Dworzec pod specjalnym nadzorem

Dworzec pod specjalnym nadzorem

Dodano: 
Wyremontowane przejście przed Dworcem Centralnym w Warszawie (fot.Mateusz Włodarczyk/CC)
Przez prawie 10 lat procesu nie udało się wyjaśnić wszystkich okoliczności zabójstwa, ale policja zyskała dużą wiedzę o nocnym życiu na dworcu Warszawa Centralna.

Dochodziła 11 w nocy, na klatce było ciemno – znów ktoś ukradł żarówkę. Mrok rozświetlała jedynie smuga światła, dochodząca zza niedomkniętych drzwi kawalerki Zenona G. Sąsiadka zapukała, a gdy nikt nie odpowiedział, weszła do środka. Ciało zamordowanego lokatora leżało we krwi pod kuchennym stolikiem. Przesłuchano mieszkańców warszawskiej kamienicy przy ulicy Emilii Plater. O 50-letnim Zenonie G. wiedzieli tyle, że często odwiedzali go młodzi mężczyźni. Sąsiadka nie miała wątpliwości: był gejem. Kiedyś pobiło go w bramie dwóch młodych osiłków, wyzywali od pedałów. Nie bronił się, stał skulony, rękami osłaniał głowę. Sekcja zwłok wykazała, że ofiara zmarła od ran zadanych nożem. – Istnieje prawdopodobieństwo – stwierdził patomorfolog – że pokrzywdzony trzymał nóż, a napastnik prowadził jego rękę.

Naganiacz

Kto w andrzejki 30 listopada 2007 r. chciał śmierci Zenona G.? Śledczy mieli pewność tylko co do jednego: w kamienicy nikt im nie pomoże. Lokatorów, często mieszkających na dziko, utrzymujących się nie wiadomo z czego, łączyła solidarna niechęć do władzy, zwłaszcza mundurowej. Policjanci poszli więc innym tropem: kontaktów ofiary z męskimi prostytutkami. Miejscem ich poszukiwań był pobliski Dworzec Centralny i jego okolice. Pokazywano bywalcom dworca zdjęcie Zenona G. i pytano, z kim ostatnio przebywał. Ułożyła się lista kilkudziesięciu osób, ale każda z nich miała alibi. W trzecim miesiącu dochodzenia padło nazwisko 23-letniego Adriana Ch., ksywa Cygan, jako tego, który naganiał Zenonowi G. partnerów. Mężczyzna, zameldowany we wsi na Podlasiu, był wielokrotnie legitymowany na warszawskich dworcach. W marcu 2008 r. został przywieziony do komendy stołecznej. Jego linie papilarne nie zgadzały się z odciskami znalezionymi w mieszkaniu zamordowanego.

Podczas przesłuchania okazał się jednak bardzo rozmowny. Zna Zenona G., spotkali się przy automatach do gier na Centralnym. Później wielokrotnie w okolicach Pałacu Kultury. 30 listopada 2007 r. też na siebie wpadli, a że obu suszyło, Zenek zaprosił do siebie na kielicha. – W czasie picia – zeznawał Ch. – zaczął mnie obmacywać. To ja do niego: „Pojebało cię?”. A on rozzłoszczony złapał za kuchenny nóż. Krzyczał, że mnie zajebie. Złapałem go za rękę i z całych sił odepchnąłem. Możliwe, że wtedy dźgnął się w brzuch. Wybiegłem z tej kawalerki z butelką wódki, którą machinalnie zabrałem ze stołu. Rano ocknąłem się w holu na Centralnym. Pożyczyłem od kogoś 5 zł, kupiłem na mecie pół litra rosyjskiego spirytusu, żeby się rozgrzać. Chciałem iść do Zenka i mu dołożyć, ale zmorzył mnie alkohol. Kiedy się obudziłem, niczego już nie pamiętałem. Podczas drugiego przesłuchania Adrian Ch. odwołał wcześniejsze wyjaśnienia. Twierdził, że z Warszawy wyjechał do wujka w Białymstoku jeszcze przed andrzejkami. Miał to potwierdzić pewien Piotr, u którego wtedy mieszkał. Świadek nie potwierdził, tłumacząc się kłopotami z pamięcią i tym, że przez jego mieszkanie przewija się wielu młodych mężczyzn.

