Przedwojenny celebryta niemieckim kolaborantem. Jedna z najgłośniejszych likwidacji polskiego podziemia

Przedwojenny celebryta niemieckim kolaborantem. Jedna z najgłośniejszych likwidacji polskiego podziemia

Dodano: 
Igo Sym
Igo Sym Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / domena publiczna
Igo Sym, przedwojenny aktor i celebryta, podczas II wojny Światowej stał się niemieckim kolaborantem. 7 marca 1941 r. Sym został zastrzelony w swoim mieszkaniu w akcji polskiego podziemia. W odwecie Niemcy rozstrzelali 21 osób, a wiele innych aresztowali. Informacja o ikwidacji rozniosła się szerokim echem nie tylko w okupowanej Polsce, ale i za granicą.

Przed wojną Igo Sym był gwiazdą polskiej, austriackiej i niemieckiej kinematografii, z powodzeniem występował też w rewiach i operetkach. W czasie okupacji współpracował z Niemcami – był dyrektorem jawnego Teatru Miasta Warszawy, koncesjonariuszem Teatru Komedia i kierownikiem kina tylko dla Niemców Helgoland. Szantażował też polskich artystów, starając się wymusić na nich zgodę na udział w antypolskim propagandowym filmie Heimkehr.

Za swoją działalność został zlikwidowany 7 marca 1941 r. przez zespół bojowy „ZOM” kontrwywiadu Okręgu Warszawa-Miasto ZWZ poprzez zastrzelenie w swoim mieszkaniu. Już w pierwszych dniach po likwidacji zaczęto określać go mianem „polskiego Quislinga”. Czy słusznie?

Poniższy fragment pochodzi z książki „Upadły amant. Historia Igo Syma” autorstwa Marka Telera.


Igo Sym – polski Quisling?

Chociaż polskie społeczeństwo i niemieckie władze domyślały się, że Igo Sym zginął z rąk polskiej organizacji podziemnej, prasa konspiracyjna ukryła ten fakt lub nie była do końca poinformowana, że podziemie ma z akcją cokolwiek wspólnego. „Trudno w tej chwili stwierdzić, jakie motywy kierowały zabójcą, jednak warto nadmienić, że mogą tu wchodzić w rachubę: zemsta osobista, porachunki na tle erotycznym (Igo Sym był znanym donżuanem), prowokacja niemiecka, względnie zatargi na tle stosunków finansowych” – pisał 12 marca 1941 roku „Pionier”, co sześć dni później powtórzył „Miecz i Pług”.

W podobnym duchu pisał 16 marca 1941 roku „Głos Polski”:

„Oczywiście bowiem pp. Fischer i Moder wiedzą, że zabójcą Igo Syma mógł być volksdeutsch, który udawał Polaka. Wiedzą, że zabójstwo mogło mieć tylko charakter osobisty, a przez wskazanie na dwoje polskich artystów potwierdzają tę tezę, której początkowo zaprzeczali. Jeśli nie są skończonymi bałwanami, wiedzą, że zabójstwa nie dokonała żadna organizacja. Gdyby jakaś organizacja polska weszła na drogę terroru, to z pewnością nie stawiałaby na pierwszym miejscu Syma… Według nas zabójstwo Igo Syma zostało dokonane z inicjatywy gestapowskich prowokatorów. Tym się tłumaczy pośpiech w represjach, sprzeczności, wyraźne pomieszanie w oświetleniu sprawy. Któż poza bliskimi osobami Syma mógł wiedzieć, że w dniu 7 marca będzie on już na nogach o 7-ej rano, śpiesząc się na przyjęcie pociągu, którym miał przyjechać jego brat. I dlaczego początkowo władze niemieckie starały się ukryć, że stało się to o 7-ej rano? – Powody mogły być najrozmaitsze. Porachunek osobisty, rozwydrzenie jakiegoś Niemca, któremu zachciało się nowych egzekucji nad Polakami […]”.

