W dwa miesiące po podpisaniu porozumień sierpniowych w 1980 r. w warszawskim sądzie (wtedy jeszcze przy ulicy Świerczewskiego) toczyło się równocześnie kilka procesów byłych prominentów PRL. Złakniona sensacji publiczność musiała wybierać, kogo chce oglądać: prezesa TVP Macieja Szczepańskiego, ministra budownictwa Adama Glazura, prezesa Głównego Urzędu Ceł Eugeniusza Dostojewskiego, a może Kazimierza Tyrańskiego, dyrektora centrali eksportowo-importowej Minex.
Ten ostatni zasłynął z wystawnych kolacji, na których, jak podawała solidarnościowa prasa, serwowano krewetki sprowadzane samolotem z Berlina. Sale, w których odbywały się te rozprawy, były ulokowane w jednym korytarzu, który przez pracowników sądowego labiryntu został złośliwie nazwany aleją zasłużonych.
Kto mógł liczyć na zlecenia
Jestem wtedy młodą dziennikarką sądową, otwieram drzwi, za którymi w ławie oskarżonych stoi z pokerową twarzą Kazimierz Tyrański. Zdążył przeczytać poranne gazety, w których nazwano go nababem PRL. Jego majątek wyceniano na 6 mln zł, samochód marki BMW – 320 automatic – na pół miliona złotych. Adresów kont w zagranicznych bankach nie zidentyfikowano. Prokurator odczytuje zarzuty z aktu oskarżenia: przyjęcie od zagranicznych kontrahentów łapówek na niewyobrażalną skalę.
Z pomocą władz PRL uprawianie korupcji nie było trudne – zgodnie przekonują swych czytelników sprawozdawcy sądowi. Za Tyrańskim, wieloletnim dyrektorem Minexu, stali kolejni ministrowie, a towarzysze partyjni dopraszali do różnych gremiów w charakterze doradcy. On umiał się odwdzięczyć, bo miał dostęp do prawdziwych pieniędzy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.