Ch. na kolejnym przesłuchaniu chciał sprostować swoje przejęzyczenie, jak się wyraził. Ta bójka z pijanym Zenonem, o której mówił, zdarzyła się w roku 2006 i od tamtej pory go nie widział. Zapytany, czy się sprzedawał się za pieniądze, zaprzeczył. On tylko pomagał chłopakom z prowincji, którzy przyjeżdżali do Warszawy w poszukiwaniu lepszego życia. Nie chwaląc się, miał na takich oko – wystarczyło, że kilka razy przeszedł się po dworcowym holu i już wiedział, do kogo podejść. Brał upatrzonego pasażera do parku koło „Pekinu” (Pałac Kultury i Nauki) i kusił noclegiem w normalnym łóżku, a nie na ławce.

złożonych w śledztwie. Twierdził, że na skutek bicia go na komendzie, a także pod wpływem silnych leków uspokajających wszystko mu się myliło, np. awantura w mieszkaniu Zenona G. tak naprawdę zdarzyła się we wrześniu 2007 r. Podał złą datę wyjazdu do Białegostoku na urodziny wujka – tak naprawdę udał się tam pod koniec października. I przez pomyłkę wymienił nazwisko wujka, który już nie żył. Nim doszło do zweryfikowania tej nowej wersji, zachorował sędzia i proces zaczął się od nowa. Oskarżony nadal twierdził, że w czasie przesłuchania na komendzie mówił, co mu ślina na język przyniosła, bo bał się kolejnego bicia. A podczas wizji kontaktach z oskarżonym i ofiarą, teraz twierdzili, że nie znają orientacji seksualnej Adriana Ch., a nazwisko zamordowanego nic im nie mówi. Znów trzeba było zmienić skład sędziowski, gdyż z powodów zdrowotnych wycofał się ławnik. Rozprawa po raz drugi wróciła do punktu zerowego. Adrian Ch. stanowczo twierdził, że nie było go na miejscu zbrodni. To policjanci kazali mu zeznać, że G. napastował go seksualnie, a on musiał się bronić. Wbrew insynuacjom policji pociągają go tylko kobiety. W połowie 2013 r. sprawa nadal się toczyła, ale Adrian Ch. został zwolniony z aresztu i zamieszkał u pewnej kobiety. – Nie podam jej nazwiska – poinformował sąd – bo nie chcę, aby ją ciągano po sądach. Ja się zmieniłem. Chcę pracować i leczyć się z alkoholizmu. W rozpoczęciu nowego życia przeszkadzały mu liczne procesy o rozbój, podrabianie dokumentów i kradzieże.

Najbliżej mieli do kamienicy, w której mieszkał Zenon G. Wielu świadków z policyjnej listy dworcowych męskich prostytutek potwierdziło przypuszczenia śledczych, że Ch., nadzwyczaj ruchliwy, niezmordowany w poszukiwaniu seksualnych partnerów z wypchanym portfelem, nie gardził też sutenerstwem. Jego ofiarami byli chłopcy, którzy w poszukiwaniu przygody uciekali z domu. Zwłaszcza podczas wakacji. Sporo ujawnił taksówkarz Krzysztof P., który często woził Adriana Ch. – Nigdy sam nie płacił za kurs – mówił świadek. – Należności regulowali mężczyźni, korzystający z jego usług. Znajomość taksówkarza z Ch. urwała się, kiedy któregoś dnia pojawił się on na postoju, gdzie dorabiał Krzysztof P. – Wyjął pół litra, spił mnie i ukradł wszystkie pieniądze z portfela, 900 zł – zeznał świadek. – Nigdy już potem się nie spotkaliśmy. W styczniu 2009 r. prokuratura zakończyła postępowanie przeciwko Adrianowi Ch. Został oskarżony o zamordowanie Zenona G. oraz kradzież 900 zł.

