Stan wojenny. Polowanie na „Solidarność” zaczęło się w środku nocy

Stan wojenny. Polowanie na „Solidarność” zaczęło się w środku nocy

Dodano: 

Dodajmy, że nawet tak doświadczony działacz opozycyjny jak Jacek Kuroń, spodziewał się tamtej nocy, że zostanie zastrzelony.

Pomimo skrupulatnego planowania całej akcji, nie obyło się bez nieprzewidzianych trudności. Wskutek przerwania łączności telefonicznej (operacja „Azalia”) kierujący obławą w Grand Hotelu mjr Sobański nie otrzymał rozkazu od płk. Paszkiewicza. Jego ludzie czekali i marzli w trzaskającym mrozie. W końcu zniecierpliwiony Sobański samowolnie podjął decyzję o rozpoczęciu akcji. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że – jak raportował mjr Kazimierz Kaziszyn – personel hotelowy starał się ukryć niektóre osoby. W efekcie, funkcjonariusze zmuszeni byli przetrząsać ogromny hotel pokój po pokoju. Wydłużyło to całą operację do godziny 5.15. Z zachowanych dokumentów wynika, że podczas akcji w Grand Hotelu zatrzymano aż dwadzieścia sześć osób, wobec których w momencie aresztowania nie podjęto jeszcze decyzji o internowaniu. Na liście tej figurowali, między innymi, faktycznie później internowani: Krzysztof Czabański, Tadeusz Chmielewski, Tadeusz Mazowiecki, Bogdan Szybalski i Krzysztof Wyszkowski. Oznacza to, że wykaz osób przeznaczonych do internowania modyfikowano już po rozpoczęciu pierwszych aresztowań.

Jakie były rezultaty nocnych łowów? W esbeckich dokumentach są na ten temat pewne rozbieżności. Z podsumowania operacji „Mewa”, sporządzonego przez mjr Kaziszyna wynika, że aresztowano zaledwie trzydzieści siedem osób spośród stu czternastu figurujących na wykazie przeznaczonych do internowania. Raporty mjr Romana Guzikowskiego wspominają zaś o pięćdziesięciu dwóch zatrzymanych osobach, z których zwolniono dziesięć, a czterdzieści dwie internowano. Widać w tym wszystkim sporo zamieszania. Obławę na członków „krajówki” trudno uznać za zwycięstwo bezpieki i dowód jej skuteczności. Tym bardziej, że niezadowalające okazały się też wyniki prowadzonej równolegle do „Mewy” operacji „Jodła”. W marcu 1982 r. mjr Kazimierz Kaziszyn raportował:

W czasie tej akcji nie zatrzymano czołowych działaczy antysocjalistycznych, którzy od początku powstania «opozycji» na naszym terenie byli aktywnie zaangażowani w organizowaniu nielegalnych związków i organizacji, np. Bogdan Borusewicz, [Aleksander] Hall i [Bogdan] Lis.

Warto zwrócić uwagę, że dokumenty MSW zawierają niekiedy sprzeczne ze sobą informacje. W meldunku opracowanym przez Zespół Informacyjno-Dokumentacyjny Sztabu MSW zanotowano na przykład, że 13 grudnia 1981 r. do godziny 22.00 zatrzymano 135 osób „z kierownictwa KK NSZZ «Solidarność»”. W świetle przytoczonych wyżej danych było to po prostu niemożliwe, tym bardziej, że Komisja Krajowa liczyła tylko 106 członków. Trudno stwierdzić, czy zawarta w meldunku błędna informacja wynikała ze zwykłej pomyłki, czy była przykładem celowej manipulacji i chęci podkoloryzowania sprawozdania.

Rozbieżności w esbeckich raportach nie zmieniają faktu, że skala użytych sił i środków okazała się niewspółmierna do realnych efektów działań MSW. Już 13 grudnia 1981 r. o godzinie 3.30 gen. Władysław Ciastoń wysłał do podległych sobie komendantów wojewódzkich MO następujące polecenie:

„W związku z tym, że wielu przewidzianych w operacji «Jodła» członków KK i innych działaczy przebywających w Gdańsku nie udało się dotychczas zatrzymać, należy podjąć działania w celu zatrzymania ich w rejonie miejsca zamieszkania”.