25 marca 1941 roku „Świt” stwierdzał nawet wprost, że „dokonany mord nie był politycznym pochodzącym ze strony polskiej, a najprawdopodobniejszym jest, że Igo Sym jako niewiele stosunkowo znaczący konfident został usunięty przez Gestapo”. Pismo przypominało też, skądinąd słusznie, że Igo Sym nie był Niemcem, lecz „Polakiem zaprzedanym Niemcom”. „Barykada Wolności” wieść o rozesłaniu listów gończych za Dobiesławem Damięckim i jego żoną komentowała, że jest to „grubym bluffem” niemieckich władz. „W ten sposób Gestapo chce odwrócić uwagę od siebie. Jeżeli jednak Gestapo jest tak dobrze poinformowane w tej sprawie, dlaczego zamordowało niewinnych zakładników?” – zastanawiało się konspiracyjne pismo.

Również podziemne pismo „Wolność”, wydawane przez współpracującą z ZWZ organizację Polska Partia Socjalistyczna – Wolność, Równość, Niepodległość (PPS-WRN), uważało, że ze śmiercią Igo Syma nie miała związku żadna organizacja podziemna. Anonimowy reporter „Wolności” stwierdzał w swoim opublikowanym 20 marca 1941 roku tekście:

„Niezależnie od oceny postępowania tego zdrajcy narodu – stwierdzić trzeba, iż nie był on pierwszym z tych, którzy powinni zginąć za swą haniebną działalność. Organizacje polskie, działające w podziemiach, nie wyrzekają się zasadniczo broni terroru, nie używają jej jednak na razie, gdyż aparat państwowy i policyjny hitleryzmu jest jeszcze zbyt silny i może, tak jak się stało w danym wypadku, rozciągnąć swą zemstę na całe społeczeństwo. Jeśli więc aktu tego nie dokonał żaden ze świadomych, zorganizowanych czynników życia polskiego, może on być tylko albo prowokacją, albo sprawą przypadkowej rozgrywki osobistej. Fakt natychmiastowej i bezwzględnej reakcji władz niemieckich w sprawie śmierci człowieka, który nie zajmował żadnego oficjalnego stanowiska, świadczyłby na korzyść pierwszego przypuszczenia”.

Uderzająca jest w wypadku tego komunikatu jego zbieżność z opinią komendanta głównego Związku Walki Zbrojnej Kazimierza Sosnkowskiego z listu do Grota-Roweckiego, który również przestrzegał przed konsekwencjami, jakie po „akcie terroru” polskiego podziemia może ponieść z rąk Niemców ludność cywilna.

Na niewielkie znaczenie Syma zwracała uwagę także „Ajencja Prasowa” z 11 marca 1941 roku, która twierdziła, że „śmierć kanalii w typie Igo Syma nie jest sama przez się faktem godnym poświęcania jej większej uwagi”, a znaczenie mają przede wszystkim konsekwencje w postaci niemieckiego terroru. „Nadmienić warto, że Igo Sym nie zajmował jawnie żadnego urzędowego stanowiska niemieckiego; był tylko intendentem teatru miejskiego. Cel zarządzeń niemieckich jest jasny i przejrzysty: chodzi o wykorzystanie pretekstu do nowych aktów terroru i zastraszania polskiego społeczeństwa. Chodzi również o upozorowanie wobec zagranicy rzekomej legalności dokonywanych masowych mordów Polaków” – stwierdzał stanowczo pracownik podziemnej „Ajencji”. Część z pism konspiracyjnych mogła więc nie wiedzieć, że wykonawcą wyroku byli działacze Związku Walki Zbrojnej, można jednak przypuszczać, że przynajmniej niektóre z nich zrzucały winę na Gestapo lub nieznanych bliżej sprawców, aby uniknąć wpadki. Prasa konspiracyjna mogła bowiem w każdej chwili trafić w ręce okupanta, a i wśród działaczy podziemia zdarzali się niekiedy podwójni agenci i konfidenci.

