Chmielnicki, jest trudna do ustalenia, w źródłach brakuje bowiem wiarygodnych informacji na ten temat. Historycy, którzy podjęli się w ogóle zadania oszacowania wielkości kozackiego wojska, bardzo różnią się w ocenach, które wahają się od 30 do 110 tys. Kozak Zabuski, wysłany przez Koniecpolskiego na przeszpiegi do obozu buntowników, twierdził 12 września, że wojska powstańcze liczą 100 tys., jednak zaledwie ¼ z nich miała być zdolna do boju. Jego informacje nie musiały być jednak zbyt wiarygodne, skoro twierdził również, że tysiąc dawnych Kozaków rejestrowych utworzyło propolski spisek i jest gotowych zdradzić Chmielnickiego, uderzając nań w czasie bitwy od tyłu. Miał jednak rację, że Tatarów jeszcze w obozie powstańcow nie było. Buntownicy prowadzili natomiast ze sobą znaczną liczbę dział, pochodzących zwłaszcza ze zdobytego arsenału w Barze.