Polskie metody
Wobec takiej przewagi wroga Polacy musieli wykazać się nie tylko odwagą i dobrą organizacją, ale również pomysłowością. „Wczesnym rankiem 1 września zalegaliśmy w gęstej mgle. Niby nic się nie działo, ale czuliśmy, że tego dnia wszystko się zacznie” – relacjonuje Robert Helwig, w 1939 roku niemiecki podoficer piechoty. „Wreszcie o 4.15 rano przyszedł rozkaz do ataku. Gdy moja kompania podniosła się i przeszła ok. 50 metrów, dostała się nagle pod ogień polskiego ciężkiego karabinu maszynowego. Dowódca kompanii wydał rozkaz otwarcia ognia z broni maszynowej. Powstał mały chaos, a wielu żołnierzy zaczęło strzelać z pozycji stojącej. Po chwili nastała cisza. Czyżby nasz ogień był tak celny? Podeszliśmy bliżej i okazało się, że Polacy ustawili tutaj atrapę z karabinem maszynowym! Śmiech obleciał nas wszystkich, ale zdaliśmy sobie jednocześnie sprawę, że gdyby ta atrapa nie była z drewna, lecz ze stali, niewielu z nas by ten atak przeżyło”.
W prowincjonalnym Pasłęku, z którego pochodził Helwig, mało wiedziano o prawdziwych przyczynach wojny. Wspomina on tylko o propagandzie powtarzającej, że „to wszystko z powodu Wolnego Miasta Gdańska i polskiego korytarza”. Właściwie można zaryzykować stwierdzenie, że w ogóle stosunkowo niewiele wpływów Rzeszy do Pasłęka docierało. Nawet sam formowany tam 356 Pułk Piechoty powstawał naprędce w przededniach wojny, bo od 18 do 21 sierpnia. Być może to było przyczyną wyjątkowo poprawnego zachowania żołnierzy z oddziału Helwiga wobec jeńców i ludności cywilnej. Autor wspomnień tłumaczy „myślami wracaliśmy do naszych rodzin i rozważaliśmy co by było, gdyby ich spotkała taka sytuacja”.
Jednostka Helwiga atakowała w kierunku Łasin, a także znajdowała się na zapleczu walk o Grudziądz. Jego zdaniem przeciwnik wycofywał się szybko, a odwrót przyjmował nawet formę ucieczki. Przeszukiwane po drodze domy pełne były jedynie kobiet i dzieci, mężczyźni poznikali. Cywile byli przerażeni na widok niemieckich żołnierzy z poprzyczepianymi do hełmów dla kamuflażu gałęziami i założonymi na karabiny bagnetami.
Nie wszędzie jednak natarcie przebiegało tak bezproblemowo. Zgoła inne jest doświadczenie wspominanego we wstępie Ernsta Päppera, który 1 września wraz ze swoją drużyną znalazł się przy wale kolejowym przed Tczewem: „Przeszliśmy wał w pobliże działek po lewej stronie tunelu, tylko dlatego, że nie dotarł do mnie rozkaz dotarcia jedynie do wału kolejowego. W tym czasie strzelec Behrend został ranny. Upewniwszy się, że nie jesteśmy w stanie przedrzeć się przez silny ostrzał nieprzyjaciela, wróciłem ze swoją drużyną za wał kolejowy. Prawie cały batalion znajdował się na wyjściowej pozycji. Polacy bronili się naprawdę dzielnie”.
Wojsko II Rzeczypospolitej dysponowało kilkoma silnymi atutami. Jednym z nich było często wspominane, a niezwykle skuteczne działko 37mm Bofors wz. 36. Wobec dużej przewagi niemieckich wojsk pancernych stanowiło one podstawę obrony przed czołgami i pojazdami. Żołnierze Wehrmachtu często wspominali świetne przeszkolenie i zgranie jego polskiej obsługi. Inną zaletą Polaków był kolor munduru, który maskował w terenie o wiele lepiej, niż szary odcień uniformów wojskowych III Rzeszy. Przydarzały się też Niemcom nieprzyjemne incydenty, których pośrednią przyczyną była właśnie brązowawa barwa polskich mundurów. „Musiało być koło godziny 15 – wspomina również walczący pod Tczewem Leo Wilm – kiedy niebo się otworzyło i zaczęło grzmieć i lunął na nas rzęsisty deszcz. Odgłosy grzmotów i strzałów były do nieodróżnienia. Kiedy nadciągnęły samoloty i na Tczew spadały pierwsze bomby, nasze pozycje zostały również trafione i ponieśliśmy straty. Zdarzyło się to po tym, jak nasi żołnierze z powodu deszczu zdjęli mokre mundury, a w brązowych koszulach wyglądaliśmy jak polscy żołnierze”.