Wiadomość o śmierci Igo Syma szybko obiegła nie tylko polskie, lecz także międzynarodowe media. Pisano o niej między innymi w prasie brytyjskiej, francuskiej, holenderskiej, amerykańskiej, a nawet australijskiej. 15 marca 1941 roku na łamach dziennika „L’Œuvre”, który w czasie wojny działał na terenie marionetkowego Państwa Francuskiego (Francja Vichy) i pisał zgodnie z hitlerowską propagandą, ukazał się artykuł „Le célèbre metteur en scène Igo Sym est assassiné par des fanatiques”, czyli „Znany reżyser [sic!] Igo Sym zamordowany przez fanatyków”.

W artykule zamieszczono następującą informację: Znany aktor i reżyser polski został zamordowany w swoim mieszkaniu 7 marca przez polskich szowinistów. Gubernator niemieckiego miasta rozkazał, by winni zostali odnalezieni w ciągu trzech dni, w przeciwnym wypadku zostanie wymierzona wzorcowa kara. Ogłosił także, że dwa dni wcześniej sędzia Wasilewski, który współpracował z Niemcami, również został zamordowany [Witold Wasilewski został zabity 19 lutego 1941 roku – przyp. aut.]. Treść artykułu sugeruje, że jego autorzy kierowali się stanowiskiem Ministerstwa Propagandy, które przedstawiało Syma jako Polaka zabitego przez rodaków.

W anglojęzycznych periodykach bardzo często informowano o zabójstwie „polskiego Quislinga”, nawiązując w ten sposób do norweskiego wojskowego i faszystowskiego działacza politycznego, który aktywnie współpracował z Trzecią Rzeszą, a w latach 1942–1945 był premierem marionetkowego rządu Norwegii pod niemieckim nadzorem.

„Igo Sym, polski Quisling, aktor filmowy i producent, który związał się z nazistami, został zabity 7 marca w swoim warszawskim mieszkaniu według informacji krążących w polskich kołach w Londynie – informuje Reuter. Wszystkich Polaków obowiązuje godzina policyjna i znaczna liczba zakładników została pojmana przez Gestapo. Fischer, niemiecki gubernator Warszawy, ogłosił, że ci zakładnicy zostaną zastrzeleni w ciągu trzech dni, jeżeli nie zostaną odnalezione osoby odpowiedzialne za śmierć Syma”

– informowały już 13 marca 1941 roku brytyjskie gazety. Wymieniały również nazwisko Witolda Wasilewskiego jako „polskiego Quislinga wśród sędziów”. 24 kwietnia 1943 roku londyńskie pismo „The New Statesman and Nation” pisało jednak, że „wieczną zasługą Polaków jest to, że naziści nigdy nie byli w stanie znaleźć Polaków, którzy byliby gotowi stworzyć rząd na wzór Quislinga”.

Artykuł „The New Statesman and Nation” przypomniał zresztą mieszkający od 1941 roku w Australii polski dziennikarz Henryk Ryszard Krygier w opublikowanym 2 października 1943 roku liście do redakcji australijskiego „ABC Weekly”, w którym polemizował z określaniem Syma mianem „polskiego Quislinga”. Dodawał przy tym: „Jest duża różnica między Quislingiem a zdrajcą. Trudno jest nazwać słynnego Lorda Hau-Hau [brytyjskiego faszystowskiego propagandystę Williama Joyce’a – przyp. aut.] Quislingiem, a każdy zgodzi się z tym, że jest on zdrajcą. Z tego samego powodu trudno jest nazywać Quislingiem Igo Syma. Brakowało mu tych »znaków wyróżniających«, które składają się na różnicę między Quislingiem a zdrajcą”. William Joyce i Igo Sym byli jednymi z wielu pracowników niemieckiego aparatu propagandy, podczas gdy Vidkun Quisling zaprzedał Norwegię nazistom, aby sprawować władzę nad marionetkowym rządem.

