Zmarłego opisano jako mężczyznę z trzema tatuażami, złotymi zębami, niskim czołem, mierzącego około 172 cm. Rodzina stwierdziła zgodnie, że to nie może być Siemion. Mężczyzna nie miał tatuaży ani złotych zębów, miał inny kształt czaszki i był wyższy.
Tuż po jego śmierci zaczęły kwitnąć spekulacje dotyczące tajemniczego życiorysu mężczyzny – jego licznych przeprowadzek, kłamstw i niespójności w dokumentach. Na poważnie zaczęto brać pod uwagę wersję, że mógł być szpiegiem bądź dezerterem. Żadna z teorii nie została potwierdzona ani obalona. Ze względu na rozbieżności w protokołach sekcji zwłok z tym, jak Siemiona zapamiętała jego rodzina, podjęto decyzję o ponownym zbadaniu zwłok.
Przeprowadzona w kwietniu 2018 roku na Cmentarzu Iwanowskim w Jekaterynburgu ekshumacja tylko pogłębiła tajemnicę najstarszego uczestnika wyprawy. W trumnie znaleziono jedynie czaszkę i buty. Powstały dwie ekspertyzy, z których jedna całkowicie wykluczyła, że kości należą do Zołotariowa, a druga w 99 proc. potwierdziła jego pokrewieństwo z osobami wskazanymi jako bliscy krewni.
Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Śledztwa i hipotezy
Wyjaśnianie przyczyn tragedii na Uralu ruszyło tuż po odnalezieniu zwłok pierwszych osób. Rozpoczęte w lutym 1959 roku śledztwo „kryminalne” prowadzone było chaotycznie i pod dużym naciskiem władz. Początkowo chciano zrzucić winę za zamordowanie studentów na Mansów. Prowadzący śledztwo prokurator Władimir Korotajew został zaproszony na spotkanie z miejscowym pierwszym sekretarzem Prodanowem, który przekonywał, że grupa Diatłowa weszła na świętą dla miejscowych górę, na której nie mogą przebywać kobiety. To miało doprowadzić do zemsty tubylców.
Hipotezę o napaści Mansów szybko obaliły zeznania miejscowych, którzy twierdzili, że są oni przyjaźni, a zbocze, gdzie znaleziono zwłoki turystów, nie było miejscem kultu. Zwyczaje myśliwych nie pokrywały się z tym, co zarzucał im Prodanow.
Nie bacząc na to, na polecenie partii, mimo niezadowolenia prokuratora Korotajewa, aresztowano kilku Mansów. Ich bezładne zeznania, zazwyczaj niepowiązane ze sprawą, tylko utwierdziły śledczego, że lokalsi nie mają nic wspólnego z zabójstwem turystów. Jego sprzeciw wobec wersji podrzucanej przez partię doprowadził do zmiany prokuratora – sprawę przejął Lew Iwanow. On – wbrew zamysłom miejscowych aparatczyków – przyczynił się do upadku hipotezy o Mansach. Ze zleconej przez niego ekspertyzy wynikało jednoznacznie, że namiot grupy Diatłowa przecięto od wewnątrz. Oznaczało to, że turyści nie zostali napadnięci.
„Ogniste kule”
W trakcie śledztwa prowadzonego przez Iwanowa pojawiały się liczne teorie i poszlaki. Na różnych etapach jako przyczynę śmierci turystów brano pod uwagę m.in. napaść zbiegłych z łagrów więźniów czy kłótnię wewnątrz grupy. Mansowie informowali m.in. o tajemniczych „ognistych kulach”, które widzieli nad lasami w połowie lutego.
Sam prokurator zauważył, że w wielu miejscach czubki drzew były osmalone. Nietypowe zjawisko zaobserwowali także żołnierze i członkowie ekipy poszukiwawczej, którzy spanikowani wybiegli pewnej nocy z namiotów, widząc świetlistą kulę na niebie.
To zjawisko nas przeraziło. Byliśmy pewni, że śmierć grupy Diatłowa właśnie tak wyglądała – relacjonował Walentin Jakimienko, który odmówił dalszego udziału w akcji.
Miejscowych dziwiło, że zwłoki pozostawały nienaruszone przez dzikie zwierzęta, choć stanowiły idealne pożywienie. Myśliwi spekulowali, że drapieżniki odstraszał nietypowy zapach bądź dźwięk nierejestrowalny przez człowieka.