Polowanie na „ekstremę” trwało więc nadal. Oficjalnie kierownictwo MSW starało się nie okazywać niezadowolenia. Gen. Czesław Kiszczak podziękował nawet swoim podwładnym z wykonaną pracę, stwierdzając:

„Funkcjonariusze i żołnierze! Zadania jakie przypadły dotychczas organom resortu spraw wewnętrznych w warunkach stanu wojennego wykonaliście wzorowo. Dziękuję Wam za to ze szczerego serca w imieniu kierownictwa resortu”.

Mimo zaskoczenia wprowadzeniem stanu wojennego, część działaczy „Solidarności” zdołała uniknąć aresztowania i przeszła do podziemia. Jak wspomina Bogdan Lis:

„Co jakiś czas zmieniałem nazwisko, a także pseudonim, którym posługiwałem się wewnątrz struktur podziemnej «Solidarności». Zasadą była też zmiana – co 2-3 tygodnie lokalu, w którym się ukrywałem. Mieszkania te, wyszukiwane przez osoby współpracujące ze mną, były wcześniej sprawdzane. Ważne było na przykład, by wcześniej nikt tam nie prowadził żadnej działalności, by właściciel mieszkania nie był wcześniej aktywnym działaczem «Solidarności» itp. Lokale takie służyły tylko do czasowego zamieszkiwania w nich osób ukrywających się. Mieszkania kontaktowe lub lokale, w których odbywały się spotkania, stanowiła inna grupa mieszkań lub domów jednorodzinnych i tam nigdy nie zostawałem na noc”.

Do końca 1981 r. aresztowania uniknęło dwudziestu siedmiu członków „krajówki”. Tym samym, na wolności przebywało przeszło 25 proc. składu osobowego kierownictwa „Solidarności”. Wśród ukrywających się działaczy znalazło się też trzech członków prezydium KK: Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Andrzej Konarski.

Aresztowania uniknęli przede wszystkim ci działacze, którzy nocą z 12 na 13 grudnia 1981 r. zrezygnowali z noclegu w trójmiejskich hotelach i od razu rozjechali się do swoich regionów. Część z nich w ostatniej chwili dostała „cynk” o szykującej się obławie. Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk nie wrócili do Grand Hotelu. Z kolei Eugeniusz Szumiejko i Andrzej Konarski wymknęli się z kotła zastawionego pod Monopolem.

Bardzo ciekawy był przypadek Zbigniewa Romaszewskiego, który do godziny 5.00 spokojnie przesiedział na dworcu w Gdyni. Następnie wsiadł do pociągu jadącego do Warszawy. Po drodze ze zdziwieniem spostrzegł, że „ani w Sopocie, ani w Gdańsku moi koledzy nie wsiadali do pociągu”. W jednym z przedziałów natknął się natomiast na Jana Olszewskiego i Władysława Siłę-Nowickiego. „Jak to, to pan nic nie wie? – wrzasnął Siła. – Wszyscy są zaaresztowani, tylko nas wypuścili” – wspominał po latach Romaszewski, który tuż przed Warszawą wyskoczył z pociągu.

Historycy i publicyści od lat zastanawiają się, czy dramatyczne wydarzenia pierwszej nocy stanu wojennego mogły potoczyć się inaczej. Jak pisze Andrzej Friszke:

„Gdyby przywódcy Związku wiedzieli, że 13 grudnia będzie wprowadzony stan wojenny, to być może jedynym sposobem, by do tego nie dopuścić, byłoby ogłoszenie – najpóźniej po południu 11 grudnia – strajku generalnego. W praktyce mógłby się on rozpocząć dopiero w poniedziałek, a więc już po wprowadzeniu stanu wojennego. A na «Solidarności» ciążyłaby odpowiedzialność za rozpoczęcie konfrontacji. Z pewnością jednak od poniedziałku opór byłby dużo większy. SB wielu przywódców nie zdołałaby ująć. Oznaczałoby to perspektywę obrony wielu zakładów i zniweczyło plan wprowadzenia stanu wojennego z zaskoczenia. Z pewnością polałaby się krew, ale ostatecznie «Solidarność» takiego starcia wygrać nie mogła”.