Sprawa istnienia lub nie „polskich Quislingów” w kontekście działalności Syma była nawet poruszana przez Kongres Stanów Zjednoczonych w 1942 roku. W Congressional Record, czyli zbiorze stenogramów z obrad i debat Kongresu, na okres od 21 kwietnia do 24 lipca 1942 roku, można odnaleźć przemówienie członka Izby Reprezentantów Williama R. Thoma z Ohio No Quisling Dare Raise His Head in Defiant Poland (Żaden Quisling nie odważył się wznieść głowy w buntowniczej Polsce), które wygłosił w stacji radiowej WHBC w miejscowości Canton i którego zapis przekazał Kongresowi 13 lipca 1942 roku. Swoje przemówienie Thom kończył słowami:

„Wieczna chwała polskim obywatelom za to, że żaden z nich, mniejszej lub większej rangi, nie zdecydował się na przyjęcie roli Quislinga w ich biednym kraju. Jeśli nawet ktoś miał ku temu skłonności, wiedział, że musi je stłumić, gdyż wzburzyłby patriotyzm swych rodaków i ściągnął na siebie zgubę. Tak więc nie było żadnego marionetkowego rządu. Polscy zdrajcy występowali bardzo rzadko. Jeden wyróżniający się polski aktor Igo Sym został zamordowany już za sam fakt współpracy z Niemcami”.

Był on więc daleki od uznania artysty za „polskiego Quislinga”, a jedynie postrzegał go jako osobę, która zdecydowała się pójść na współpracę z okupantem.

Igo Sym bez wątpienia nie był też najgroźniejszym z działających w okupowanej Polsce kolaborantów, co można zauważyć, porównując go choćby z dziennikarzem Stanisławem Brochwiczem-Kozłowskim czy Przemysławem Marianem „Willym” Leitgeberem. W wydanym w grudniu 1940 roku antypolskim paszkwilu Bohaterowie czy zdrajcy? Brochwicz-Kozłowski, który kreował się na ofiarę polskich władz, cytował swój list do matki: Hitler jest drugim Lutrem albo znacznie więcej niż Lutrem. Jego ideologia jest obecnie religią Niemiec i może w przyszłości stać się nowoczesną religią świata, podobnie jak buddyzm, chrześcijaństwo czy mahometanizm. Hitler stanie się nowoczesnym Chrystusem, już nim jest dla Niemców. Stwierdzam, iż mnie nikt nigdy i na nic w Rzeszy nie nawracał. Stałem się narodowym socjalistą dzięki Mein Kampf i temu, co w Rzeszy widziałem – miał odpowiedzieć w czasie przesłuchania polskiemu oficerowi, kiedy w czerwcu 1939 roku był aresztowany za szpiegostwo na rzecz Niemiec.

Od jesieni 1940 roku Brochwicz publikował na łamach „Nowego Kuriera Warszawskiego” jako „Henryk Zrąb” liczne artykuły szkalujące przedwojenne polskie władze. 5 lutego 1941 roku działacze polskiego podziemia meldowali o nim: „Brochwicz przed wojną dał się poznać jako zdeklarowany zwolennik Hitlera i narodowego socjalizmu. Był swego czasu stypendystą Fundacji Kultury Narodowej oraz korespondentem »Polski Zbrojnej«”. 17 lutego 1941 roku Sąd Kapturowy przy Komendzie Głównej ZWZ wydał na niego wyrok śmierci, który – według relacji Wacława Zagórskiego – został wykonany przez zasztyletowanie na początku marca 1941 roku. Do wywiadu i kontrwywiadu ZWZ cały czas dopływały jednak sensacyjne informacje na jego temat. W czerwcu 1941 roku miał występować pod nazwiskiem Zygfryd Brauchyc w Krynicy i Krakowie, a w maju 1942 roku szaleć we Lwowie „w otoczeniu gestapowców i szpiegów.

W przeciwieństwie do Brochwicz-Kozłowskiego, jeszcze przed wojną zaangażowanego politycznie i głoszącego hasła polsko-niemieckiej współpracy, Igo Sym skupiał swoje działania wyłącznie na sprawach związanych z kulturą i sztuką. Zaangażował się w nazistowski aparat propagandy i werbował aktorów do Heimkehru głównie dla utrzymania pozycji i prestiżu, a polityka zdawała się mieć dla niego drugorzędne znaczenie.