Proces od nowa

Na pierwszej rozprawie osiem miesięcy później oskarżony wycofał się z wyjaśnień lokalnej w mieszkaniu Zenona G. robił to, co mu po cichu kazał prokurator. Nie przyznał się też do okradzenia taksówkarza. Kiedy po kilku miesiącach proces zmierzał ku końcowi, sędziowie poprosili o ponowną opinię lekarza, który przeprowadzał sekcję zwłok Zenona G. Biegły nie rozproszył ich wątpliwości: nadal uważał, że nie można z całą pewnością stwierdzić, jak poszkodowany trzymał nóż, w którym kierunku było skierowane ostrze. Nie jest wykluczone, że obrażenia powstały w chwili, kiedy narzędzie było w jego ręku. Ofiara i napastnik raz po raz zmieniali pozycje. W czerwcu 2011 r. zapadł wyrok zgodny z oczekiwaniami prokuratora: 12 lat więzienia. Choć nadal pozostało wiele niewiadomych: odbitki linii papilarnych ani ślady biologiczne nie wskazywały na obecność Ch. w mieszkaniu Zenona G. Znak zapytania trzeba było postawić nawet przy opinii świadków utrzymujących, że Adrian Ch. jest gejem, bo oskarżony nie zgodził się na zbadanie go przez biegłego seksuologa. Sąd Apelacyjny uchylił wyrok w całości. Sprawa wróciła do pierwszej instancji. Ponownie wezwani świadkowie zasłaniali się brakiem pamięci. Ci, którzy wcześniej mówili o swoich homoseksualnych

Żołnierz na przepustce

Pod koniec 2013 r. sprawa zabójstwa nabrała nieoczekiwanego przyspieszenia. W miejscowości Ł. pod Kutnem pijany dwudziestoparolatek Artur R. uszkodził parkową altanę. Zwyczajowo pobrano od chuligana odciski linii papilarnych. Niekarany wcześniej R. zdążył już odżałować 600 zł grzywny, gdy niespodziewanie zjawili się u niego policjanci i zabrali na przesłuchanie. Pierwsze pytanie brzmiało: co robił w Warszawie 30 listopada 2007 r.? – Miałem tam nieprzyjemną przygodę, gdy wracałem z przepustki do jednostki w Braniewie. Ale nie chcę o tym mówić. Wtedy się dowiedział, że linie papilarne odkryte w mieszkaniu zamordowanego Zenona G. są jego, zatem musiał być w tym lokalu. Artur R. opowiedział: do Warszawy, gdzie miał przesiadkę, dojechał po północy; poszedł do kiosku po piwo i pociąg mu uciekł. Drzemał na ławce w poczekalni, gdy podszedł do niego starszy mężczyzna. – Zapytał, co taki samotny siedzę. Poczęstował mnie wódką. Wypiliśmy do dna i jeszcze jedną butelkę, którą kupiłem w melinie. Dziadek mnie zaprowadził do jakiegoś domu, żebym nie kimał na twardej ławce.

Pokazano mu fotografie mieszkania Zenona G. – W tej łazience się myłem – Artur R. rozpoznał miejsce. – Musiałem cały czas trzymać klamkę, bo dziadek chciał tam wejść. Z nim było coś nie tego. Gdy potem siedzieliśmy przy stole, obmacywał mnie. Ale może mi się wydawało. Chciał, żebym u niego przenocował, nawet łóżko już pościelił, ale ja postanowiłem wrócić na dworzec. Już się zbierał do wyjścia, kiedy nagle do mieszkania wpadł jakiś facet. – Z krzykiem: „Wyp…laj!” uderzył mnie w twarz z liścia. Upadłem na podłogę, dziadek chciał mnie podnieść, ale tamten: „Zostaw tego cwela, już się wypieprzyliście”. Oni się szarpali, wyzywali, tłukli, chyba o mnie. Kiedy byli na podłodze, ten młodszy złapał dziadka za szyję. Usłyszałem bulgot duszonego, to się włączyłem, chciałem starego obronić. Prokurator powołał R. na świadka w sprawie Adriana Ch.