Zarysowany wyżej scenariusz znacznie różni się od faktycznego przebiegu wydarzeń. Nie jest to jednak wizja optymistyczna.

Stan wojenny. Internowanie

Aresztowanych działaczy „Solidarności” przewieziono do ośrodków internowania. W całym kraju było ich około pięćdziesięciu. Wciąż nie sporządzono kompletnej listy osób internowanych w skali całej Polski. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że w samym województwie gdańskim internowano 373 osoby. Większość z nich osadzono w obozie w Strzebielinku. Gorliwi funkcjonariusze MSW przekroczyli początkowe założenia planu „Jodła” i do 22 grudnia 1981 r. internowali ponad 5 tys. ludzi. Według powszechnie przyjętych szacunków, w okresie całego stanu wojennego internowano około 10 tys. osób. Zamykano nie tylko działaczy związkowych. Wśród pensjonariuszy „internatów” znaleźli się również pospolici przestępcy, a nawet kilkudziesięciu byłych prominentów, z Edwardem Gierkiem na czele.

Czas internowania bywał bardzo różny. Dla przykładu, kierowcę i asystenta Lecha Wałęsy, Mieczysława Wachowskiego, zwolniono już 13 grudnia 1981 r. o godzinie 14.00. Jak wspominała Anna Walentynowicz, Wachowski tłumaczył później, że wypuszczono go, aby… zabrał ręcznik i szczoteczkę do zębów przewodniczącego „Solidarności”. Dla odmiany, jednym z najdłużej internowanych działaczy związkowych był Andrzej Gwiazda, który wraz ze swoją żoną Joanną został aresztowany we własnym mieszkaniu. W sumie w „internatach” Gwiazda spędził ponad rok, po czym przeniesiono go do Centralnego Aresztu Śledczego, z którego wyszedł dopiero w sierpniu 1984 r. W jednym z wywiadów zwrócił on uwagę na pewien interesujący szczegół, który niekiedy zdaje się umykać historykom:

Dla mnie osobiście aresztowanie to po raz pierwszy od 16 miesięcy zdjęcie jarzma odpowiedzialności za każdą decyzję, każde słowo, każdy gest. To po raz pierwszy od dwóch lat możliwość wyspania się do oporu i posiłek trzy razy dziennie, do syta, gdyż kolegom nie smakowało i jedzenia był nadmiar.

Podobne zachowanie zauważył u Janusza Onyszkiewicza Antoni Tokarczuk, który wspomina:

„Zaimponował mi w tamtych godzinach Janusz Onyszkiewicz, który nie tracił czasu i zwinięty pod ścianą ze stoickim spokojem przysypiał, wykorzystując nocne godziny zgodnie z ich przeznaczeniem”.

Andrzej Gwiazda zwraca też uwagę, że z czasem reżim obozowy wyraźnie zelżał, co było efektem zarówno skutecznych protestów samych internowanych, jak i wizyt przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Mimo to spokój ducha w tak ekstremalnej sytuacji potrafiły zachować tylko osoby wyjątkowo silne psychicznie, lub zahartowane wcześniejszymi aresztowaniami.

Wielu internowanych załamywało się. Szczególnie bolesne były rozstania z rodzinami, a zwłaszcza z małymi dziećmi. Bezpieka wykorzystywała wszelkie możliwe środki, aby złamać ducha internowanych. Na podstawie zachowanych zapisów ewidencyjnych możemy stwierdzić, że co najmniej czterdziestu internowanych działaczy „Solidarności” z województwa gdańskiego zostało zarejestrowanych w charakterze tajnych współpracowników SB. Większość (dwadzieścia siedem osób) podpisała deklarację współpracy w „internacie” lub już po jego opuszczeniu.

Wśród aresztowanych znaleźli się także byli TW oraz kilku aktualnych współpracowników. Zamknięto ich zapewne w nadziei na dalszą współpracę, albo zwyczajnie kazano im donosić na współwięźniów. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście donosili, czy tylko symulowali współpracę. Materiały archiwalne na ten temat zostały zniszczone na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku.

Autorem tekstu Polowanie na „Solidarność” jest Piotr Brzeziński. Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA 3.0.

Czytaj też:
Stan wojenny. Kalendarium ostatnich tygodni 1981 roku