Zdecydowanie daleko było też Symowi do sadysty z Kriminalpolizei (Kripo) Przemysława Mariana „Willy’ego” Leitgebera, pochodzącego z szanowanej polskiej rodziny niemieckiego pochodzenia, który w 1926 roku zabił swojego starszego brata Stanisława, a w czasie okupacji wstąpił do niemieckiej policji. Izabella Horodecka ps. Teresa z referatu 993/W meldowała o nim 24 sierpnia 1943 roku: „Leitgeber ma dużo ofiar na swym sumieniu. Często u swoich przyjaciół obmywa ręce z krwi, wracając z pracy”. Działalność krwiożerczego Willy’ego doprowadziła między innymi do aresztowania i śmierci dyrektora teatru Komedia Józefa Artura Horwatha i jego partnerki Hanki Libickiej oraz zamordowania młodej aktorki żydowskiego pochodzenia Marii Wolińskiej.

Igo Sym reprezentował zupełnie inny typ kolaboranta, chociaż to właśnie on przeszedł do historii jako sztandarowy przykład zdrajcy ze względu na swoją ogromną przedwojenną popularność.

Rozstrzelanie 21 osób w Palmirach, represje na ludności cywilnej, aresztowania aktorów i dramat poszukiwanych listem gończym Dobiesława Damięckiego i Ireny Górskiej… Czy zabicie kolaboranta było warte takiej ceny? Dyskusja na ten temat trwała od pierwszych dni po śmierci współpracującego z Niemcami aktora i trwa do dziś. Aktor i reżyser Juliusz Osterwa już 8 marca 1941 roku zanotował w swoim diariuszu informację o niemieckich represjach za śmierć Syma (m.in. groźbie zastrzelenia zakładników), opatrując ją własnym komentarzem: „Cóż to za niedorzeczność, niepoczytalność tego, który tyle niewinnych naraża. I za cóż było zabijać Igo Syma? Tego dokonała chyba jakaś zawiedziona”.

25 marca 1941 roku poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska pisała z kolei z Blackpool do poety Antoniego Słonimskiego: „Czy podoba Ci się zabójstwo Syma, bo mnie zabolał ten fakt okrucieństwa naszych. Nie znoszę nawet najszlachetniejszych morderstw. Takie rzeczy oddalają tak od nas marzenie o tym, coś tak znakomicie wyraził: zwyczajnym kraju. Nie będzie najdroższej zwyczajnej Polski, za dużo w nas wschodu. I wpływ teatru Kościuszki pod Racławicami, i zamiłowanie do blagi i wielkiego bohaterstwa, ale zza węgła”.

Sprawę zlikwidowania Syma przez polskie podziemie omawiano też przy okazji spotkania w redakcji „Pamiętnika Teatralnego” 11 czerwca 1997 roku w związku z wydaniem zeszytu poświęconego życiu teatralnemu czasów niemieckiej okupacji. Wzięli w nim udział: badaczka Janina Hera, pisarz Jacek Trznadel oraz profesorowie Edward Krasiński, Andrzej Krzysztof Kunert i Tomasz Strzembosz.

Jacek Trznadel twierdził w dyskusji: „Uważam, że prawdopodobnie niektóre akty walki Polski Podziemnej były nieprzemyślane, może nawet niepotrzebne. Na przykład pewne pojedyncze wyroki, za które w odwecie zabijano Polaków. Nie wydałbym rozkazu zastrzelenia Igo Syma, którego rola agenturalna była już jasna, a rola propagandowa niegroźna. Były za to olbrzymie represje. Tomasz Strzembosz twierdził z kolei, że Igo Sym został zlikwidowany jako symbol, […] ktoś popularny, powszechnie znany”.

Z opinią Strzembosza nie zgodził się jednak Andrzej Kunert, odpowiadając: „Nie strzelano do niego jako do symbolu, choć tak to odebrano i taki też mógł być dodatkowy podtekst orzeczenia wyroku. Podobnie jak ogłaszane nazwiska piętnastu aktorów-kolaborantów również mogły być wybierane na zasadzie symbolu, ale te przestępstwa nie były zagrożone karą śmierci, a jedynie publiczną karą infamii, nagany, ostrzeżenia”.