Film mi się urwał

Sędzia do oskarżonego: – Proszę wstać. I do świadka: – Czy rozpoznaje pan tego mężczyznę? – Czy ja go rozpoznaję? – zastanawia się Artur R. – Nie wiem, co powiedzieć, żebym znowu nie dostał w szczękę. A czy w tym mieszkaniu został mój wojskowy beret? Taki czarny, bo go zgubiłem, gdy uciekałem, i potem musiałem podobny podwędzić koledze w koszarach.

Psycholog stwierdza, że Artur R. nie ma skłonności do konfabulacji. Nie manipuluje treścią, ale nie wszystko chce powiedzieć. 2014 r. W związku z chorobą przewodniczącej składu sędziowskiego ktoś inny przejmuje jej obowiązki. Trzeba wszystko zaczynać od nowa. Oskarżony Ch. akurat jest na wolności, choć ma kilka wyroków w innych drobniejszych sprawach. Ale wcześniej, siedząc w areszcie, niebacznie rozgadał się przy towarzyszu z celi, a ten zaraz doniósł prokuratorowi: „Mówił o nożu wbitym w ciało jakiegoś pedała”. Stawiają się inni świadkowie, którzy twierdzą, że Adrian Ch. podobnie jak oni jest gejem. Często się z nim spotykali, krążąc w okolicach Centralnego w poszukiwaniu partnera. Sierpień 2015 r. Ch. znów w areszcie. Na rozprawie oświadcza, że jest ofiarą matactw prokuratury. Nigdy nie był w mieszkaniu Zenona G., którego mógł znać, ale tylko z widzenia. Policjanci, zeznaje, bili go przez dwa dni, więc mówił do protokołu tak, jak mu dyktowali. Artur R. nie jest pewien, czy rozpoznaje oskarżonego: – Po dwóch butelkach „ojczystej” drzemałem przy stole. Nie kojarzę twarzy mężczyzny, który wszedł bez pukania, od razu wrzeszczał, co ja tu robię i nie czekając na odpowiedź, przyłożył mi w twarz. Jakby któryś z nich chwycił za nóż, to chyba bym zapamiętał. Choć może niekoniecznie, bo film mi się urwał.

Na kolejnej rozprawie – to już rok 2016 – świadek prostuje: – Powiedziałem, że film mi się urwał, bo nie docierało do mnie, że mogę być świadkiem morderstwa. Teraz uważam, że w mieszkaniu był ten, który dziś siedzi w ławie dla oskarżonych. Niefortunne dla oskarżonego okazuje się zeznanie jego znajomego z Dworca Centralnego, niejakiego Sebka. Miał poświadczyć, że w październiku i listopadzie 2007 r. Adriana Ch. nie było w Warszawie, a powiedział coś zupełnie innego: otóż spotkali się w grudniu 2007 r. na Marszałkowskiej w salonie gier. Wtedy Ch. mu się zwierzył, że musi uciekać ze stolicy. Nie podał powodu. We wnioskach z badania poligraficznego biegły napisał, że organizm oskarżonego mocno reaguje na pytania, kto jest sprawcą zabójstwa, choć badany za wszelaką cenę chce wyprzeć to wydarzenie z pamięci. W maju 2017 r., 10 lat po zbrodni, sąd skazał Adriana Ch. na sześć lat więzienia za nieumyślne zabójstwo. Wszelkie wątpliwości – a było ich wiele – zostały zinterpretowane na korzyść oskarżonego. Wyrok jest nieprawomocny. Niezależnie od finału tej sprawy, w aktach sądowych pozostanie bogata dokumentacja podziemnego życia seksualnego na Dworcu Centralnym. Mimo remontu i przegonienia bezdomnych nadal ten teren bywa pułapką dla młodocianych wędrowników szukających przygody w stolicy.

Artykuł został opublikowany w 24/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.