Zwolennikiem tezy, że sprawę Syma można było rozwiązać inaczej, jest aktor Zdzisław Kordecki, który przyjażnił się z gwiazdami przedwojennego teatru i kina (m.in. Marią Malicką). Zwraca uwagę na to, że kolaborujący aktor zamierzał opuścić Warszawę na stałe, więc nie stanowiłby już zapewne dla polskich artystów większego zagrożenia. Jeśli już zabicie Syma było konieczne, to można było to zrobić poprzez truciznę, jak to początkowo sugerował Niewiarowicz – dodaje. Tak jak nagła śmierć Ericha Claudiusa w lipcu 1940 roku nie spotkała się z niemieckimi represjami, tak i na „atak serca” Syma nie byłoby prawdopodobnie odpowiedzi ze strony okupanta.

Bratanek Igo Syma, profesor Antoni Sym, nie wypowiada się na temat jego likwidacji. Postawa przyjęta przez stryja w czasie okupacji jest dla niego niezrozumiała z racji tego, że wychowywał się w rodzinie o tradycjach patriotycznych.

„Nie wiem, dlaczego Igo Sym stał się tym, jak go opisują jego powtarzające się biogramy. Jest to dla mnie tym bardziej bolesne, że jego ojciec Antoni i dwaj bracia, Ernest i Alfred, oraz jego brat stryjeczny Antoni byli polskimi patriotami i wnieśli swój wkład a nawet życie w sprawy Polski. Antoni Sym (ojciec) czuł się Polakiem i miał niewątpliwie wpływ na decyzje swoich trzech synów co do ich wyboru narodowej przynależności. Dlaczego dwóch z nich (Ernest i Alfred) go posłuchali, a Igo nie – nie wiem”

– opowiada. Sugeruje jednocześnie, że wpływ na okupacyjne decyzje Syma mogła mieć jego matka Julianna i jej poglądy na temat Polski.

„W rodzeństwie Symów po roku 1918 panował narastający rozłam na tle narodowościowym. Wydaje się, że Ernest i Alfred za przykładem ojca Antoniego oraz legendy powstańczej dziadka Teofila czuli się Polakami i udowodnili to dobitnie w kolejnych latach. Inaczej chyba było z Karolem [Igo – przyp. aut.], który jako chłopczyk o dziewczęcej urodzie mógł być pupilkiem matki. Jej stosunek do Polaków i wolnej Polski musiał być negatywny, skoro do końca życia używała języka niemieckiego w komunikacji rodzinnej i nigdy nie opanowała choćby w minimalnym stopniu naszego języka”

– dodaje. Postawa Julianny Symowej wobec sąsiadów z ulicy Mazowieckiej 10 świadczy jednak o tym, że szanowała Polaków i nie okazywała im choćby w najmniejszym stopniu niechęci czy pogardy. Decyzje życiowe Syma należy więc przypisać przede wszystkim niespełnionym artystycznym ambicjom, które chciał spełnić, wykorzystując dramatyczne okupacyjne realia.

W realiach okupacyjnych nie można było oczywiście zorganizować Igo Symowi normalnego procesu i dać mu możliwości wypowiedzenia się przed sądem. Polskie Państwo Podziemne uważało aktora za poważne zagrożenie i dokonało jego likwidacji, zapewne prewencyjnej i bez konsultacji z Delegaturą Rządu na Kraj. Trudno po wielu latach dokonać jednoznacznej oceny tej decyzji, ale faktem jest, że budziła ona kontrowersje nawet wśród działaczy polskiego podziemia i po latach nadal budzi spory wśród badaczy historii II wojny światowej i polskiego teatru czasów okupacji. Być może kolejne lata przyniosą nowe dokumenty, które pozwolą lepiej zrozumieć motywy działania Syma i dowiedzieć się więcej na temat jego likwidacji.


Powyższszy fragment pochodzi z książki „Upadły amant. Historia Igo Syma” autorstwa Marka Telera.

Okładka książki „Upadły amant. Historia Igo Syma”Czytaj też:
Młodziutka księżniczka wyszła za „zgrzybiałego” króla. Ostatnia żona Jagiełły bohaterką skandalu